W ostatnich miesiącach zupełnie zniknęła z pola widzenia. W 2018 roku jeszcze ani razu nie pojawiła się na bieżni, choć jeszcze niedawno celowała w start i medal podczas sierpniowych mistrzostw Europy w Berlinie. Dziś nie jest już tego taka pewna, ale nawet w takich warunkach stara się zachować optymizm. W rozmowie z Weszło Joanna Jóźwik opowiedziała nie tylko o wymagającej poświęceń walce z uporczywą kontuzją, ale także o nowych pozasportowych pasjach i planach na życie po karierze.
Spotkaliśmy się podczas targów sportowych Go Active Show w Nadarzynie. Na billboardach i plakatach to wydarzenie reklamowały Joanna Jędrzejczyk i Ewa Chodakowska, z kolei informacji o jednej z najbardziej znanych polskich biegaczek ostatnich lat próżno było szukać w oficjalnym katalogu. Pojawiła się w niepozornym otoczeniu – razem z ekipą AZS AWF Katowice, ale kibice co i rusz poznawali ją i zatrzymywali do zdjęć. Kiedy możemy spodziewać się powrotu Joanny do sportu? Jak biega jej się ze świadomością, że prawdopodobnie nigdy nie zbliży się do kosmicznego rekordu świata? Co sądzi o proponowanym przez IAAF limicie testosteronu, który może wywrócić do góry nogami hierarchię biegaczek na 800 metrów? Tego i znacznie więcej dowiecie się z naszej rozmowy.
Na targach jesteś bardziej jako studentka czy jako sportowiec?
Jako sportowiec, który ma kontuzję i pracuje z wykorzystaniem spodenek MBody, które służą do pomiaru elektromiografii i pozwalają mi szybciej wrócić do zdrowia. Miałam mieć właśnie wykład na temat tych spodenek i tego jak pomagają sportowcom w takich szczególnych sytuacjach.
Dalej łączysz studia ze sportem?
Na pewno ten stan potrwa jeszcze przynajmniej do czerwca. Cały czas się zastanawiam co będę robić dalej… Prawdopodobnie wybiorę dalszą naukę i specjalizację w psychologii sportowej.
Godzenie zawodowego sportu z edukacją to nie jest coś, co oglądamy dziś często.
W moim przypadku to naturalne połączenie, bo sport na najwyższym poziomie jest nieodłącznie związany z psychologią. W tym sensie mogę powiedzieć, że dużą wiedzę już posiadam. Poza tym cały czas dużo na ten temat czytam. Robię to z myślą, że za parę lat sama będę mogła w tym zakresie pomagać młodym zawodnikom. Staram się kierować dobrem innym, ale i własnymi zainteresowaniami.
A jak jest z dobrem samej Joanny Jóźwik? W 2018 roku jeszcze nie pojawiłaś się na bieżni.
Na tę chwilę w dalszym ciągu mam kontuzję – ciągle jeszcze nie wyleczyłam biodra. Okazało się, że ten uraz jest niestety przewlekły. To uboczny efekt wieloletniego treningu. Byłam święcie przekonana, że już 2 miesiące temu zacznę biegać, ale w dalszym ciągu jakiś ból wciąż się pojawia.
Jeszcze nie tak dawno zapowiadałaś nie tylko udział w sierpniowych mistrzostwach Europy, ale i walkę o medal. Jak to wygląda dziś?
Walczyłam o ten sezon, naprawdę chciałam się wyleczyć i w pewnym momencie były podstawy do optymizmu… Były takie plany, by wrócić do szybkiego biegania i powalczyć jeszcze o medal ME, ale niestety to wszystko jakoś ucieka. Na dziś kieruję się tym, by wrócić do pełni zdrowia. Nie chcę gonić za wynikiem – on nie jest w tym roku w ogóle ważny. Oczywiście – mistrzostwa Europy to fajna impreza i zdecydowanie łatwiej tam o medal niż podczas mistrzostw świata czy igrzysk olimpijskich, ale jeśli skupię się na tej imprezie, to w konsekwencji mogę skomplikować sobie drogę po medal igrzysk. Gdybym w sezonie olimpijskim z powrotem poczuła ból w biodrze, to nigdy w życiu bym sobie tego nie darowała.
Jakie są rokowania? Będzie jeszcze jakiś zabieg?
Nie – wszystko co najgorsze już raczej za mną. Widzę ogromny postęp i wdrażam coraz więcej treningów biegowych do moich przygotowań. Do pełni zdrowia wrócę niedługo, ale nie chcę za niczym gonić i niczego na siłę przyspieszać. W tym sezonie zostało już mało czasu na cokolwiek. On już trwa, a ja po dwóch miesiącach treningów osiągnę czas na poziomie 2 minut, który nic mi nie daje – i będzie już po sezonie. A jeśli nie daj Boże w tym startowym pośpiechu popełnimy jakiś błąd lub przeoczymy jakiś detal w treningu, to wiem, że zdrowie znów się odezwie. Zdecydowanie nie mogę sobie na to pozwolić. Wiem, że zawiodę w ten sposób kibiców, którzy czekają na moje starty, ale myślę, że jednak zrozumieją moją sytuację. Wszystko robimy z myślą o lepszej przyszłości. Za rok mamy mistrzostwa świata, za dwa igrzyska olimpijskie – tam chcę się pokazać z jak najlepszej strony i walczyć o medale, które – z całym szacunkiem – są o wiele ważniejsze niż medale mistrzostw Europy.
Tym bardziej, że ostatnie mistrzostwa świata w 2017 roku były rozczarowaniem. Odpadłaś w półfinale.
To był właśnie taki sezon, w którym cały czas goniliśmy za tym wynikiem. Nauczyłam się na tym przykładzie żeby się już tak nie spieszyć. Organizmu nie da się oszukać, a treningu nie da się przyspieszyć – nie da się zrobić trzech jednostek w czasie jednej. Niektórych treningów wtedy też mi zabrakło i tamten sezon z wielu względów nie był udany. Był wręcz kompletnie nieudany i chcę o nim zapomnieć. Wyciągam wnioski i na pewno tamtych błędów już nie popełnię. Tamte doświadczenia nauczyły mnie dużo – dlatego teraz poważniej podchodzę do niektórych kwestii treningowych i wszystkiego co wiąże się z odnową i rehabilitacją. Dużo sama się uczę jak to powinno wyglądać. To jest też czas na to, by zadbać o wszystkie te kwestie pozasportowe – na przykład ukończyć studia. Mam czas, by wszystko pozałatwiać i potem wrócić do treningów z czystą głową.
Zastanawiasz się skąd wzięła się ta kontuzja? Wcześniej też miałaś problemy z różnymi urazami – czy to nie wynika czasem ze zbyt dużych obciążeń treningowych?
To może wynikać z tego, że mój układ ruchu wygląda tak, że obciążam niektóre partie mojego ciała bardziej niż inne. Przez to, że trenowałam ciężko przez 12 lat, to te struktury zwyczajnie się zużyły. Teraz musimy ten mój cały ruch – którym biegałam przez ładnych kilka lat – zmodyfikować i zoptymalizować. Musimy to zrobić tak, by inne mięśnie przejęły część pracy tych trochę zaniedbanych. Przepraszam, one nie są „zaniedbane” – one są przetrenowane! Jeśli chodzi o sam wynik, to myślę, że koniec końców mogę na tym nawet zyskać.
A jeśli chodzi o styl twojego biegania – coś się tu zmieni? Jesteś jednak biegaczką, która wyróżnia się dynamiką i przyspieszeniem, a nie siłą fizyczną.
Raczej nie planujemy zmieniać mojego stylu jako takiego. Nie ukrywam jednak, że cały czas pracuję nad tą siłą, bo w tym względzie rzeczywiście jest trochę do poprawy.
Podsumowując: nie masz ciśnienia, by wrócić w tym sezonie? Może się tak zdarzyć, że 2018 rok pod względem startowym będzie spisany na straty?
Jeszcze do niedawna miałam takie ciśnienie żeby koniecznie wystartować. Nastawiałam się na występy w tym sezonie i liczyłam dokładnie ile czasu mi zostało żeby jeszcze coś osiągnąć. W połowie kwietnia zrobiłam ostatni rezonans i zdałam sobie sprawę, że to nie ma sensu, bo dalej jest stan zapalny i obrzęk wokół kości. To nie jest łatwe do wyleczenia i może się trochę utrzymywać. Musiałam sobie to na spokojnie uświadomić i długo ze sobą negocjować. Pogodzenie się z myślą, że ten sezon będzie stracony – nie mówię, że do końca, bo może uda mi się pod koniec wystartować – nie było łatwe. Nie chcę teraz składać jednoznacznych deklaracji żeby nikt nie czuł się potem zawiedziony – odnosi się to zarówno do kibiców, jak i do mnie, bo nie lubię zawodzić siebie i nie chcę się nakręcać, bo nie na tym to wszystko polega. Na pewno we wszystkich moich działaniach jestem szczera i taka pozostanę.
Jak w takich chwilach wyglądają twoje relacje z trenerem Andrzejem Wołkowyckim? Po nieudanych MŚ mówiłaś, że musicie się zatrzymać i zastanowić nad przyczynami słabszej formy. Do jakich wniosków doszliście?
Na razie to wygląda tak, że ja idę swoją ścieżką rehabilitacji, o której trener oczywiście wie i wszystko kontroluje. Natomiast zajmuje się też innymi zawodnikami, którzy są teraz pochłonięci sezonem startowym – ma ich naprawdę sporo i jest tam parę osób z ogromnym potencjałem do biegania na bardzo wysokim poziomie, więc nie chcę zawracać mu głowy sobą. Jeszcze będzie czas żeby usiąść i wszystko przegadać.
800 metrów to specyficzny dystans – rekord świata u kobiet to najdłużej niepobity rekord w całej lekkiej atletyce i wciąż ciężko wyobrazić sobie, by ktoś miał się do niego zbliżyć. Jak biega się z taką świadomością?
Trzeba się pogodzić z tym, że ten rekord (1:53.28 Jarmili Kratochvilovej z 1983 roku – przyp. red.) jest poza zasięgiem moim i wielu innych zawodniczek. Kiedyś były trochę inne czasy, ale nie chcę się o nich wypowiadać, bo w nich nie żyłam. To i owo o nich słyszałam, ale nie chcę nikogo krytykować ani oceniać. Po prostu to były inne realia. Jeśli coś jest w moim zasięgu, to działa to na mnie pozytywnie i dodaje mi energii. Jeśli nie, to skupiam się na innych rzeczach – tych bardziej realistycznych.
Takim celem wydaje się pobicie rekordu Polski, który także do najmłodszych nie należy, ale już podczas igrzysk w Rio byłaś blisko – zabrakło niecałe pół sekundy.
Akurat ten rekord (1:56.95 Jolanty Januchty z 1980 roku – przyp. red.) jest absolutnie w moim zasięgu i to cały czas niesamowicie mnie motywuje i nakręca. Tym bardziej, że w hali już udało mi się go poprawić. Może „udało” to złe słowo – po prostu wypracowałam to i tyle pobiegłam.
W 2017 roku pojawił się postulat swoistego „wyzerowania” rekordów. Za punkt graniczny przyjęto 2005 rok – kiedy testy antydopingowe weszły do powszechnego użytku. Co sądzisz o tym pomyśle?
Bez względu na okoliczności niektórych wyników na pewno taka polityka byłaby krzywdząca dla osób, które uprawiały sport w tamtych czasach. Nieważne jak rzeczywiście było – i tak musiały wykonać ogromną pracę, by ten wynik osiągnąć. Wszystko w sporcie dzieje się po coś. Historia nie jest od tego, aby próbować ją wymazywać albo pisać na nowo – nawet jeśli jest z jakichś względów nieprzyjemna.
To miało być takie „nowe rozdanie”. Nowe rekordy to nowi sponsorzy i kibice, a to na pewno przełożyłoby się na pieniądze. Niektóre wyniki są już tak wyśrubowane, że coraz trudniej wyobrazić sobie ich pobicie.
To fakt, ale nie wiem kogo takie rozwiązanie by satysfakcjonowało. Co to za rekord świata, który nie jest faktycznym rekordem świata? Dla mnie to nie jest rekord – ktoś kiedyś pobiegł szybciej i to jest fakt.
Inny z najnowszych pomysłów to wprowadzenie w lekkiej atletyce systemu rankingowego – trochę na wzór tenisa czy boksu. W skrócie: nie sam wynik się liczy jak do tej pory tylko ranga zawodów, na których został osiągnięty.
Coś słyszałam na ten temat, ale nie znam szczegółów i wolałbym nie przesądzać. Z wiadomych względów trochę odsunęłam się ostatnio od lekkiej atletyki. Serce boli! (śmiech)
Ale o planowanych przez IAAF regulacjach poziomu testosteronu musiałaś słyszeć.
Akurat od tego nie dało się uciec. Tamtego dnia miałam tyle telefonów od dziennikarzy i tyle wiadomości w mediach społecznościowych, że trudno to było ogarnąć. Proszę mi uwierzyć – skupiam się teraz na rehabilitacji i walczę tak naprawdę o powrót na bieżnię. Moja kontuzja była ciężka do zdiagnozowania i była moją zdecydowanie najtrudniejszą rywalką. Pozostałymi się nie zajmuję. Zaakceptuję w tej kwestii każdą decyzję – jaka by nie była.
Kiedyś wypowiadałaś się na ten temat bardziej zdecydowanie…
W różnych okolicznościach działają różne emocje. Powiedziałam parę słów za dużo po finale igrzysk olimpijskich, najważniejszej sportowej imprezy na świecie… Trudno, stało się. Teraz gdybym została zapytana o podobną rzecz, to pewnie 3 razy pomyślałabym co dokładnie chcę przekazać. Na razie skupiam się tylko na moim powrocie, nie myślę już o tym co było.
Jak w ogóle ogranicza kontuzja biodra?
To był straszny ból. Na początku bardzo kulałam. Gdy gdzieś jechałam i musiałam przesiedzieć kilka godzin w samochodzie, to potem wychodziłam i nie mogłam się wyprostować… Nie mogłam w ogóle stanąć na tej nodze! Miałam też problemy ze spaniem, bo nie mogłam zasnąć na tym prawym boku. Długo nie mogłam nawet założyć nogi na nogę podczas siedzenia. To było bardzo uciążliwe. Kontuzja narządu ruchu uniemożliwia takie zwykłe codzienne czynności.
A podobno sport to zdrowie…
Na pewno nie wyczynowy! Całą karierę podążamy po tej cienkiej czerwonej linii i jeśli nawet delikatnie ją przekroczymy, to zaczyna coś boleć. Ta historia nauczyła mnie przede wszystkim jednego – trzeba słuchać własnego organizmu. Nie można patrzeć, że za 3 tygodnie są jakieś ważne zawody – jeśli coś boli, to trzeba odpuścić, a nie gonić za oczekiwaniami. To nie na tym polega. Oczywiście te oczekiwania są i będą, ale muszę słuchać siebie i swojego organizmu.
Jak widzisz swoją przyszłość po zakończeniu kariery?
Myślę, że zostanę przy sporcie, ale nie wiem jeszcze w jakiej dokładnie roli.
Jak w zawodowym sporcie nastawionym na rywalizację wygląda sprawa przyjaźni?
Rywalizacja zaczyna się i kończy na bieżni – w ogóle tego nie przenosimy do życia codziennego. Nawet na treningach się wspieramy, choć przecież rywalizujemy o miejsce w zawodach. W moim przypadku jedno drugiego nie wyklucza. Fajnie to pokazują zawodnicy MMA – kiedy trzeba wychodzą i się biją, ale po wszystkim oddają sobie szacunek. Tak to wygląda też u nas – oczywiście bez bicia (śmiech).
Interesujesz się innymi sportami poza lekką atletyką?
Oj, mimo wszystko niezbyt. Skoki narciarskie zimą oglądam jak każdy – w niedzielę do obiadu (śmiech). Żałuję mimo wszystko, że nasz sport gości w telewizji tak rzadko. Bardzo bym chciała, żeby ludzie bardziej przekonali się do lekkiej atletyki, bo jest pięknym sportem i warto dać mu szansę.
Mam wrażenie, że w trakcie ostatnich miesięcy trochę się zmieniłaś. Twoje wypowiedzi są bardziej stonowane i nie budzą już takich kontrowersji jak kiedyś. Wcześniej potrafiłaś dość mocno wypowiedzieć się na przykład o słynnej sesji Agnieszki Radwańskiej z piłkami tenisowymi…
To nie tak! Ta wypowiedź została kompletnie źle zrozumiana. Nie krytykowałam Agnieszki Radwańskiej – to jest jej życie, a każdy decyduje o sobie i może robić to co uważa za stosowne. Ja tego nie oceniam, broń Boże! Powiedziałam wtedy tylko, że sama nigdy w życiu bym w takiej sesji nie wystąpiła.
Dziś podtrzymujesz te słowa?
Tak, zdecydowanie. Trzeba jasno określić granicę. Wystąpiłam nawet w jednej sesji – to część większej kampanii, która zostanie zorganizowana jesienią, ale tam kontekst jest zupełnie inny. Są zdjęcia i „zdjęcia” – można je różnie odczytywać. Niektóre robi się po to, by do czegoś zachęcać innych młodych zawodników – na przykład do tego, by nie bali się uprawiać sportu. On zmienia nasze ciała, ale trzeba przekonać tych, którzy się tego obawiają, że to nie jest takie złe – tylko właśnie piękne! I to też czasem trzeba pokazać. Wysportowane ciało to świadectwo jakości pracy i naszego zamiłowania do sportu. Tym też chcemy się dzielić, ale kontekst musi być prawidłowy. To musi zostać tak ubrane, by nie zostało odebrane w jakiś nieodpowiedni sposób.
Z Agnieszką Radwańską jesteście jednymi z nielicznych zawodniczek, które mówią o roli wiary. Ona nadal odgrywa ważną rolę w życiu Joanny Jóźwik?
Oczywiście. Gdyby nie wiara, to już dawno bym nie trenowała i się poddała. Cały czas bardzo mocno wierzę we własne możliwości i w mój powrót. Wiara w Boga też się z tym jakoś łączy.
Kolejny aspekt, którym wyróżniasz się na tle innych sportowców, to sposób korzystania z mediów społecznościowych. Czy faktycznie mają coraz większe przełożenie na życie sportowca?
Może nie tyle na życie sportowca, co bardziej na naszych odbiorców – fanów. Wielu moich obserwujących też uprawia sport – część z nich jest bardzo młoda i dopiero zaczyna. Przez moje wpisy mogą zdobyć motywację i dowiedzieć się czegoś na różne tematy – to bardzo fajna świadomość. Inna sprawa jest taka, że wielu początkujących zawodników trochę zapomina o życiu, bo są pochłonięci w stu procentach sportem i nie widzą nic poza nim. Dlatego przez niektóre moje posty staram się pokazać, by nie rezygnować z życia i tego pięknego świata, który nas otacza, ale do wszystkiego trzeba podchodzić z głową.
Masz teraz trochę więcej wolnego czasu – na co go przeznaczasz? Znalazłaś jakąś nową pasję?
Moją pasją jest rehabilitacja (śmiech). W ostatnim czasie miałam ją dwa razy dziennie i było to naprawdę męczące i czasochłonne – tak jak normalny trening. To zajmowało mi zdecydowanie najwięcej czasu. Oprócz tego na razie mam tylko plan, ale bardzo chcę nauczyć się gry na skrzypcach. Uwielbiam ten dźwięk! Jeśli uda mi się systematycznie za to zabrać, to mocno wierzę w to, że uda mi się tę sztukę opanować.
Miałaś wcześniej coś wspólnego z muzyką?
Nie, ale zawsze chciałam mieć! Niestety, moja droga potoczyła się trochę inaczej – sport zaabsorbował mnie w stu procentach. Dlatego teraz chcę spełnić marzenie z dzieciństwa, na które nigdy wcześniej nie miałam czasu. Jak byłam mała to prosiłam rodziców żeby kupili mi skrzypce. Powiedzieli, że nie ma szans, bo potem nie dam im spać (śmiech).
Powiedziałaś „niestety” – żałujesz postawienia na sport?
Broń Boże! On mnie ukształtował w stu procentach i cieszę się, że jestem tu gdzie jestem. Ale naprawdę jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa. Nie poddaję się i mam ogromną motywację żeby wrócić i dać z siebie jeszcze więcej niż do tej pory – bo po prostu wiem, że mnie na to stać. Wszystko siedzi w głowie. Często myślimy, że dajemy z siebie wszystko, ale to wcale tak nie jest. Na pewno są takie aspekty – zwłaszcza w treningu mentalnym i fizycznym oraz odżywaniu – które można wciąż poprawić.
Wracamy do psychologii – zainteresowałaś się nią przez sport?
Przez moją obecność w sporcie byłam w stanie zobaczyć jak ogromne znaczenie ma ten aspekt. Nastawienie jest kluczowe w radzeniu sobie ze stresem, samym przygotowaniu mentalnym do startu… Przez to zaczęłam się tym bardziej interesować. Wiem, że wielu zawodników z tego nie korzysta i nie docenia tego aspektu, ale u mnie odgrywa on coraz większą rolę.
Czujesz się w jakimś stopniu ambasadorką zdrowego stylu życia?
Przede wszystkim czuję się ambasadorką biegania, ale nie da się ukryć, że to wszystko jest ze sobą w jakimś stopniu połączone. Coraz więcej ludzi zaczyna biegać – to przecież najbardziej naturalny ruch jaki może wykonać człowiek. Od biegania zaczyna się wszystko – można potem uprawiać każdy inny sport. Mam wrażenie, że stajemy się coraz zdrowszym społeczeństwem i ogromnie mnie to cieszy.
ROZMAWIAŁ KACPER BARTOSIAK
Fot. Newspix.pl