Reklama

„W holenderskim futbolu wciąż istnieje rasizm”

redakcja

Autor:redakcja

28 maja 2018, 11:13 • 26 min czytania 25 komentarzy

O kryzysie piłki holenderskiej i wzroście piłki belgijskiej. O tym, jak Franka Rijkaarda wypchnięto z reprezentacji Holandii przez rasizm. O tym, jak powiedzieć rodzicom, że ich synowi brakuje talentu do gry w piłkę na profesjonalnym poziomie. O podziałach w belgijskim społeczeństwie, które znikają tylko podczas meczów reprezentacji. Wreszcie – o Royal Antwerpii, klubie dumnym z bycia numerem jeden w kraju. Ciekawa i naprawdę wielowątkowa rozmowa z przedstawicielami akademii piłkarskiej z Antwerpii.

„W holenderskim futbolu wciąż istnieje rasizm”

*

Joey Jap Tjong (koordynator roczników u-13 – u-16 w akademii Royal Antwerpii): Nasza pierwsza drużyna wróciła ostatnio na najwyższy poziom po dwunastu latach i jednym roku w niższych ligach. Wracamy do poważnej gry i nasza akademia musi za tym nadążyć. W ciągu ostatniego roku zrobiliśmy ogromny krok. Sądzę, że gdybyśmy przyjechali na KGHM Cup jeszcze rok temu, wszystkie mecze przegralibyśmy 0:10. Za rok będziemy w stanie tutaj zwyciężyć.

Trzymam za słowo. Tylko o co chodzi z tym  „dwanaście i jeden”?

Maarten Geens (sekretarz drużyny u-15): Zacznijmy od początku. Royal Antwerp to najstarszy klub w Belgii. Dlatego w naszym herbie mamy numer jeden – to oznacza, że jesteśmy pierwsi, najstarsi. W Belgii wszystkie kluby są ponumerowane – od jednego, dwóch, aż do kilku tysięcy. To dla nas niezwykle ważne i jesteśmy bardzo dumni z tego, że możemy nosić tę jedynkę na piersi. Trzynaście to z kolei liczba naszego największego rywala – Beerschot. Ostatnio zbankrutowali, muszą się odbudowywać od zera. Tej liczby się u nas w klubie zazwyczaj nie wymienia. Dlatego mówimy: „dwanaście i jeden lat” poza pierwszą dywizją. Na szczęście – to już przeszłość, wróciliśmy tam, gdzie nasze miejsce.

Reklama

Jap Tjong: Jako akademia – jesteśmy zależni od wyników pierwszej drużyny. Jeżeli ona radzi sobie źle, od razu odbija się to na poziomie naszej młodzieży – najzdolniejsi uciekają, nie chcą się u nas szkolić, bo nie widzą perspektywy rozwoju. Dlatego tak trudno jest wrócić na najwyższy poziom, kiedy on już raz ucieknie. Próbujesz wyszkolić zawodnika, który ci w tym pomoże, ale takie kluby jak Anderlecht i Genk tylko na to czekają i zabierają go do siebie. Zresztą – to jest właśnie ten model, który chcielibyśmy wprowadzić u nas. Jeżeli chodzi o szkolenie młodzieży na profesjonalistów – tak naprawdę nigdy nie wiadomo, kto w drużynie pozostanie. Taka jest kolej rzeczy, że większe kluby stale podbierają najbardziej utalentowanych zawodników. Jednak teraz my także rośniemy, więc mamy takich chłopaków, którzy jeszcze kilka lat temu by u nas nie trenowali.

Geens: Kiedy patrzę na kibiców Antwerpii, widzę, jak oni są głodni wychowanków. Nigdzie nie spotkałem kibiców o większej pasji niż tutaj. Chcą wspierać swoich chłopaków, lokalnych chłopaków. Choć to wszystko kosztuje – inwestycja w zawodnika jest zawsze wielką niewiadomą. Musisz go wyszkolić, dbać o niego, przeprowadzić przez wszystkie szczeble szkolenia, a na koniec i tak pozostaje tylko mieć nadzieję, że nie zaszła pomyłka przy ocenie potencjału. Kibiców jednak nie interesują pieniądze, nie kręci ich sprzedaż zawodnika. Chcą czuć dumę, chodzi im o honor klubu, chcą mieć swoich bohaterów.

Nasi fani są niesamowicie lojalni wobec drużyny i byli z nami przez te wszystkie chude lata. W Belgii jest kilka stadionów, które mogą pomieścić około dwudziestu tysięcy kibiców, lecz klubom trudno je zapełnić. Nawet tym największym. Nasi kibice, kiedy tylko tli się płomyczek nadziei, przychodzą na mecz. Nie mamy problemu, żeby zgromadzić nawet piętnaście tysięcy widowni.

Przedostatnie miejsce na KGHM Cup to chyba nie był wasz wynik marzeń? Przynajmniej ostatnie spotkanie turnieju – przeciwko Trenczynowi – udało się wygrać.

Jap Tjong: Cóż, czasami przebudzenie przychodzi trochę za późno! Jednak, mówiąc bardziej generalnie, jestem naprawdę zadowolony z naszego udziału w tym turnieju. Wszystko jest świetnie zorganizowane, ludzie są dla nas bardziej uprzejmi, a poziom sportowy – wysoki. Muszę powiedzieć, że to jeden z lepszych turniejów, w jakich kiedykolwiek wziąłem udział. Byłem na wielu i trafiały się wśród nich równie świetnie, ale wiele było przygotowanych po prostu kiepsko. Tutaj wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Widać to na przykładzie takiego klubu jak Cardiff, który co roku wraca do Lubina i tym razem wygrał. My też chcielibyśmy za rok wrócić, zmierzyć w ten sposób nasze postępy.

Takie turnieje jak KGHM Cup to milowy krok w naszym rozwoju. Jeżeli marzymy o tym, żeby być topowym klubem – jak Anderlecht, Club Brugge, Genk – musimy brać udział w takich zawodach. Nasza młodzież musi w porę zrozumieć, co to znaczy rywalizacja na międzynarodowym poziomie. Chodzi o to, żeby przyzwyczajać chłopców do rywalizacji i wygrywania wielkich meczów.

Reklama

Tutaj się to nie udało, choć stylem nie odstawaliście za bardzo.

Jap Tjong: Trzeba na to patrzeć w szerokim kontekście. Nauka futbolu różni się od profesjonalnego grania w piłkę. Skuteczność pierwszej drużyny weryfikuje ostatecznie rezultat, miejsce w tabeli, wynik meczu. Na poziomie juniorskim to trochę inaczej wygląda, podam ci prosty przykład.

Miałem kiedyś pod sobą zawodnika. Grał z numerem dziesięć na koszulce – wiadomo, jakie powinien mieć na swojej pozycji atuty. W drużynie u-16 był wielką gwiazdą, podobnie w poprzednich rocznikach. Dlaczego? Był niezwykle techniczny, szybki, dynamiczny, potrafił momentalnie objechać kilku zawodników i dzięki temu strzelał mnóstwo goli. Wszystkich przerastał. Co się stało, kiedy przeskoczył do drużyny u-17? Okazało się, że nie miał już takiej przewagi wynikającej z motoryki. Grał na dziesiątce, ale bazował tylko na technice, więc tracił mnóstwo piłek, nie miał wizji gry. Łatwo było go zatrzymać, bo nie umiał korzystać z całej szerokości boiska.

Co ja zrobiłem? Posadziłem go na ławce, dałem mu czas, żeby obserwował mecz z boku i uczył się futbolu. Kiedy kolejny raz wstawiłem go do składu, to już nie na pozycji numer dziesięć. Gdzie zagrał?

Skoro był taki szybki i techniczny, to może na skrzydle?

Jap Tjong: Mylisz się. Ustawiłem go na środku obrony. Ludzie myśleli, że oszalałem. Chodziło mi o to, żeby on, mając całe boisko przed sobą, wypracował w sobie większą wizję gry. Nauczył się szybko podejmować decyzje z piłką przy nodze, zamiast ją holować. Kiedy popełnisz błąd w środku obrony – pada gol dla przeciwnika. Przez to przegraliśmy kilka meczów. Aż w końcu zaadoptował się do nowej roli i połączył wrodzoną szybkość z szybkim myśleniem na boisku. Przesunąłem go z powrotem do przodu, a jeszcze w tym samym sezonie trener drugiej drużyny wziął go do siebie. To jest edukacja. Porażka zespołu i stracone gole mnie nie interesowały, chciałem tylko rozwinąć zawodnika, którego uznałem za utalentowanego.

Nie zrozum mnie źle – kiedy jedziemy na turniej, gramy mecz, cokolwiek – chcemy wygrać. Kocham wygrywać. Ale nie można się skoncentrować tylko na zwycięstwie. Szczerze mówiąc, mógłbym nawet w tym roku spróbować tak zagrać, żeby wygrać ten turniej. Totalna defensywa, zaparkowalibyśmy autobus i czekali na błędy przeciwnika. Na poziomie młodzieżowym to bardzo łatwe. Tylko po co grać taki anty-futbol? Wolałem zagrać ofensywnie, nawet mając świadomość, że drużyny takie jak Slavia Praga czy Cardiff to wykorzystają.

*

 20180513_144912

*

Zabraliście ze sobą do Lubina nauczyciela, co – szczerze mówiąc – nieźle zszokowało ludzi z Polski, choćby trenera u-15 z Jagiellonii Białystok.

Geens: Bardzo niewielu naszych zawodników zostanie profesjonalistami. Mamy tę świadomość. Musimy zadbać o to, żeby oni poradzili sobie w życiu, dlatego przykładamy wielką wagę do edukacji. W Belgii mamy trzy różne poziomy edukacji – jeden jest bardzo techniczny, przygotowuje do zawodów, w których rolę odgrywa praca rąk. Drugi jest pośredni, a trzeci skupia się na naukach ścisłych, jak matematyka, fizyka, chemia. Zauważyliśmy ze zdumieniem, że około 70% zawodników z naszej akademii uczy się na tym trzecim poziomie! Nieprawdopodobnie trudno jest im połączyć edukację i treningi.

Dlatego nasz pomysł jest taki, żeby chłopcy mogli się uczyć także w klubie. Oni wracają do domu po treningu około godziny 21, dopiero wtedy siadają do prac domowych. Chcemy, żeby trafiali do klubu od razu po lekcjach i – jeszcze przed treningiem – uczyli się do sprawdzianów, robili lekcje i tak dalej. Zatrudniliśmy profesjonalnych nauczycieli, którzy z nimi pracują, pomagają. Jednego faktycznie zabraliśmy do Lubina, chłopcy mają wolne od nauki tylko na dwa dni turnieju.

Jap Tjong: Szkoły – mam na myśli zwyczajne, codzienne szkoły – są w Belgii bardzo nastawione na edukacje piłkarską, na to też warto zwrócić uwagę. Ja jestem Holendrem. Urodziłem się w Paramaribo, w Surinamie, ale dorastałem w Amsterdamie i było dla mnie szokiem, jak wygląda belgijski system. Kiedy przyjechałem do Belgii kilka lat temu wraz z moim synem, zaczęliśmy pracę w Westerlo. Wtedy to był jeszcze pierwszoligowy klub. Mój syn rozpoczął tam treningi, ale poszedł też do szkoły, do klasy o profilu piłkarskim. Czegoś takiego w Holandii nie ma. Piłka nożna jest w takiej klasie potraktowana tak jak język obcy w klasie o profilu językowym, matematyka w klasie o profilu matematycznym. Nie mówię o dodatkowych zajęciach z piłki, na które może przyjść każdy.

Ja sam uczyłem futbolu w Westerlo, zarówno w ich klubie, jak i w szkole. W klasach skoncentrowanych wyłącznie na sporcie, gdzie uczą się często dzieciaki ocierające się o reprezentacje narodowe różnych roczników, szkoła zaczyna od sześciu godzin piłki nożnej tygodniowo, a kończy na dwunastu! To wszystko obok pozostałych przedmiotów. Mi się zdaje, że to nawet odrobinę za dużo. Chłopcy trenują do dwunastu godzin w szkole, a równolegle mają też treningi w profesjonalnych akademiach. Myślą futbolem, jedzą futbol, śnią o futbolu, nigdy się od niego nie uwalniają.

*

Joey dostaje SMS-a od mamy jednego z zawodników. Wygląda to na zdjęcie z balu przebierańców.

*

Jap Tjong: Zobacz! Rodzice dzieciaków przyjechali tu z nami. Oczywiście nocują osobno, klub nie płaci za ich pobyt. Po prostu chcieli przyjechać. Jak widzisz – świetnie się bawią w hotelu.

Bywa, że rodzice to to dla was źródło kłopotu? W Polsce mówi się czasami o nadgorliwości rodziców, przesadnej presji, jaką wywierają.

Geens: Szczerze mówiąc, nie mam takich doświadczeń.

Jap Tjong: Ja też się z czymś takim nie spotkałem. Mój problem w Belgii wynika z czego innego – jestem bardzo bezpośredni. Stąd czasami mam kłopoty, żeby porozumieć się z rodzicami, ale nie tylko z nimi, mówię też ogólnie. Inna jest mentalność ludzi w Amsterdamie, a inna w Antwerpii. Tam, gdzie ja się urodziłem, wszyscy są bardzo otwarci, bezpośredni. W Belgii, jeżeli mówisz coś zbyt otwarcie, jesteś odbierany jako człowiek, który chce być niegrzeczny, chce kogoś obrazić. W Amsterdamie to działa inaczej, chcemy po prostu zrzucić to, co nam leży na sercu. No i to prowadzi niekiedy do konfliktów, bo rodzicom trudno znieść prawdę na temat ich dzieci. Muszę na to uważać – muszę być trochę innym sobą w domu, a trochę innym w Antwerpii.

To najtrudniejsze wyzwanie dla trenera młodzieży – zasugerować otwarcie, że zawodnik nie ma wystarczająco talentu, żeby był sens dalej trenować futbol?

Geens: Dla mnie to jest zawsze najgorsze, nawet po tylu latach i tylu doświadczeniach. Masz przypadki, w których piłka nożna naprawdę jest całym życiem tych chłopców. Mało tego. Rodzice angażują się w funkcjonowanie klubu, codzienność tych rodzin toczy się wokół kariery syna i jego postępów w naszej akademii. Tymczasem trzeba z tymi ludźmi usiąść i w możliwie najmniej bolesny sposób wytłumaczyć im, że syn powinien poszukać innej drogi.

Jap Tjong: Najtrudniejsze momenty… Na pewno dla mnie osobiście był jeden taki moment. Kiedy mój zawodnik doznał zatrzymania akcji serca podczas treningu. To było straszne i do dziś mam łzy w oczach, nawet gdy o tym pomyślę. To nawet nie był mój zespół, nie byłem jego trenerem – prowadziłem po prostu zajęcia, gdy on nagle upadł. Wszystko działo się bardzo szybko, zrobiliśmy co w naszej mocy, żeby go uratować. To cholernie niesprawiedliwe. Zmarł w szpitalu. Miał tylko siedemnaście lat.

*

Na szczęście kelnerka, kierowana nieomylnym instynktem, przerwała nam na chwilę rozmowę, przynosząc kolejne piwo, bo w oczach Joey’a naprawdę zaszkliły się łzy.

*

Wasi chłopcy wygrali ostatni mecz, lecz generalnie – jeżeli chodzi o suchy wynik – nie był to dla nich udany turniej. Jest w nich jakaś frustracja, gorycz porażki, przeżywają to?

Jap Tjong: Po porażce z Cardiff powiedziałem moim piłkarzom jasno, że futbol nie polega tylko na talencie i umiejętnościach, ale podstawą do sukcesu jest mentalność. Zauważyłem, że kilku z nich miało zwieszone głowy, musiałem ich jakoś zmobilizować. Kiedy ja sam byłem młodzikiem, trenowałem w Ajaksie, grali ze mną wyłącznie zawodnicy niezwykle utalentowani. Prawie żaden z nich nie zaszedł wysoko. Czegoś im zabrakło, choć warunki mieli idealne. To wszystko rozgrywa się w głowie.

Zwycięzcą może zostać tylko ten, kto jest uzbrojony w odpowiednie doświadczenia zebrane podczas porażek. Każda porażka czegoś uczy, za każdym razem przecież nie da się wygrywać. Chłopcy to na początku przeżywają, ale zazwyczaj tylko w momencie, kiedy kończy się mecz. Szybko o tym zapominają, a my staramy się zwrócić im uwagę na to, co dobrego udało się osiągnąć. Jakie kroki wykonali do przodu, jakie są jeszcze do wykonania. Ja jestem tylko koordynatorem, nie pracuję z tą drużyną na codziennych treningach, ale mogę powiedzieć, że jeden z chłopców w warunkach meczowych bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Zrobił wielkie postępy.

Wy byliście profesjonalnymi piłkarzami?

Geens: Ja nigdy. Grałem trochę na najniższym poziomie w Belgii. Teoretycznie jest to jakaś rywalizacja, ale tak naprawdę – gra się tylko dla przyjemności. Bardzo wcześnie zająłem się trenowaniem dzieciaków, zupełnych maluchów. Przez dziesięć lat prowadziłem dla nich zajęcia. Na jednym z wyjazdów naszej amatorskiej drużyny, moją pracę dostrzegli skauci Royal Antwerpii. Zaproponowali, żebym współtworzył ich akademię. Muszę przyznać, że kiedy do niej trafiłem, to organizacja pracy z młodzieżą stała na niższym poziomie, niż w moim poprzednim klubie. Jestem już osiem lat w Antwerpii i to niesamowite, jak bardzo klub się w tym czasie rozwinął.

Jap Tjong: Szczerze mówiąc – gdybym od małego trenował w profesjonalnych warunkach, mógłbym zostać profesjonalnym piłkarzem. Mojej mamy nigdy nie było jednak stać na to, żeby zapewnić mi szkolenie w dużej akademii. Grałem na ulicach Amsterdamu, w meczach między dzielnicami, podwórkami. Byłem bardzo technicznym zawodnikiem, świetnie dryblowałem. Na jednym z takich ulicznych meczów przyuważył mnie Bobby Haarms, który lubił obserwować takie mecze. To wielka postać Ajaksu, zaprosił mnie na trening, dał mi szansę. Trafiłem pod skrzydła Dirka de Groota, ale musiałem bardzo szybko skończyć z piłką, nie dawały mi spokoju kłopoty z kolanem.

Zatem – doświadczenia wyniesione z boiska wcale nie są niezbędne, żeby uczyć futbolu?

Jap Tjong: Wiele klubów i akademii w Holandii wciąż popełnia ten błąd, że w ciemno zakładają, iż były piłkarz nadaje się na dobrego trenera. To bardzo powszechne myślenie na przykład w moim ukochanym Ajaksie. Zgadzam się, że jeżeli ktoś grał na poziomie międzynarodowym, w Lidze Mistrzów, to dzielenie się takim doświadczeniem z młodzieżą jest bardzo wartościowe, bezcenne. Ja tego doświadczenia nie mam, ale to wcale nie oznacza, że nie mogą być nawet lepszym trenerem.

Problem z wielkimi piłkarzami, którzy zostają potem trenerami, jest taki, że bardzo często nie potrafią nauczać futbolu. Im się wydaje, że kiedy coś powiedzą, zademonstrują, to juniorzy od razu potrafią to wykonać. Wiele elementów oczywistych dla wielkich piłkarzy jest dla innych zawodników – zwłaszcza młodych – praktycznie niewykonalnych. Wymaga to wielkiej cierpliwości, żeby nad tym pracować. Widziałem to w Ajaksie i pracując dla KNVB, że byli zawodnicy nie potrafią nauczać futbolu krok po kroku.

Geens: Nasz klub poszukuje w tym wszystkim równowagi. Mamy wielu trenerów w sztabie naszej akademii, z których większość nigdy nie grała w piłkę na profesjonalnym poziomie. Ale – z racji tego, że awansowaliśmy do najwyższej ligi – kontaktujemy się też z byłymi piłkarzami, żeby czerpać również z ich doświadczenia. Im więcej nas będzie, tym bardziej zindywidualizujemy podejście do wychowanków.

To ciekawe, Joey, że po swojej krótkie przygodzie piłkarskiej zająłeś się szkoleniem młodzieży, bo chyba dokładnie taką samą drogę przeszedł sam Dirk de Groot, który potem prowadził do sukcesów między innymi Rijkaarda czy Bergkampa.

Jap Tjong: Racja! Ja, zanim wylądowałem w Antwerpii, pracowałem w wielu klubach w Belgii i Holandii. W Amsterdamie miałem własną akademię, ale najpierw działałem dla holenderskiej federacji. Też spotkałem na swojej drodze kilka brylantów: Timothy Fosu-Mensah, który trafił do Manchesteru United, Pablo Rosario z PSV. Diamenty takie jak Kenneth Aninkora, Quincy Kluivert, Kay Tejan, Queensy Menig… Wszystkich nie zdołam wymienić. No i oczywiście – Justin Kluivert.

Justin Kluivert to teraz głośne nazwisko, najprawdopodobniej trafi do Romy.

Jap Tjong: Gwarantuję ci, że to będzie gwiazda największego formatu. Mówi się o jego konfliktach w Ajaksie, ale szczerze mówiąc – nie wydaje mi się, żeby miał powody, aby być niezadowolonym ze swojego pobytu w Amsterdamie. Jednak kiedy dostajesz propozycję z topowego klubu, takiego jak AS Roma, to naprawdę trudno odmówić.

*

20180513_151315

*

Kluivert to może i jest super-talent, ale ostatnio takowych w Holandii jakby coraz mniej, a w Belgii – na pęczki.

Jap Tjong: Dla mnie, jako Holendra, to jest bardzo bolesne. Belgowie cały czas mnie cisną i sobie ze mnie kpią, bo reprezentacja nie zakwalifikowała się na mundial.

Geens: Nie zapominaj o 1:5!

Jap Tjong: No tak. W dodatku drużyna u-15 Ajaksu przegrała ostatnio z Zagłębiem Lubin 1:5. Przypominają mi o tym bez przerwy.

Dlaczego jest tak, że Belgia wystrzeliła, a Holandia jest w kryzysie? Ja widziałem na własne oczy upadek piłki holenderskiej i progres belgijskiej. Pracowałem dla KNVB dwanaście lat temu. Później – w 2007 roku – założyłem swoją akademię, więc automatycznie musiałem skończyć współpracę z federacją. Stałem się persona non grata. To pierwsza różnica między Holandią a Belgią. W tym drugim kraju, kiedy działasz w ramach swojej własnej akademii, otrzymujesz wsparcie. Kluby chętnie współpracują z małymi akademiami, w Holandii spycha się je na margines, jeżeli nie są firmowane przez federację, albo jeden z największych klubów. Mnie też w ten sposób chcieli złamać.

Przede wszystkim – kiedy przyjechałem do Belgii, a to był 2010 rok, byłem już w kontakcie z ludzi z tego kraju. Jednak, nawet pomimo tego, zrozumiałem, że nie wiedziałem zupełnie nic o tutejszym futbolu. My, Holendrzy, zawsze byliśmy w stosunku do Belgów aroganccy. Patrzyliśmy na nich z góry.

Wciąż mówimy tylko o futbolu?

Jap Tjong: Tak, o futbolu. W Holandii wiadomo, co się dzieje w lidze angielskiej, niemieckiej, francuskiej. Liga belgijska to jednak wielka tajemnica. Ja też uległem temu stereotypowi, że w Belgii nie ma mocnych klubów i utalentowanych zawodników. Kiedy poznałem ich system, porównałem do holenderskiego – zrozumiałem, że nas czeka upadek, a Belgię – sukces. Tym bardziej mając w pamięci mentalność holenderskiej federacji. Wiedziałem, jak traktują ludzi, którzy starają się spróbować czegoś nowego.

Na czym się opiera sukces Belgii?

Geens: Wszystko zaczęło się od tego, że belgijska federacja poważnie zainwestowała w edukację trenerów. To było najważniejsze na początku, bo wyszkolono grupę fachowców do pracy z młodzieżą. Wprowadzono naprawdę dobre programy i – co najważniejsze – ta praca jest kontynuowana. Musimy być uczciwi – mieliśmy też sporo szczęścia. Mamy złotą generację. Co, jeżeli następna nie będzie aż tak utalentowana? To niezwykle istotne, żeby zachować ciągłość szkolenia, nawet jeżeli jego efekty nie będą aż tak spektakularne jak teraz.

Jap Tjong: Edukacja trenerów ma olbrzymie znaczenie. Ja zdobywałem dyplomy trenerskie w obu krajach, więc wiem, jak to wygląda. W Holandii szkolenie trenera koncentruje się wyłącznie na piłce. W Belgii jest to zdecydowanie bardziej kompleksowe. Uczysz się wielu rzeczy dookoła sportu i ta wiedza się niesamowicie przydaje. Psychologia, fizjologia – tego się nie ominie na szkoleniach w Belgii. To czyni edukację tutaj znacznie trudniejszą, ale znacznie bardziej wartościową.

Geens: Jednocześnie – znacznie tańszą!

Jap Tjong: Zgadza się. Nie mówię, że tutaj zdobywanie kolejnych poziomów jest tanie, ale znacznie łatwiej jest to zrobić w Belgii, niż w Holandii. Belgowie otwierają się na jak najszerszą grupę zdolnych ludzi. W efekcie nawet te najmniejsze, amatorskie kluby, które nie mają wystarczającego budżetu, organizują u siebie szkolenia ze wsparciem federacji.

W Holandii tak różowo nie jest?

Jap Tjong: Zacznijmy od polityki w Holandii. Tam najważniejsze są koneksje, znajomości. Liczy się, kogo znasz. Małe klub są niedoceniane, zwraca się uwagę tylko na wielkie akademie. Feyenoord, Ajax, PSV, może AZ Alkmaar czy Utrecht, ale to już w dalszej kolejności. Holenderska szkoła futbolu się kompletnie zestarzała. Cały czas żyje się futbolem totalnym, Rinusem Michelsem, trenerzy koncentrują się wyłącznie na ofensywie. Przecież piłka nożna cały czas ewoluuje! Musisz się cały czas rozwijać razem z nią, patrzeć co robią inni i adaptować ich rozwiązania. Tymczasem – w KNVB są na to zbyt dumni i przekonani o własnej nieomylności.

Wyjaśnię to na przykładzie mojego syna. Dico Jap Tjong. Teraz ma szansę trafić do Sparty Praga i tam musi zrobić krok do przodu w swojej karierze, ale wcześniej wiele lat spędził w akademii Genk, jednej z najlepszych w Belgii. Trafiają tam talenty z całej Europy – skauci w Belgii działają na poziomie międzynarodowym. Działa to też odwrotnie – jeżeli jakiś belgijski zawodnik rozwija się w zagranicznym klubie, cały czas go monitorują.

W Holandii – wszystkich interesuje tylko Feyenoord, Ajax i PSV. Wszyscy zakładają, że te trzy kluby na pewno wyłowiły już największe talenty i mają je w swoich akademiach, czy też zespołach. Nikogo w KNVB nie obchodzi, czy są jakieś perełki w Belgii, w Niemczech, nawet w Luksemburgu. Wynika to z pychy – federacja uważa, że holenderskie metody szkoleniowe wciąż są najlepsze na świecie. Kiedy mój syn trafiał do Genk, belgijscy skauci znali go już od lat, obserwowali wcześniej kilka razy. Myśleli, że jest Belgiem, chcieli go nawet powołać do reprezentacji Czerwonych Diabłów. Wiem, że skauci holenderskiej federacji nawet go nie kojarzą, bo grał w Belgii, a teraz może trafić do Czech. Nie interesuje ich to. Różnica mentalna.

Skoro tak, czemu poprowadziłeś karierę swojego syna aż do Sparty Praga? Ostatnio utalentowany zawodnik z Ekstraklasy, Jakub Piotrowski, trafił właśnie do Genk, to wydaje się idealne miejsce do rozwoju.

Jap Tjong: W Belgii zmienił się system rozgrywek i to utrudni młodym piłkarzom walkę o miejsce w składzie pierwszego zespołu. Efekt będzie taki, że wielu obiecujących zawodników wyląduje poza Belgią, czy to na wypożyczeniu, czy to definitywnie i tam będą robili postępy, żeby ewentualnie w przyszłości później przebić się do pierwszej drużyny. Albo od razu zostać sprzedanym, nawet nie debiutując w pierwszym zespole takiego klubu jak Genk, czy Anderlecht.

O co chodzi z tym systemem?

Jap Tjong: Kiedyś było to wszystko proste – cztery ligi krajowe, z czego dwie profesjonalne. Pierwsza dywizja miała szesnaście drużyn, druga także. Jednak teraz, druga dywizja została podzielona na pół. Mamy taką sytuację, że jest pierwsza dywizja, która liczy wciąż szesnaście drużyn. Za nią jest taka dobudówka, złożona z ośmiu zespołów, tak zwana pierwsza liga B.

Geens: To strasznie zwiększyło presję, bo jeżeli ktoś spadnie z tej ligi B, to ląduje od razu na poziomie amatorskim. A spaść może praktycznie każdy – do najwyższej klasy rozgrywkowej awansuje tylko jedna drużyna, spadnie też, lecz rywalizacja toczy się w play-offach. Rozgrywki liczą osiem drużyn, a połowa z nich gra baraże o uniknięcie spadku.

Druga liga zawsze była polem startowym dla młodych zawodników. Kluby stamtąd nie bały się na młodzież stawiać, bo nie wszystkie walczyły za wszelką cenę o awans, a widmo spadku także niespecjalnie groziło. Teraz, kiedy powstała pierwsza dywizja B, ryzyko spadku jest ogromne. Praktycznie wszystkie kluby w Belgii zostały już sprzedane zagranicznym inwestorom, przyciągniętym przez nasz sukces. Przykład to choćby Leuven, przejęte przez King Powers, sponsora Leicester City. No i inwestorzy nakładają olbrzymią presję związaną z awansem do najwyższej klasy rozgrywkowej. Te wszystkie wielkie organizacje nie po to przejmują kluby, żeby kisić się w lidze B, chcą iść wyżej. Trenerzy siłą rzeczy szukają w takiej sytuacji raczej doświadczenia, niż młodości.

Jap Tjong: Do tego dochodzi rewolucja w rocznikach młodzieżowych. Zaczął obowiązywać przeskok z poziomu u-16 do u-18, kolejnego rocznika już nie ma. Wielu zawodników może nie wytrzymać takiego tempa. Nie przebiją się do pierwszego zespołu, szansy w klubie drugoligowym też nie dostaną, więc zlecą na poziom amatorski i przepadną. Nie każdy talent eksploduje w wieku szesnastu lat, tak jak Lukaku czy Tielemans. Utalentowani Belgowie będą wypływać z kraju, to szansa dla innych klubów Europy.

Może tych talentów rzeczywiście nie będzie już tak wiele jak dotychczas, w tym pokoleniu, które nazywacie złotym?

Jap Tjong: Ludzie spoza tego środowiska nie zdają sobie sprawy, jak gigantyczna ilość topowych talentów w Belgii przepada tylko dlatego, że jest dla nich zwyczajnie zbyt mało miejsca w klubach, żeby się załapać. Pamiętamy tylko nazwiska tych zawodników, którzy zostali gwiazdami i na ich podstawie wszystko oceniamy. Ale jeżeli spojrzeć na to w szerszym obrazku, to wyjdzie na to, że wspaniałe szkółki Anderlechtu czy Genk tak naprawdę bardzo mały procent swoich wychowanków są w stanie doprowadzić do poziomu pierwszej drużyny.

Kiedy ja prowadziłem swoją akademię, założyłem ją w jednej z najtrudniejszych dzielnic Amsterdamu. To w ogóle jedno z najniebezpieczniejszych miejsc w całej Holandii, zachodnia część miasta. Do piłki garną się tam naprawdę trudne dzieciaki. Wynajdywałem tych chłopców na ulicach, tak jak mnie kiedyś odkryto i próbowałem uczynić z nich piłkarzy. Odkrywałem w ten sposób naprawdę wspaniałych chłopców, na przykład Natangelo Markelo, który teraz jest w Evertonie. Nie będę się rozwijał, bo to byłby temat na drugi, osobny wywiad.

Wracając – było to dla mnie bardzo frustrujące, kiedy patrzyłem, jak bardzo utalentowani są ci chłopcy, a jednocześnie miałem świadomość, że praktycznie żaden z nich może się w futbolu nie przebić. Tak po prostu w piłce jest – przetrwa garstka. I  w tym momencie wracamy do kwestii edukacji – kładziemy w Antwerpii wielki nacisk na szkołę, bo profesjonalna piłka zdecydowanie nie jest dla każdego.

Od jakiego wieku zaczynacie szkolić teraz w waszym klubie?

Geens: U-7 to nasza najmłodsza grupa. Jeżeli chodzi o nią, staramy się jak najbardziej zindywidualizować podejście do treningu. Robimy im mnóstwo zajęć z gry jeden na jednego. Najważniejsza jest na tym poziomie oczywiście zabawa, dzieciaki muszą czerpać radość z gry w piłkę, pokochać futbol. Nie zrobią tego, jeżeli zaczną kojarzyć treningi z wykonywaniem żmudnych ćwiczeni, ale muszą też ze sobą rywalizować. Jeden na jednego, kto jest lepszy, kto więcej potrafi.

Jak sobie radzicie z kwestią chłopców, którzy dojrzewają wolniej od rówieśników?

Geens: Mamy na to świetne rozwiązanie – dwie drużyny narodowe w roczniku. Jest normalna reprezentacja młodzieżowa i równolegle drużyna tak zwanych: „przyszłościowców”. Tam grają zawodnicy wolniej dojrzewający, póki co zbyt niscy i słabi, żeby rywalizować z pozostałymi. Później ta różnica się zaciera i i mogą grać wszyscy razem.

Jap Tjong: Kiedy byłem w KNVB, prawie wszyscy zawodnicy powoływani do reprezentacji młodzieżowych byli urodzeni w styczniu, lutym i marcu. Federacja i trenerzy myśleli tylko o zwycięstwach. O dzieciakach urodzonych w końcówce roku się zwyczajnie zapominało i to samo dzieje się w profesjonalnych klubach w Holandii – zwracają uwagę niemal wyłącznie na zawodników urodzonych w pierwszej połowie roku. Trochę się to ostatnio zmienia, ale Belgia pod tym kątem idzie w naprawdę dobrym kierunku. W drużynie u-15 trenuje w sumie 24. chłopaków i co najmniej dziesięciu jest z drugiej połowy roku. To olbrzymia zmiana w stosunku do tego, co było jeszcze kilka lat temu.

*

20180512_182036(0)

*

Wspominaliście o waszych kibicach. To chyba musi być frustrujące dla fanów takiego klubu jak Genk, który także i wam wyznacza standardy, żeby obserwować notorycznie, jak odchodzą najlepsi zawodnicy, jeszcze zanim pojawi się sukces sportowy będący ich udziałem. Jak to w ogóle wygląda od strony finansowej, wasze akademie dostają jakieś wsparcie finansowe ze strony państwa czy samorządu, czy utrzymują się po prostu ze sprzedaży zawodników?

Geens: Kluby same finansują swoje akademie. Dostają pewne subsydia ze strony samorządowej, ale nigdy nie są to istotne kwoty, no i nie są dedykowane bieżącemu działaniu akademii. To wszystko kwestia prywatnego biznesu, dużych firm, które wspierają kluby i inwestują w rozwój klubowej młodzieży. Żeby dzisiaj w Belgii osiągnąć sukces, musisz mieć – po pierwsze – kibiców, żeby przyciągnąć bogatego inwestora. Po drugie – właśnie tego inwestora, żeby on pozwolił się rozwinąć klubowi.

Jeżeli chodzi o sprzedaż zawodników, to myślę, że ten etap także powoli dobiega w Belgii końca. Te największe kluby są już dzisiaj naprawdę bogate. Weźmy Anderlecht – jeszcze kilka lat temu by sobie nie pozwolili na to, żeby utrzymać tak długo zawodnika kalibru Leandera Dedonckera. To fenomenalny pomocnik, przerastający resztę ligi. Tymczasem – wciąż jest w Brukseli.

Utrzymanie młodego piłkarza nie jest łatwe. Wspominaliśmy już o rewolucji w systemie, a przecież w najwyższej klasie rozgrywkowej też jest bardzo ciasno. Obowiązuje system, w wyniku którego najmocniejsze zespoły prawie cały czas grają przeciwko sobie. Trenerzy w takiej sytuacji sięgają najchętniej po weteranów. Natomiast, jeżeli chodzi o młodych piłkarzy, to oni mogą spokojnie zaczekać na swoją kolej. Spada ciśnienie na ich sprzedaż, więc dzięki temu – jeżeli spędzą w pierwszej drużynie trochę więcej czasu – mogą nawet zyskiwać na wartości.

Jak trudno obcokrajowcowi odnaleźć się w belgijskiej akademii, w belgijskiej drużynie? To zazwyczaj ekipy niezwykle zróżnicowane kulturowo.

Jap Tjong: W Belgii ludzie są zawsze ostrożni i zamknięci. Dlatego obcokrajowiec z automatu szuka raczej kontaktu z innymi obcokrajowcami, bardziej niż z samymi Belgami, stając się w stosunku do nich tak samo wycofanym.

Kultury w Belgii nie są zintegrowane. Tak naprawdę ludzie z różnych części kraju bardzo niewiele o sobie wiedzą. Starają się mieszkać w odseparowanych od siebie ośrodkach. W Holandii ta integracja jest już większa. Ale to może być właśnie siła reprezentacji Belgii – trudno sobie przypomnieć, żeby którakolwiek drużyna była równie zjednoczona co ta obecna.

Z moich doświadczeń tak naprawdę wynika, że w Belgii ludzie z tych różnych części kraju… Oni czasami się po prostu nie znoszą. Nie lubią ze sobą przebywać, współpracować. Wyjątkiem jest futbol. Reprezentację tworzą przedstawiciele wszystkich grup i podgrupek w narodzie. Moim zdaniem Belgowie mają powody do dumy – my  w Holandii nie mamy tego szczęścia, żeby mieszkać w kraju, gdzie obowiązują aż trzy piękne języki. To powinien być powód do dumy, to wielkie bogactwo. W Holandii mamy tylko Holandię – język holenderski i w miarę spójne społeczeństwo. W Belgii są trzy nienawidzące się nawzajem części – niemiecka, francuska i flamandzka. W tej ostatniej mówi się trochę jak po holendersku.

Geens: Nie. To w Holandii mówi się trochę jak po flamandzku!

Jap Tjong: Jasne, wybacz! Wracając do tematu – mocnym punktem reprezentacji Belgii może być właśnie moment, w którym ludzie z regionu flamandzkiego i walońskiego znajdą wspólny cel. Reprezentację kraju. Jej sukces to najlepszy dowód na to, że gdy Belgowie są zjednoczeni, tworzą niesamowitą siłę.

Holandia jest zjednoczona?

Jap Tjong: Na pewno ten proces integracji przeszedł sprawniej. Kiedy jestem w Amsterdamie, ludzie nie mają problemu, żeby rozpoznać moje pochodzenie. Moja mama pochodzi z Surinamu, z Ameryki Południowej. Natomiast w Belgii co i rusz ktoś mówi do mnie po francusku czy angielsku – Belgowie nie potrafią odróżnić czarnoskórego człowieka z Afryki, od czarnoskórego Amerykanina. Nie rozpoznają tego.

Kiedy trafiłem do KV Mechelen, zarząd klubu zabrał mnie po raz pierwszy na stadion, żebym poznał atmosferę klubu, zapoznał się z obiektem. Teraz mam krótkie włosy, ale wtedy nosiłem zakręcone warkoczyki. Nigdy tego nie zapomnę – lider kibiców z Mechelen spojrzał na mnie, ubranego w klubowy dres. Wytrzeszczył oczy, podszedł i powiedział: „Wiesz co, muszę dotknąć twoich włosów!”. Nie słyszałem takiej prośby przez kilkadziesiąt lat życia w Holandii.

Wtedy on mi wyjaśnił, że Belgowie niczego nie wiedzą na temat muzułmanów, imigrantów z Afryki i tak dalej. Żyją w swoim świecie. Teraz jesteśmy z tamtym kibicem dobrymi kumplami, lecz wtedy on naprawdę nie mógł uwierzyć, że ktoś taki jak ja pojawił się w jego klubie. Zresztą – w Holandii wciąż nie jest pod tym względem idealnie.

Co masz na myśli?

Jap Tjong: Niektórzy ludzie wciąż nie potrafią zaakceptować, że czarni zawodnicy są tak samo świetni jak biali. Nawet dzisiaj, nawet dzisiaj rasizm wciąż istnieje w holenderskim futbolu Proste pytanie – jak wielu znasz czarnoskórych trenerów?

Kilku by się znalazło. Darren Moore ostatnio nieźle sobie poradził w West Bromwich Albion.

Jap Tjong: To absolutna prawda, ale mówisz o jednostkowych przypadkach. Przecież jest tylu wybitnych czarnych zawodników, a tak mało później zostaje trenerami.

Przecież ci najwybitniejsi holenderscy piłkarze próbowali swoich sił w trenerce. Ruud Gullit, Clarence Seedorf, Frank Rijkaard…

Jap Tjong: O, właśnie, Rijkaard. Jak go potraktowano, kiedy był selekcjonerem? Białych trenerów o takich osiągnięciach nigdy nie traktowano w taki sposób, nawet jeżeli mieli znacznie gorszy okres niż Rjkaard. Został przez federację zmuszony do odejścia, pomimo osiągnięcia półfinału na Euro 2000. Wypchnęli go z reprezentacji. W KNVB wciąż nie wszystko wygląda tak, jak powinno.

Powiedz mi – jak to możliwe, żeby przez tyle lat nie dawać szans jednemu z najwybitniejszych holenderskich pomocników, który w Milanie gra jak Bóg? Piłkarzowi, który osiągnął najwięcej, absolutnie topowemu? Nawet we Włoszech tego nie potrafią zrozumieć, ale tak to działa w Holandii, gdzie nie decydują tylko względy piłkarskie. Mówię tu oczywiście na temat Clarence’a Seedorfa. Jestem z niego bardzo dumny, to wspaniały piłkarz i człowiek.

Wspominamy sobie wielkie holenderskie nazwiska. Która z wielkich generacji wychowanków Ajaksu jest ci najbliższa?

Jap Tjong: Dla mnie zawsze największą generacją będzie ten Ajaks, który stworzył Louis van Gaal w latach 90-tych. To wielki wizjoner – uwielbiam jego otwartość i świetne wykorzystanie przemian społecznych w Holandii na polu futbolowym. To za jego kadencji czarnoskórzy zawodnicy zaczęli odgrywać istotną rolę w drużynie, idealnie wykorzystał okres przemian społecznych w kraju. Uczynił z tego siłę drużyny, opierając ją na kilku fenomenalnych czarnoskórych piłkarzach, no i oczywiście na białych zawodnikach, nie tylko Holendrach. Z jednej strony Finidi George, z drugiej – Jari Litmanen. Reprezentacja Belgii ma szansę osiągnąć na mistrzostwach świata podobny sukces, jeżeli tylko również uda im się zjednoczyć. To największa siła.

*

20180513_151320

*

Everton, Cardiff, Nijmegen – oto, jak się szkoli na zachodzie

W poszukiwaniu kolejnego Piotra Zielińskiego – oto, jak się szkoli w Lubinie

*

Michał Kołkowski

Najnowsze

1 liga

Zagłębie mogło wygrać po raz pierwszy od września, ale wypuściło dwubramkową przewagę

Bartosz Lodko
0
Zagłębie mogło wygrać po raz pierwszy od września, ale wypuściło dwubramkową przewagę
Tenis

Iga Świątek awansowała do 1/2 turnieju w Stuttgarcie. Nie było łatwo

Kacper Marciniak
0
Iga Świątek awansowała do 1/2 turnieju w Stuttgarcie. Nie było łatwo

Komentarze

25 komentarzy

Loading...