Pamiętamy sezony w ekstraklasie, kiedy do wywalczenia korony króla strzelców wystarczała śmieszna liczba bramek, kiedy w czołówce potrafili znajdować się obrońcy. Pisaliśmy wówczas o zdezelowanych armatach i mieliśmy jeszcze większe poczucie niż zazwyczaj, że oglądamy rozgrywki skrajnie ubogie w jakość. No, ale w sezonie 17/18 – jakkolwiek był on absurdalny i nędzny – na snajperów nie mogliśmy narzekać.
Choć tylko jeden z nich zasłużył naszym zdaniem na klasę B. Carlitos wyprzedził drugiego Angulo o włos, jeśli chodzi o liczby, ale patrząc na całokształt, przerósł rodaka dość zdecydowanie. Przede wszystkim był równy i właściwie przez cały sezon ciągnął Wisłę za uszy, często przynosząc łupy w postaci punktów właściwie samodzielnie. Angulo z kolei po świetnej jesieni zgasł i trafił do siatki tylko cztery razy. Może Górnik byłby jeszcze wyżej, gdyby nie spadek formy snajpera? Pamiętamy choćby sytuację z Łazienkowskiej, kiedy napastnik nie trafił na pustą bramkę. Pewnie, coś podobnego przydarzyło mu się jesienią (Gdańsk), ale tam był to wypadek przy pracy, tu element składający się na logiczną całość.
Poza tym porównując jeszcze Carlitosa z Angulo, to ten pierwszy ma większy wachlarz zagrań. Jasne, wszystkie bramki strzelał prawą nogą, natomiast częściej potrafił zrobić coś z niczego. Przejąć piłkę, przedryblować rywali i walnąć gola albo zaliczyć ostatnie podania. Angulo jest bardziej typem gracza, który kończy akcję całej drużyny, co oczywiście też należy uznać za cenne, ale jednocześnie stawiające piłkarza zabrzan niżej w hierarchii.
Na kolejnych trzech miejscach widzimy Polaków i to musi cieszyć. Piątek był niewątpliwym liderem Cracovii, można mu zarzucać, że często trafiał z karnych, ale czy to byłaby właściwa uwaga? Jedenastki są nieodłącznym elementem futbolu, a wykonując je trzeba wykazać się spokojem i odpornością na stres. Piątek kłopotu z tym nie miał, a przecież te strzelone wapna potrafiły sporo ważyć, żeby wspomnieć tylko mecze z Lechią i Górnikiem, kiedy Piątek nie mylił się raz i dwa razy. Natomiast Niezgoda imponował tym, jak często otwierał wynik Legii, gdy jej gra nie zachwycała. Delikatnie mówiąc. Bez bramek snajpera Wojskowi mieliby 10 punktów mniej i nie zdobyliby mistrzostwa. Nikt chyba nie wierzy w to, że w przypadku braku Niezgody zastępowałby go godnie Eduardo?
Piąte miejsce należy do Świerczoka, który pewnie byłby wyżej, gdyby nie wyjechał. Może nawet wygrałby cały plebiscyt? Dwa hattricki na koniec przygody z ekstraklasą i forma strzelecka w Bułgarii sugerują, że Świerczok ładowałby u nas cały czas.
Kolejny Gytkjaer strzelił więcej bramek niż na przykład Niezgoda, ale mamy do niego parę zastrzeżeń. Na przykład początek jego pobytu w Polsce. Wówczas trafiał bardzo rzadko, miał na przykład przerwę w nadawaniu od szóstej do trzynastej kolejki, Bjelica zaczął zasadzać go na ławie, wydawało się, że Duńczyk będzie pudłem transferowym (bo zasadniczo z pudłami się kojarzył). Na szczęście dla Lecha podniósł się i wiosną strzelał już regularnie, ale czy w fazie mistrzowskiej znów nie upadł? Dwa gole to marny wynik.
Ostatnim graczem z klasą C jest natomiast Paixao. Pokłócony Portugalczyk tak naprawdę powinien dostać od klubu butelkę dobrego trunku – strzelić w tak beznadziejnej Lechii 16 goli to sztuka. Bez tych trafień nie byłoby ekstraklasy w Gdańsku.
Klasa D wędruje z kolei do Robaka, Kante i Kaczarawy. Pierwszy przeżył miłe chwile, wchodząc do klubu stu i notując przy tym dobry sezon, tak trzeba nazwać 19 trafień dla Śląska. Natomiast dwóch obcokrajowców być może w ekstraklasie oglądać nie będziemy i gdyby tak się stało, pewnie nie płakalibyśmy w poduszkę, ale daleko im do miana zagranicznego szrotu. Mają swoje wady – Kante średnią skuteczność, Kaczarawa pewną pokraczność – ale niewątpliwie potrafią grać w piłkę. Punkty w klasyfikacji kanadyjskiej, u oby w liczbie w dwucyfrowej, tę opinię potwierdzają.