Reklama

Jak brat z bratem. Simon i Adam Yates podbijają kolarski świat

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

30 maja 2018, 15:02 • 11 min czytania 1 komentarz

Simon Yates. W ostatnich dniach jedno z najgłośniejszych nazwisk w świecie kolarstwa. Brytyjczyk, na punkcie którego oszalały Włochy. Nie udało mu się wygrać tegorocznego Giro, jednak pokazał, że jest już w ścisłej światowej czołówce. Jego nazwisko znajdzie się też na liście startowej Tour de France. Ale to nie on tam pojedzie, a jego brat bliźniak – Adam.

Jak brat z bratem. Simon i Adam Yates podbijają kolarski świat

Yatesowie już od kilku lat są wielką nadzieją Brytyjczyków na kolejne sukcesy. Kolejne, bo ostatnio Bradley Wiggins czy Christopher Froome rozpieścili fanów kolarstwa z Wysp. Dziś na ustach wszystkich jest Simon, ale to nie tak, że Adam wyraźnie od niego odstaje, o nie. Obaj są znakomitymi kolarzami.

Nie mieszkają razem, ale ich imiona są niemal nierozłączne. Dlatego napisanie artykułu tylko o jednym zakrawa wręcz o grzech. A że nie chcemy się narażać, to przygotujcie się na lekturę o obu Yatesach.

Background

Dobry malarz wie, że – choć pozornie nieistotne – tło odgrywa na obrazie niesamowicie ważną rolę. Nadaje mu ton, sprawia, że interpretujemy właściwie, umieszczamy to, co na nim widzimy, w czasie i przestrzeni. Podobnie tło powieści – to, jaką historię nadasz swojemu bohaterowi, czy w jakim miejscu rozpocznie się akcja książki, będzie oddziaływać na całą jej resztę. I takim tłem dla kariery Yatesów jest Bury.

Reklama

Jeśli nie znacie tego miasta, specjalnie się nie dziwimy. Leży blisko Manchesteru, ma około 80 tysięcy mieszkańców. Wywodzi się z niego trochę znanych osób. Między innymi pewne rodzeństwo, które zapewne doskonale kojarzycie – Gary i Phil Neville. Nie owijajmy w bawełnę: Yatesom trudno będzie przebić  ich popularnością.

Dla Simona i Adama Bury zamyka się głównie w okolicach Grane Road, wiodącej w pagórkowate okolice. Blisko leży Ogden, tamtejsza rzeka, gdyby pojechać w drugą stronę, natrafilibyśmy z kolei na Musbury Heights, popularne miejsce na spacery. Ale dla młodych braci najważniejsze były drogi – to na nich trenowali dawno temu i, gdy akurat są w rodzinnych stronach, trenują i dziś, przemierzając znane sobie doskonale okolice. Z obowiązkowym przystankiem w herbaciarni.

Nigdy nie rywalizowaliśmy ze sobą na wyścigach. Ale w trakcie treningów – jak najbardziej. Podjeżdżaliśmy pod malutkie wzniesienie i jeden z nas zaczynał wysuwać się do przodu. Szybko zmieniało się to w wyścig, na pełen gaz. Na początku nie trenujesz, po prostu idziesz pojeździć. Potem zaczynasz wysuwać się przed drugiego i startuje wyścig. Nauczyliśmy się ścigać, zanim nauczyliśmy się trenować.

Mogliście zauważyć, że nie zaznaczyliśmy, który z nich to powiedział. To dlatego, że regularnie, jeśli dziennikarze rozmawiają równocześnie z oboma braćmi, kończą za siebie zdania. Jeśli oglądaliście lub czytaliście Harry’ego Pottera, to pomyślcie o Fredzie i George’u i ich wzajemnym zrozumieniu. Tylko zamiast mioteł dajcie im rowery.

Dwa kółka towarzyszyły młodym Brytyjczykom od zawsze – na rowerze jeździł ich ojciec. Do czasu, aż poważna kontuzja zmusiła go do przerwania kariery. Pasja przeszła na obu synów, którzy szybko okazali się być znakomici w tym, co robią. Jeśli najstarszy z Yatesów wziął od ubezpieczyciela pieniądze po tamtym wypadku, to na jego miejscu byśmy je oddali – wyszło na dobre. Zresztą, niech sam o tym opowie:

Złamałem obojczyk i kilka żeber. Nie mogłem jeździć na rowerze i prowadzić samochodu, ale chłopaki, z którymi jeździłem, brali mnie na poniedziałkową ligę na torze. Chłopcy pojechali ze mną i poprosili, żebym pozwolił im spróbować. Zgodziłem się i od tego się zaczęło.

Reklama

Uzupełnia Susan, matka Adama i Simona:

Obaj chłopcy wiele poświęcili. Kiedy ich znajomi gdzieś wychodzili, oni zawsze musieli myśleć o treningu. Z drugiej strony, kiedy innych kusiły alkohol i narkotyki, ja zawsze wiedziałam, gdzie jest moja dwójka. I nie wyrośli na złych gości, prawda?

Inne drogi

Obaj długo trenowali razem. Pierwszy raz rozstali się, gdy Simon został przyjęty do Brytyjskiej Kolarskiej Akademii Olimpijskiej, czyli przed sezonem 2011. Adam też próbował się tam dostać, ale jego kandydaturę odrzucono, mimo że bracia nie różnili się specjalnie poziomem. Wielu pewnie by się załamało. Adam przyjął to na luzie:

Nie dostałem się nie przez to, że nie byłem wystarczająco dobry, ale przez to, że nie miałem wyników, które by za mną stały. Nie przejmowałem się tym przesadnie, bo spodziewałem się takiego końca. Wiedziałem, że mógłbym coś zrobić, ale nie chciałem zostawać w Anglii. Brytyjskie wyścigi nie odpowiadały mojej charakterystyce.

Adam spakował więc walizki, pożegnał się z bratem i rodzicami, i poleciał do Francji. Razem z nim znalazł się tam Josh Hunt. Wzajemnie byli dla siebie namiastką domu, bo Josh to też rodowity mieszkaniec Bury. Dwa lata spędzili razem w Troyes, później Yates przeniósł się do Belfort, gdzie jeździł w barwach CC Étupes, jednej z lepszych amatorskich ekip we Francji. Wyścigi, w których uczestniczył, nie miały żadnych ograniczeń, z liczbą kolarzy na czele. W zespole mogło jechać dwudziestu i nie było problemu. Wielu z nich było zresztą byłymi zawodowcami. Dziś, gdy Adam to wspomina, mówi po prostu: „kochałem to”.

W tym samym czasie Simon rozwijał się… na torze. Bo musicie wiedzieć, że miał do tego ogromny talent. I to on jako pierwszy z braci osiągnął znaczący sukces – w 2013 roku został mistrzem świata w kolarstwie torowym. Brytyjska prasa i serwisy internetowe zaczęły rozpisywać się o 21-latku, który ma wielki potencjał. Od początku bardziej ciągnęło go jednak do szosy i to tam postanowił jeździć.

Pod koniec 2013 roku po Simona zgłosiła się australijska grupa Orica-GreenEDGE. Dziś jest to Mitchelton-Scott, w której nadal jeździ. W tym samym momencie zjawił się tam… Adam. I nie, nie było to przez nich zaplanowane, choć wygląda to jak promocja „dwa w cenie jednego”, czy inny pakiet z hipermarketu.

Simon, tuż po dołączeniu do zespołu:

Mieliśmy innych menadżerów, zresztą celowo. Jest fajnie, bo chcieliśmy wspólnie dołączyć do zespołu, ale z tyłu głowy mieliśmy obawę, że mogłoby to nie pójść po naszej myśli. Nie oczekuję, że będę jeździć we wszystkich wyścigach z bratem. W ostatnich trzech latach nie jeździłem z nim wiele, więc w pewnym sensie się do tego przyzwyczaiłem.

Musicie wiedzieć jeszcze jedno – decyzja o wyborze tamtego zespołu, wywołała w Brytanii ogromny szok. Wszyscy spodziewali się, że co najmniej jeden z braci pójdzie do Sky. Brytyjska grupa wydawała się najlepszym kierunkiem. Tymczasem obaj postanowili polecieć na drugą stronę globu. Dlaczego? Ponownie odpowiada Simon, zapytany o to, czy ważniejszy jest dla niego program, czy pieniądze:

Program, zdecydowanie. Pieniądze mnie nie obchodzą. Wiesz, teraz jeżdżę na rowerze, żeby mieć za co żyć, ale na tym etapie nie jestem tym zmartwiony. Może mogliśmy się domagać nieco więcej, ale istniało ryzyko, że skończylibyśmy wtedy bez dobrego programu.

Bliźniak na szosie

Urodzili się w odstępie pięciu minut, ale nie wyglądają identycznie. Zagraniczni dziennikarze potrafili nawet przedstawić całą analizę. Uwaga, przygotujcie się na to: nosy kierują im się w inne strony, Simon ma szerszy uśmiech i niższą linię włosów. Ich twarze różnią się kształtem. Adam często ma zarost, Simon goli się na gładko. Po prawej stronie policzka Adama znajdziecie też bliznę. Choć nie wiemy, czemu mielibyście jej tam szukać.

Problemy zaczynają się, gdy założą kaski i okulary, ale i tu da się to ogarnąć: Adam ma okulary w zielonych oprawkach, te Simona są białe. Tyle z wyglądu, zostaje zachowanie. Tutaj pierwszy rzuca się w oczy Adam, który więcej gada, odpowiada szybciej i chętniej. Simon jest nieco wycofany. Ale mają tę samą pewność siebie i ambicję, które bardzo im pomogły.   

Dobra, pewnie zastanawiacie się, po kiego ch… wam to piszemy. Chodzi o to, byście skumali, że mimo wszystko się różnią. Urodzili się razem, wychowywali się razem, wyrośli na znakomitych kolarzy. Ale są rzeczy, które ich dzielą. Tym ciekawsze jest to, że na szosie trudno znaleźć coś, co byłoby cechą charakterystyczną jednego z nich. W teorii Simon lepiej radzi sobie na czasówkach, ale „lepiej” oznacza tu, że nie traci aż tak dużo do najlepszych rywali.  Adam jest znakomity w górach, ale Simon też potrafi tam jeździć, nawet jeśli złapał go drobny kryzys pod koniec Giro.

Adam Probosz, komentator Eurosportu:

– Dla mnie to są porównywalne talenty. Właściwie wygrywają na zmianę, robiąc bardzo dobre wyniki. Adam też był już w czubie Giro. Pamiętam, jak w Turcji finiszowali razem i brytyjscy komentatorzy twierdzili, że wygra Simon. On miał kraksę, Adam dojechał pierwszy. Mają coś takiego, że jak jeden nie daje rady, to drugi walczy. Jeśli zostaną w jednej drużynie, to będzie ona miała dwóch liderów na wielkie toury. Wydaje mi się, że nie ma niczego, co specjalnie by ich różniło. To jest właśnie dziwne, bo zwykle, jak są bracia, to jeden jest lepszy w górach, drugi na czas, a u nich brak wielkich różnic, co najwyżej minimalne.

Jeszcze w 2014 czy 2015 roku wydawało się, że Adam jest kolarzem etapowym – potwierdzenie miało przyjść, gry wygrał Tour of Turkey. Jednodniówki, pojedyncze etapy wielkich tourów, mówiło się, że w to powinien celować. Simon wręcz przeciwnie, miał skupić się na klasyfikacjach generalnych w wielkich wyścigach. Tymczasem na Tour de France 2015 to Adam był krok za podium, finiszując na czwartym miejscu, co dało mu też zwycięstwo w klasyfikacji generalnej wśród zawodników do lat 26. I nagle wszyscy twierdzili, że to on ma większy potencjał. Rok po jego wygranej, w tej samej klasyfikacji triumfował… Simon. I jak ich tu oceniać osobno?

Za dzieciaka podobno lepszy był Simon, tak twierdzi Adam. Był nieco większy, silniejszy, przez co dawał sobie radę lepiej. Zależnie od tego, którego zapytalibyście o ich dzisiejsze osiągi, odpowiedź byłaby inna. Każdy wskazałby na siebie, ale z uśmiechem na twarzy. Sami siebie porównują do Joaquima Rodrígueza, czyli gościa, który był jednym z najbardziej „wielofunkcyjnych” kolarzy w tourze. Musimy napisać, że są w błędzie. Prawdopodobnie są jeszcze lepsi.

Adam Probosz:

– Rodríguez to bardzo podobny kolarz, ale myślę, że oni są lepsi w górach. Rodríguez potrafił tam jeździć, ale Simon i Adam są typowymi góralami. Są mali, lekcy, Joaquim był inaczej zbudowany. Bardziej pasował na jednodniowe klasyki niż na wielkie toury. A oni obaj są właśnie na te trzytygodniowe wyścigi. Jeśli tylko będą w stanie wytrzymać te trzy tygodnie.

Wypadki chodzą po ludziach

Nie wiemy, czy to przez to, że ich kariera rozpoczęła się  od kontuzji ojca, ale obaj przebrnęli już przez zaskakująco wiele wypadków, choć w ostatnim czasie częściej „obrywa” Adam. Najpierw na Clásica de San Sebastián w 2014 roku przywalił w betonową barierkę. Do mety miał wtedy 3,5 kilometra i jechał po naprawdę dobry wynik. Skończyło się raną na policzku. O bliźnie już wspominaliśmy. 

Później miał kilka pomniejszych urazów związanych z rowerem. Najciekawszą kraksę, o ile da się to tak nazwać, zaliczył na Tour de France w roku 2016 – tym samym, który ukończył z białą koszulką. Więc wybaczcie, ale z góry wiecie, jak to wszystko się skończy. Trudno jednak opowiedzieć o tym, co się stało, więc po prostu zajrzyjcie w filmik, który linkujemy pod spodem. Gwarantujemy, że czegoś takiego nie widzieliście.

Ostatni wypadek, to już ten sezon. Na Volta a Catalunya złamał miednicę. Nie musimy chyba tłumaczyć, że dla kolarza to cholernie nieprzyjemna kontuzja – trening jest wręcz wykluczony. Pozbierał się z prędkością błyskawicy, bo niespełna dwa miesiące później stanął na starcie Tour of California. I pojechał naprawdę dobrze, do końca walcząc o miejsce na podium. Ostatecznie zabrakło mu… dwóch sekund. Jak pech to pech.

Adam Probosz:

– W Kalifornii Adam jechał po poważnej kontuzji. Błyskawicznie zresztą doszedł po niej do siebie, to jest niesamowite. A to, że jeszcze był w stanie walczyć, to dowód na to, że to bardzo dobry kolarz i wielki talent.

A co z Simonem? Jego kontuzje omijają, od kiedy zaczął jeździć profesjonalnie. Ale wcześniej trochę się ich przytrafiło:

W Picardy miałem ciężki wypadek. Na zjeździe było mokro i ślisko. Wpadłem w poślizg, upadłem i zjeżdżałem przez całe lata, zanim wpadłem pod krzaki. Mój rower był złamany, a reszta osób mnie nie widziała, więc zostałem z tyłu. Podwiózł mnie jakiś Szwajcar. Tydzień później była Toscana, ze żwirową drogą. Myślałem, że mogę to wygrać, bo byłem mocny na podjazdach, a ten wyścig tak się kończył. Ale ktoś upadł tuż przede mną. To był mój „wypadkowy” okres. Dwa dni później jeździliśmy dookoła Rzymu. Mocno padało, wszędzie był też olej. Upadłem w strefie neutralnej na pierwszym okrążeniu, więc się wycofałem i czekałem na mecie na kolegów z zespołu. Miałem wtedy trochę wątpliwości.

W 2016 roku Simon nie mógł jeździć przez cztery miesiące, ale nie przez kontuzję – został złapany na dopingu. Wydaje wam się, że to trochę krótka kara? Słusznie, faktycznie taka jest, więc wyjaśniamy: całą odpowiedzialność wzięła na siebie jego grupa. Zabroniona substancja miała dostać się do jego organizmu przez inhalator. Tak, inhalator, bo Simon ma astmę. Nie no, serio. Pytano o to zawodników, którzy z nim jeździli, jego otoczenie. Astmę ma od zawsze i faktycznie na nią choruje. Karę skończył, jeździ do dziś.

Życiówka?

Simon Yates ze znakomitej strony pokazał się w Giro d’Italia. Nie udało się mu wygrać, ale trzeba tu pamiętać, że od początku jechał na pełnym gazie, bez kalkulacji, więc zmęczenie na koniec nikogo specjalnie nie dziwi. Choć podobno żadnego problemu tej natury nie było, tak twierdził jego zespół. Co innego sugerowała postawa Yatesa w ostatnich dniach wyścigu. Niemniej – trzy wygrane etapy i setki tysięcy zdobytych fanów, nie tylko we Włoszech, to i tak wynik godny uwagi. Tym bardziej, że najlepsze kolarskie lata ma jeszcze przed sobą.

Gdy rozpocznie się Tour de France, nasze oczy skierują się w stronę drugiego z braci. Tam pojedzie Adam, również jako lider zespołu. Zna doskonale tamtejsze trasy, jeździł we Francji jako amator, później wygrywał tam klasyfikację najlepszych młodzieżowców. Trzeba zwrócić na niego uwagę i pamiętać, że może być groźny, nawet jeśli faworyci będą inni. Czy osiągnie sukces? Nie podejmujemy się wyrokowania.

O jednym z pewnością trzeba pamiętać: nie wolno ich lekceważyć.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix.pl

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

1 komentarz

Loading...