Reklama

Rap to zawsze był festiwal hipokryzji

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

26 maja 2018, 17:05 • 25 min czytania 22 komentarzy

Oxon to krakowski raper, który szerszej publiczności dał się poznać płytą „Supermoce”, opartą w całości na tematyce komiksowej. Niedawno wydał kolejny album – „Ktoś ZupełNiezwykły”. Ale na scenie działa znacznie dłużej. Z nami rozmawia o rapie, podziemiu, Taconafide, religii, marihuanie, a nawet… coachingu.

Rap to zawsze był festiwal hipokryzji

Czy na dłuższą metę da się tworzyć cały czas pozytywny hip-hop?

Akurat patrzyłem ostatnio na moją twórczość i sytuację życiową. Rzeczywiście, można mnie zaliczyć jako takiego twórcę, który raczej jest wesoły i optymistyczny. To wynika z tego, że ja tak po prostu funkcjonuję w życiu, że cokolwiek złego by się nie działo, to próbuję jakoś z tego wybrnąć. Czy to żartem, czy skupiając się na czymś innym. Ostatnio zaczynam to trochę interpretować jako uciekanie od odpowiedzialności. Z biegiem lat coraz więcej jest zresztą takich przemyśleń. Nie powiem ci, czy w moim przypadku może to funkcjonować długoterminowo, natomiast zawsze, nawet z negatywnych treści, staram się wyciągnąć pozytywną puentę czy jakąś tam iskierkę nadziei.

Pytam, bo w polskim rapie mnóstwo jest jednak negatywnych treści.

To i tak się zmieniło. Zwróć uwagę, jak wyglądało to 10-15 lat temu, kiedy zdecydowana większość treści to była ławka i chłopaki z bloków. W tym momencie taki rap – smutny, negatywny – jest trochę w odwrocie. Nowa fala to hedonizm pełną gębą. Jeśli zdarzają się tam jakieś smutki, to są to smutki na zasadzie, że dupeczka nie odpisze. Wydaje mi się, że nastąpił przesyt takimi negatywnymi treściami i nowi raperzy idą w zupełnie inną stronę.

Reklama

Jest taki konflikt teraz – nowi vs starzy? Pod względem treści głównie.

Bardzo. W sumie zawsze był. Jak lata temu zaczynałem rapować, to zawsze robiło się część kawałków o chujowych raperach, że ten i tamten taki jest.

Bragga.

Tak, bragga. W tym momencie ten rozstrzał jest o tyle większy, że zmienił się zupełnie sposób robienia tej muzyki. Jest mniej organicznie, bardziej komputerowo, młodzi twórcy nie są obrażeni na gatunki taneczne czy klubowe. Stara gwardia, która pamięta jeszcze takie sformułowanie jak „hip-hopolo” i sztywne ramy tego wszystkiego, po prostu się przeciwko temu buntuje. Wbrew pozorom to bardzo zrozumiały proces.

Twój brak oburzenia dziwi mnie na tyle, że muszę zapytać: czy ty właściwie jesteś z bloków?

Większość życia spędziłem na blokach, ale nie mogę powiedzieć, że mam tamtejszą mentalność, bo wiele razy się przeprowadzałem. Urodziłem się w Krakowie, potem do ósmego roku życia mieszkaliśmy z rodzicami na drugim końcu Polski, później znowu wróciłem do Krakowa, przeprowadziliśmy się kolejny raz i tak w kółko. Jakoś regularnie, jak bumerang, na te bloki wracam i może trochę tej mentalności również podchwyciłem, choć się z niej nie wywodzę.

Reklama

To jest ciekawe, że wspomniałeś wcześniej hip hop polo, bo za każdym razem, gdy używam tego stwierdzenie „pozytywny hip-hop”, to przypomina mi się cytat z „Herezji” Meza: „Pieprzę wyrocznie – póki nie spocznę, będę zwalczał wyłącznie tę ortodoksję (…) dla której hasło pozytywny hip-hop to oksymoron”.

Oj, nie kojarzę. Słuchałem Meza za czasów „Mezokracji”, bo to po prostu był bardzo dobry raper.

Technicznie jeden z najlepszych?

Oczywiście, że tak. Plus był też częścią bardzo równego beefu, jednego z najlepszych w historii polskiej sceny. Później wybrał – myślę zresztą, że bardzo świadomie – bardziej miałkie treści i pieniądze, które się z tym wiążą.

Ale mimo wszystko wciąż błąkał się między tekstami wartościowymi, a takimi jak, dajmy na to „Po robocie”, które stało się hymnem niektórych imprezowiczów.

Tak, pytanie czy to nie jest metoda na zaistnienie w mediach w dzisiejszym świecie. Mogę tu nawiązać do wywiadu z Michałem Wiśniewskim, który ukazał się na waszych łamach. On tam powiedział, że nagrał kilkaset kawałków, a to jest jednak twórczość, potrzeba chwili. I zdarzy się, że nagrasz paździerz. Zdarzy się też, że masz ochotę nagrać coś prostszego. Czasem ujdzie ci to płazem, bo ludzie nie zauważą, a czasem będzie z ciebie mega beka. Chodzi o to, że w pewnym momencie niektórzy robią cały czas swoje, a niektórzy idą w konkretną stronę. Mezo wybrał ostatecznie bardzo miałkie rzeczy. Inna sprawa, że nigdy nie ukrywał, po co to było. Wszedł w ten medialny świat, ubrał srebrne legginsy i wydawało się, że czuje się z tym dobrze (śmiech). On był jednym z tych, którzy poszli w stronę popu i pieniędzy, ale przyznał się i nie ukrywał tego wizerunkowo.

Dziś na polskiej scenie mamy takie projekty jak Taconafide. Też mieliby problem, żeby dogadać się ze starą gwardią.

Słuchaj, Taconafide to jest fenomen. Tak samo jak każdy z tych gości z osobna. Trzeba zaznaczyć, że to, warsztatowo, są bardzo dobrzy raperzy, którzy w dodatku świadomie potrafią kreować swój wizerunek i robią to dobrze. Tym bardziej, że są idealnie skrojonym produktem na dzisiejsze czasy, powiedzmy to sobie szczerze. Nie są produktem chujowej jakości, tylko są produktem dobrym. Osobiście mam opinię zbieżną z tą, która chyba jest powszechną – myślę, że jest to materiał dość miałki, natomiast technicznie i muzycznie zrealizowany na bardzo wysokim poziomie. Fanem nie jestem, ale popularność projektu w ogóle mnie nie dziwi. Analizowałbym go bardziej w kategoriach produktowych. Dwie potęgi rynkowe spotkały się, żeby zrobić pewien crossover. Każdy wie, że czego by wspólnie nie nagrali, to pokryłoby się platyną czy nawet diamentem (do czego pewnie dojdzie).

Wydaje ci się, że Taco od początku zmierza w jednym, obranym przez siebie kierunku?

Wiesz, pamiętam, jak trafiłem na „Trójkąt warszawski”, kiedy jeszcze nikt za bardzo o nim nie słyszał. To było z pół roku przed tym boomem. Czyli w sumie bardzo możliwe, że byłem częścią tej fali, która wtedy masowo go poznawała. Dla mnie to była wtedy taka trochę bohemka artystyczna, lekki dekadentyzm, trochę studencki rap. Natomiast technicznie to zawsze było na poziomie, do formy też nie dało się przyczepić, tekstowo również wypadało dobrze.

Niektórzy twierdzili, że technicznie Taco jest słaby.

To znaczy, że nie rozumieją czym jest technika. Ja mówię o technice czysto lingwistycznie – chodzi o sposób, w jaki składasz słowa. W rozumieniu rapowym to jest technika. Sposób, w jaki te słowa są połączone. Natomiast oczywiście, jeżeli mówimy „technika” jako „forma”, to w to również wchodzi modulacja głosem i cała reszta. Jeśli o to chodzi, to faktycznie, Taco nie jest szczególnie imponujący. Ma ciekawą barwę głosu, ale nie ma zbyt dużych możliwości wokalnych.

Kwestia podziemia – dalej używa się tego terminu, choć wielu nowych raperów nigdy tam nie zawitało. Uważasz, że do ciebie pasuje?

Jasne, że tak. Głównie przez ideały. Dla mnie gościem, który pomógł mi określić moje ideały, jest Te-Tris. Taką check listę rzeczy, które chciałbym zrobić, zanim nie pójdę wyżej. I właśnie przez nią, tak pod względem czysto promocyjnym, wiele razy dostałem wpierdol. Odrzuciłem wiele propozycji, dzięki którym mógłbym być bardziej znany, tylko dlatego, że te punkty na liście nie były spełnione. Jakie to były punkty? Przede wszystkim chciałem wydać płytę, która szerzej pójdzie w Polskę i jakoś zaznaczy moje istnienie, moją ksywę. Chciałem koncertować w całym kraju, nauczyć się bardzo dobrze grać koncerty, bo kiedy ją układałem, to miałem za sobą może dwa. Chciałem mieć zwrotkę na winylu, to już bardzo oldskulowe, wręcz irracjonalne. Chciałem po prostu spłacić taki klasyczny street credit i to było dla mnie zawsze podziemiem.

One take’i, które są na YouTubie, też się w to wliczają?

Oczywiście, że tak, to jest w pewien sposób pokazywanie skillu, umiejętności, że to wszystko jest organiczne. Przez to, mimo że okazji wyjścia z podziemia, kiedy był jeszcze taki podział, miałem sporo, to podziemie nigdy nie było dla mnie jakimś minusem. Wręcz przeciwnie, dla mnie była to wręcz taka kuźnia skilla, charakteru, którą musisz przejść całą i wychodzisz ukształtowany. W tym momencie tego nie ma. Przez to, że jest YouTube, że modny jest taki rap, a nie inny, komputer robi za ciebie połowę roboty, podziemie nie jest już potrzebne. Ja potrzebowałem tego podziemia, żeby swój gorący, naiwny łeb trochę ochłodzić, bo, biorąc pod uwagę to, jak głupi jestem jako trzydziestolatek, to, gdybym dostał taką szansę, jakie mają te dzieciaki teraz, zjebałbym to na maksa. Musiałem nabrać zdrowego podejścia. Finansowo i pod względem rozpoznawalności dostałem tym w pizdę. Teraz mam te swoje trzy dychy na karku, jakąś tam pozycję na scenie, ale przede wszystkim mam z tyłu głowy, że wiem, skąd się to wzięło, jestem zadowolony ze wszystkiego, co zrobiłem i mam odpowiedni background, żeby lecieć z tym dalej. Miałem swój mały boom, kiedy wyszły „Supermoce”. Przypuszczam, że gdyby to było dziś, to byłbym jednym z tych, którzy miliony robią sobie od ręki. Tak się nie stało, może się już nie stać, ale podejście mi zostanie i przez kolejnych 10-15 lat, jak będę nagrywał, będę miał właśnie takie, a nie w stylu „dzień dobry, jesteś gwiazdą, choć wczoraj byłeś uczniem liceum”.

Co zawsze dziwiło mnie w twoich kawałkach, to duży dystans do siebie. Większość raperów jedzie klasycznie, na prostej zasadzie: „jestem najlepszy, reszta może się pieprzyć”. A u ciebie? Choćby pierwszy z brzegu wers – „mój biceps jest legendą, nikt nigdy go nie widział”.

Ja tak funkcjonuję w życiu. Staram się w każdej sytuacji znaleźć coś śmiesznego. Bardzo lubię czarny humor, przegięty humor. Często powinienem ugryźć się w język, a tego nie robię, bo uważam, że to, co mam do powiedzenia, jest śmieszne. Bardzo często jako jedyna osoba w towarzystwie. Ten dystans i żart często skierowany był w moją stronę. Sam lubię z siebie żartować, wyśmiać się, jak zrobię jakąś głupotę. Jest to dla mnie sposób na życie. Wydaje mi się też, że nawet ludziom przyjemniej słucha się gościa, który z jednej strony traktuje się bardzo poważnie, a z drugiej pokazuje, że są na tym wszystkim jakieś rysy.

Jest ludzki.

Tak, dokładnie. Nie mogę powiedzieć, że mam full luz i dystans, bo mam wczutę w wiele rzeczy. Ale jeżeli jest coś, z czego nie możesz zażartować, do czego nie masz dystansu, to jest to dla ciebie niebezpieczne. Może chodzić o religię, związek, siebie samego. Jeżeli nie jesteś w stanie tego zdrowo wyśmiać, to jest to szkodliwe.

Czyli jak jest temat, z którego żartowanie zawsze cię oburza, to…?

To może być wyznacznik tego, że masz coś do przepracowania w swojej głowie, bo ktoś swoim słowem, żartem czy opinią może cię wyprowadzić z równowagi. To on ma kontrolę nad twoimi emocjami, a nie ty. Warto zwracać uwagę na rzeczy, które cię wkurzają, żeby móc nad sobą panować i żeby był ten luz, o którym tu mówimy.

Jego brak może być zarzewiem fanatyzmu?

Tak, to jest pewna krótkowzroczność, niemożność zobaczenia sytuacji czy aspektu rzeczywistości z drugiej strony. To jest coś, nad czym pracuję u siebie przez całe życie, bo w bardzo wielu sprawach jestem ignorantem. Czasem mam tak, że jak się uprę na jakiś koncept, to cholernie trudno jest przekonać mnie do innego spojrzenia. To jest alarmujące.

Jak sobie z tym radzić?

Wiesz co, to jest ciekawe pytanie. Warto czasem się wyrwać z siebie samego, ze swojego podejścia, swoich przekonań i popatrzeć na coś z zupełnie innego punktu. Nie wiem, czy słyszałeś o strategii Walta Disneya.

Nie, dawaj.

Ona jest popularna przede wszystkim w biznesie. Disney, gdy miał jakiś pomysł, analizował go z trzech różnych podejść. Najpierw z ultrapozytywnego – w skrócie: wszystko będzie zajebiście, nic nie pójdzie źle. Potem wchodził w negata i zupełnie bombardował ten pomysł. Na końcu stawał się realistą, łącząc ze sobą te dwa podejścia. To jest jedna z tych metod na zdystansowanie się, czyli dopuszczenie do siebie myśli, że ktoś może o tobie, świecie, muzyce czy jakiejkolwiek innej rzeczy myśleć inaczej i też mieć rację. To jest bardzo trudne i w większości przypadków nie udaje mi się tego zrobić – żeby nie było, że robię z siebie jakiegoś mistrza zen.

To pomaga przy tworzeniu płyt?

W tym przypadku najbardziej pomaga chyba czas. To też może jest mój błąd, jeśli chodzi o twórczość, że przesadnie wszystko analizuję. Aktualna tendencja jest taka, że powinno się puszczać jak najwięcej kawałków. Ja jednak zawsze bardzo je analizuję, co może zarówno pomóc, jak i zaszkodzić. Twórczość jest tak zróżnicowaną sprawą również przez huśtawki emocjonalne – przechodzenie od zniechęcenia do pełnej motywacji. Przełączanie się między tym i łapanie zdrowego dystansu, to naprawdę trudna sprawa. Ale warto. Ten dystans do samego siebie na pewno jest czymś, co w pierwszej kolejności może ci pomóc. To jest kwestia twórczości –tak naprawdę robisz to głównie dla siebie, ale w pewnym momencie to zaczyna trafiać do ludzi i nie jest już w stu procentach twoje. Odbiór czy opinie zawsze mogą na ciebie wpłynąć.

Mówiłeś tak o pierwszej płycie, że ona była przede wszystkim dla ciebie, ale równocześnie kierowana do publiczności

To był okres bardzo silnej fascynacji psychologią. Chyba jeszcze zanim poszedłem na studia psychologiczne albo na ich początku. Miałem wielką zajawkę na rozwój osobisty, mówców motywacyjnych, trenerów… Chłonąłem takie koncepcje, jak tylko mogłem, w międzyczasie zahaczając nawet o hipnozę i tego typu rzeczy. Zawsze interesowała mnie też manipulacja, wywieranie wpływu i sprzedaż. „Z tym będzie ci jeszcze łatwiej”, mój pierwszy album, to była płyta, na której chciałem połączyć te rzeczy. Czyli raz, że kończysz słuchać i jesteś pozytywnie naładowany, a dwa, że na tyle, na ile mogłem pomotać tam treścią, żeby działała na poziomie perswazyjnym, na tyle to zrobiłem. Biorąc pod uwagę, że to był projekt, który wypuszczałem, nie mając tak po prawdzie niczego, nawet ksywki – bo to był mój pierwszy album jako Oxon – to nie czułem od razu, że się udało. Ale do dziś, a minęło już siedem lat, notorycznie dostaję wiadomości od ludzi, że włączyli tę płytę w trudnym momencie swojego życia i im pomogła. Więc chyba jednak.

Ten okres coachingowy już ci minął? Bo na „Supermocach”, a to rok 2015, da się znaleźć i takie kawałki.

Minął, nie minął. Skończyłem już tę psychologię, co prawda bez papierka, bo magisterka wciąż jest do napisania. Natomiast… jak w 2011 roku byłem wręcz nawiedzony, to ostatecznie wyszły z tego same pozytywy. Otrzepałem się z takiego hurraoptymizmu, bo wtedy tak funkcjonowałem, a uważam, że to niewłaściwy i wręcz szkodliwy sposób na życie. Natomiast wiele konceptów czy to psychologicznych, czy rozwojowych, jest jak najbardziej zgodnych rzeczywistością i działających. Wydaje mi się, że nabrałem zdrowego podejścia, ale takiej psychologii czy parapsychologii zawsze znajdzie się u mnie trochę pomiędzy wierszami.

Wiesz, jakie jest aktualne zdanie na temat coachingu wśród wielu ludzi?

Tak. I rację mają obie strony. Hejt jest na coaching dlatego, że coachowie motywacyjni robią szopkę i wszyscy pierdolą o tym samym, w ten sam sposób. Biorą koncepty rozwojowe Briana Tracy’ego sprzed dwudziestu lat i opisują je swoimi słowami.

„Możesz wszystko, zrób to, jesteś w stanie…”

Dokładnie. Wielokrotnie robią przy tym z siebie pajaców. Chociażby Mateusz Grzesiak, który teraz jest na świeczniku. Ja się jarałem tym gościem, kiedy mało kto go znał, bo przekazywał naprawdę fajne koncepty. Później, kiedy stał się bardzo rozpoznawalnym coachem-psychologiem, to rzeczywiście włączył mi się hejting, choć i tak nie taki, jak na przykład na Michała Wawrzyniaka – Kołcza Majka. Bo jak książkę o hejcie może napisać osoba, która z hejtem zupełnie sobie nie radzi i wyzywa swoich komentujących? To jest zły coaching. Natomiast, jak weźmiesz sobie samą definicję coachingu, to jest to praca z osobą, która zada ci takie pytania, żebyś uzyskał dystans. To też jest osoba, która jest w stanie spojrzeć z boku. Nie rozwiąże twoich problemów, ale ma sprawić, żebyś wyrwał się ze swojej głowy i znalazł sobie nowe podejście. Tak samo się działa terapia i bardzo się cieszę, że w ostatnich latach zmienia się jej społeczny obraz. Uważam, że to zajebista rzecz, bo ze względu na to, jak zbudowana jest psychika człowieka, nie jesteś w stanie pomóc sam sobie. Czasem twoje emocje czy błędy poznawcze sprawią, że zafiksujesz się na jakimś temacie i po prostu potrzebujesz kogoś z zewnątrz. Uważam więc, że ten medialny coaching  może być zły i żenujący, ale protestuję przeciwko hejtowaniu samej idei coachingu, bo często bierze się to z niezrozumienia tematu.

Czyli lajka przy fanpejdżu „Zdelegalizować coaching i rozwój osobisty” nie dasz?

A chyba dałem! Bo to jest właśnie część tego dystansu. Musisz znać dwie strony barykady, żeby mieć do tego zdrowe podejście. Tak, jak w rapie są twórcy, którymi się jaram i są twórcy żenujący, to tak samo jest w każdej branży. Czemu mam nie śledzić fanpejdża, który mi tych debili pokaże?

Kołcz Majk na hejt reaguje. A jak to jest z raperami, którzy wszem i wobec obwieszczają, że mają „wyjebane”?

Jeżeli ktoś ci mówi, że coś go nie obchodzi, to pomyślał, by o tym nawinąć, więc pewnie go obchodzi (śmiech). Trzeba tu rozróżnić „coś mnie nie dotyka” od „coś mnie nie interesuje”. Szczerze mówiąc, nie wierzę twórcom, którzy mówią, że nie interesuje ich, jak odbierana jest ich muzyka. W to, że mogą się od tego dystansować i rzeczywiście robić swoje pomimo ogólnego hejtu czy zrozumienia – okej. Ale że w ogóle się tym nie interesują, to nie uwierzę.

Coś jak stand uper, który wychodzi na scenę i mówi „to prawdziwa historia, tak było”.

Rap to zawsze był festiwal hipokryzji, biorący się chociażby z założenia, że jest zawsze prawdziwy. Nigdy nie zobaczysz tego lepiej niż po przejściu na drugą stronę kurtyny. Kiedy raperzy z idoli stają się normalnymi gośćmi, bańka pryska. To są normalni ludzie. Często wartościowi, bardzo zdolni, a czasami po prostu kurwy. Kłamią i oszukują, bo wiedzą, co się sprzedaje, wiedzą, jak nabrać ludzi. Nas, raperów, jest dużo, znajdziesz tu każdy rodzaj człowieka.

Tu muszę ci pogratulować, bo na tyle, na ile rap znam, nikt nie odarł go z takiego „sacrum” lepiej niż ty w „Czy to ptak, czy to samolot” – „zdradzę Ci przykry sekret, raper to często imbecyl, a są tym głupsi głupcy, czym częściej klepią ich plecy”. Jaki był odbiór tego kawałka w środowisku?

Ten kawałek został niezrozumiany.

Kompletnie?

Tak. Może mam za mały impact, jestem zbyt mało opiniotwórczy, żeby takie tracki wywoływały reakcje. Dla mnie jest to jeden z kolejnych ironicznych numerów, które zrobiłem w kierunku sceny czy ogólnie krótkowzroczności i ludzkiej głupoty. Dystansujący się, ale również uderzający tak w całą scenę rapową, jak i we mnie samego. Bo będąc raperem, znajdując się na świeczniku, u wielu osób nieświadomie tworzę jakiś obraz siebie. W zdecydowanej większości jest to obraz nieprawdziwy. Tak naprawdę, jeśli chciałbym być z każdym w stu procentach szczery, to musiałbym z każdym fanem porozmawiać na temat tego, co on o mnie myśli i dementować wszystko, co nie jest prawdą. To jest niemożliwe. Ale trzeba też rozdzielić to, co ktoś o tobie pomyśli, bo sobie coś ubzdura, a wizerunek, który jawnie i świadomie kreujesz fałszem. To widać choćby na YouTubie, gdzie w komentarzach ludzie są zdziwieni, że jestem „normalny”. Stary, ja po prostu zacząłem rytmicznie mówić słowa do muzyki. To wszystko.

Poznać raperów z innej strony można np. na Hip-Hop Kempie. Co w tym festiwalu jest tak zajebistego, że wali tam pół środowiska z Polski, mimo że nie jest to polska impreza?

Pytasz dobrą osobę, bo w tym roku jadę jedenasty raz. Powiem ci, w jakim Kempie się zakochałem, bo teraz jest to już trochę inny festiwal. Jeśli słuchałeś rapu i miałeś na to zajawkę, to wpadałeś nagle w miejsce, gdzie było około dwudziestu tysięcy ludzi, którzy mieli dokładnie to samo. Jechali się tam bawić, ty czułeś, że jesteś częścią pewnej wspólnoty, gdzie część rapuje, część sobie maluje, a jeszcze inni tańczą. To też były czasy, gdy jeszcze nie weszła do rapu nowoczesność, wszyscy słuchali mniej więcej tego samego. Wszyscy się tym jarali. Miało to taki swój klasyczny truskulowo-oldskulowy klimat. Do tego Czechy to inna mentalność i styl życia, większy liberalizm, choćby pod kątem używek. Oczywiście, że Kemp to też miejsce, gdzie ludzie jechali po to, żeby przez trzy dni móc sobie bezkarnie pochodzić po koncertach, popalić jointy i nie oglądać się co chwila, czy przypadkiem nie ma tam jakiegoś tajniaka, który ich zaraz, kurwa, nie zawinie. Oczywiście, że był to jeden z powodów. W ostatnich latach trochę się pozmieniało, ale przypuszczam, że to nie wina Kempa, a struktury całej sceny. Kiedyś nowe osoby były od razu wciągane w ten cały klimat. Teraz częściej tworzą się grupki, bo coraz więcej osób jeździ nie na Kempa, a na line up. Ja dalej jeżdżę i, jeśli ktoś nie był, polecam się tam wybrać, bo, jadąc pierwszy raz, nie będzie się czuć, że to nie to samo. Dalej będzie ta zajawka, dalej będą ludzie i wciąż będzie to pewne wyrwanie z rzeczywistości.

Kemp to też używki, ty masz kawałek o marihuanie. Łatwo się więc domyślić, jakie jest twoje zdanie na jej temat. 

Słuchaj, generalnie się z tym nie kryję (śmiech). Jestem wolnościowcem, takie mam podejście. Buntuję się przed każdym przejawem ograniczania mojej wolności, zwłaszcza w takiej kwestii, jak to, co robię ze sobą i swoim organizmem, nie szkodząc nikomu innemu. Owszem, pełna legalizacja wiąże się z tym, że debile będą mieli większy dostęp do używek. Znaczy, debile… ludzie nieodpowiedzialni i tacy, którzy z drugiej strony i tak zdobyliby to z zupełnie innego źródła. Te argumenty zostały już poruszone pierdyliard razy. Ja po prostu chciałbym, żeby nikt nie zaglądał mi do kieszeni i nie mógł mnie zamknąć za to, że przez kolejne dwie godziny będę trochę bardziej przydżumiony. Byłem niedawno w Pradze, tam jest normalnie. Masz reggae bary, wszyscy wiedzą, że ludzie idą tam zapalić. Jest spoko. Wiadomo, że rozmowa o legalizacji to temat wracający jak bumerang, ale taki, który w obecnej Polsce jest bardzo trudny do zrealizowania. Nie wiem, czy pełna legalizacja, choć czemu nie? Natomiast depenalizacja na pewno.

„Jak to policeman przeszukuje mnie”.

Oczywiście. Swoją drogą nie wiem, czy wiesz, jaką Jamal miał sytuację w Krakowie.

Nie mam pojęcia.

W Kwadracie, to jest przy miasteczku studenckim, mieli zagrać koncert. Poszli sobie na jointa i już nie wrócili. Zawinęła ich policja przed ich koncertem. Policeman ich przeszukał i tym razem coś znalazł (śmiech).

Nie wiedziałem.

Była taka sytuacja. Wiesz, jak jesteś jednym z najpopularniejszych wokalistów w kraju, twoim hitem numer jeden jest „Policeman”, a do tego powszechnie wiadomo, że palisz, to jak byłbym policjantem, to raczej bym ci, kurwa, nie odpuścił (śmiech).

Jeszcze odnośnie marihuany, to są to zawsze te same argumenty i one są logiczne. Nie mam w tej chwili żadnych nowych statystyk czy badań, żeby tutaj zabłysnąć czymś szczególnym, ale pali mnóstwo ludzi. Jak tylko nie siedzisz przed telewizorem, a bywasz na jakichkolwiek imprezach, to widzisz, że tak jest. Skoro robią coś, co sprawia im przyjemność i nikomu nie przeszkadzają, to po chuj im tego zakazywać? A tym bardziej wsadzać do więzienia, bo to jest jakaś abstrakcja. Może trochę Liroy tu pomógł, bo coraz częściej pojawia się dyskusja o tych medycznych aspektach. Więc ta społeczna presja może pomóc choćby zalegalizować medyczne preparaty, a to pierwszy krok do tego, żeby lepiej to wyglądało.

Wróćmy jeszcze na moment do obdzierania z sacrum. „ZupełNiezwykły”, nowa płyta. Kawałek numer 11, „Wanna skit?”. Rap o wannie, serio? Jaka jest historia tego numeru i całej płyty?

Zrobienie takiej płyty było naturalną rzeczą po „Supermocach” dlatego, że „Supermoce” to do tej pory był mój najważniejszy projekt, ale koncept, jaki był w nim zawarty, nie został do końca zrozumiany. To było widać w komentarzach. Ta płyta została niemal z automatu odrzucona przez ludzi, którzy nie mieli nic wspólnego z komiksami. Multum było komentarzy ludzi, którzy mówili, że chcieliby to sprawdzić, ale tego nie zrozumieją. I to jest problem, bo konceptem tej płyty było to, by była ona dwuwarstwowa. Raz, żeby to była płyta o życiu. Weźmy np. kawałek „Zakładam maskę”, to jest numer o człowieku, który męczy się tym, że pracuje w korporacji, a chciałby robić coś zupełnie innego.

Jak mnóstwo ludzi.

Dokładnie, nie musisz znać żadnego konkretnego superbohatera. Podobnie „Który kostium”, kawałek o gościu, który nie może się ubrać, bo ma burdel w pokoju. Cała ta płyta jest zbudowana w taki sposób. To jest album, który rozumiesz w stu procentach, jeżeli nie przeczytałeś żadnego komiksu w życiu, ale jeśli ci się zdarzyło, to ma dodatkową warstwę. Widząc takie reakcje i biorąc pod uwagę fakt, że przez całą swoją twórczość opierałem się na pewnych konceptach, doszedłem do wniosku, że teraz chcę zrobić płytę normalną. Miał na niej być numer o pieniądzach, numer o związku, o paleniu i właśnie o wannie. Dlaczego? Dlatego, że spędzam w wannie całe godziny. Kiedy myślę o sposobie na relaks, to myślę o tym, żeby napuścić sobie do wanny ciepłej wody z pianą i spędzić tam trzy godziny. Skoro robię płytę, która ma mnie pokazać ludziom w stu procentach, to oczywiście musi się tam znaleźć kawałek o wannie.

Za miesiąc masz urodziny. Istotne, bo trzydzieste. A tu jedna płyta w całości oparta o komiksy, na drugiej nawijasz o wannie. Nikt nie mówi ci, że pora dorosnąć?

Oj nie. Wszyscy ludzie, którzy kazali mi dorosnąć, zrezygnowali jakieś pięć lat temu (śmiech). Na mnie to działa zresztą jak płachta na byka. Nienawidzę tej koncepcji, że trzeba spoważnieć, że pewne rzeczy są nieodpowiednie dla ludzie w danym wieku. Jak chcesz coś robić, to to rób. Komiksy to część popkultury. Jestem bardzo ciekaw historii, które kryją, bo o niee tam głównie chodzi. Czy w anime, czy w komiksach, czy w grach, czy w serialach. To ciekawi mnie najbardziej – jaką historię jest w stanie wydobyć z siebie człowiek. Jestem zainteresowany tym, jak zostanie to zrealizowane pod względem formy i jak przedstawią odbiorcy, czyli mi.

„I mógłbym dodać, że zamiast na Boga lat swoich dowieść, ja dziecko pielęgnuję w sobie”. To Łona. Rap korzysta na tym, że niektórzy raperzy nie chcą spoważnieć?

Dla mnie fajne jest to, że muzyka, jaką robisz, ciągnie do ciebie określony typ ludzi. Staram się nawet nie prezentować w muzyce takich wartości, z którymi nie chciałbym się spotykać. Bardzo lubię spotykać się z moimi fanami, nie chowam się przed nimi. Bo jeżeli ktoś przyszedł na Oxona, to w zdecydowanej większości przypadków to są ludzie, z którymi się da naprawdę fajnie pogadać. Kogoś przyciągnęły komiksy, kogoś popkultura, kogoś dystans, kogoś sama muzyka. Teraz mam zamiar zacząć żonglować nieco bardziej treścią i ta nowa płyta jest tego wyznacznikiem. Są na niej kawałki mega osobiste, zawierające mało tego dystansu i humoru. Z biegiem lat i rozwojem swojej twórczości, też jestem trochę zmęczony tym wiecznie śmieszkującym Tomkiem. Nie czuję tego wieku, te trzy dyszki to dla mnie tylko kolejny wbity level i mnóstwo nowych możliwości, ale im dłużej żyjesz, tym więcej sytuacji cię spotyka – tak pozytywnych, jak i negatywnych. Te drugie też coś zostawiają, masz więcej do powiedzenia. Ja jestem teraz dużo bardziej sfrustrowanym człowiekiem, niż byłem kiedykolwiek. Mimo że nie słychać tego w kawałkach. Przestałem mieć cierpliwość do niektórych zachowań, wielu ludzi świadomie wyrzuciłem ze swojego życia. Pewnie znajdzie to odbicie w muzyce. Wesołego Tomka nigdy nie będzie mało, natomiast tych poważnych treści można spodziewać się więcej.

Powagę z humorem znakomicie łączy np. Zeus.

Tak, przy czym on robił naprawdę dużo takiego „czystego” rapu. Później poszło to w stronę emocjonalną, była „Hipotermia”, wielki boom. I tutaj ciekawa rzecz – zwróć uwagę, jak rosła jego popularność. W momencie „Hipotermii” wystrzeliła, a jak mu się ułożyło – to jest trochę przykre, ale tak jest – spadła. Jak jesteś wesoły i radosny, to skupiasz wokół siebie takich ludzi, ale jest ich chyba nieco mniej.

Wkurwiony raper to dobry raper.

Tak, tu nie zaprzeczam. Ja na wkurwieniu zrobiłem wiele moich najlepszych kawałków, jak „100 naboi” czy diss na Miuosha. To są typowe skill popisy. Jeśli chodzi o kawałki, w których wydobyłem z siebie jakąś agresję czy zawziętość, to jest to ścisła topka. Pomimo, a może właśnie dlatego, że jest dissem.

Jeszcze jedna rzecz, która odróżnia cię od wielu raperów – religia. Wielu z nich odnosi się do Boga w swoich kawałkach. Ty w „Żywych trupach” rapujesz za to: „Masz być bogobojny. Kogobojny? Jeszcze tego braknie, bym bajek się bał”.

I ilu z tych raperów nosi w klipach wielkie krzyże na szyjach, będąc równocześnie totalnie nawciąganymi. Wiesz, ja wywodzę się z bardzo wierzącej i praktykującej rodziny. Wszyscy są katolikami. Sam byłem ministrantem i lektorem, więc Kościół był dla mnie bardzo ważny, ale w pewnym momencie po prostu wygrała logika. Zacząłem to analizować. Nie będę tu zahaczać o populizm, wymieniając wszystkie argumenty, które i tak są doskonale znane, ale takim pierwszym, mocniejszym wyrwaniem się z moich realiów była najprostsza koncepcja na świecie: gdybym urodził się kilkaset kilometrów dalej, to prawdą objawioną byłoby dla mnie coś zupełnie innego. Dlaczego moje miejsce urodzenia ma sugerować, że jestem lepszy i wyznaję lepszą wiarę niż ktokolwiek inny? To była jedna rzecz. Druga, jak zorientowałem się, że religia w starożytności była po to, by tłumaczyć ludziom coś, czego nie byli w stanie pojąć. Pory roku, pogoda, dosłownie wszystko – od tego były całego mitologie. Dziś mamy naukę i jaka niewiadoma została teraz religii? Jest tylko jedna – śmierć. Religia wciąż tłumaczy nieznane, jednocześnie posługując się najprostszymi i najmocniejszymi kategoriami, patrząc z perspektywy psychologicznej – nagrody i kary. Będziesz dobry – będzie super. Będziesz zły – będzie przejebane.

72 dziewice.

Na przykład. Biorąc pod uwagę, ile jest hipokryzji wśród wszystkich wierzących, w każdej religii, to dla mnie najważniejsze jest być dobrym człowiekiem, żyć swoim życiem, robić swoje i nie krzywdzić innych. Czy robiąc to wierzysz w Jahwe, Allaha czy w tamto drzewo, że przyjdzie i cię pogłaska, to na to mam kompletnie wyjebane. Jesteś spoko i tyle. Wiele celnych rzeczy da się powiedzieć o religii, natomiast nie można mnie postawić ani po stronie wierzących, ani po stronie wojującego ateizmu. Widzę, jak bardzo moi rodzice i moja rodzina korzysta na tym, że są wierzący. To weszło w ich światopogląd, dzięki temu żyją, dzięki temu są szczęśliwi. Ja wybrałem sobie, że chcę być raperem, chcę rapować i to mi daje szczęście. Jeśli komuś szczęście daje to, że wierzy, idzie do kościoła i modli się w określony sposób, to kim ja, kurwa, jestem, żeby mu to wypierdalać z głowy? Życie jest takie, że każdy wybiera sobie, w co wierzysz.

Ludzie potrzebują w coś wierzyć.

Dokładnie. Ja nie muszę tłumaczyć sobie tego, co będzie po śmierci, bo zaakceptowałem fakt, że mam do zrobienia określone rzeczy tutaj. Jak pierdolnę, to nie mam wpływu na to czy zgniję, czy mnie wezmą Walkirie, czy też stanie się cokolwiek innego. Wierzę w jakieś tam przejawy karmy, ale nic transcendentalnego. Po prostu im więcej dobra dajesz, tym więcej dobrych ludzi masz wokół siebie. I to jest ta prosta koncepcja, która jest fajna. Nie obrażam się na żadną wiarę, ale też z żadną się nie utożsamiam.

Zastanawiałeś się kiedyś, kim powinien być raper? „Jestem raperem i obowiązki mam rapera” nawijał kiedyś Eldo. Czyli właściwie jakie?

„Powinien” to niebezpieczne słowo, bo kto to mówi? Trudno mi powiedzieć, kim powinien być, ja wiem, kim chciałbym być dla mojego słuchacza. Na pewno nie autorytetem, bo nie czuję, że nim jestem w jakiejkolwiek kwestii. No, można powiedzieć, że znam się na muzyce i na tym, jak robi się rap. Przede wszystkim chciałbym być dla ludzi ziomkiem, po prostu. Normalnym gościem, który znalazł sobie sposób na życie i pomimo tego, że zwykle okoliczności układają się źle, pokazuje, jak iść przez to z uśmiechem i wszystko ułożyć. Czerpię dużo korzyści z takiego funkcjonowania, bo spotykam mnóstwo fajnych ludzi na swojej drodze – choćby na koncertach.

Czyli odbiorca nie powinien traktować tego, co nawijasz, jak prawdy objawionej?

Oczywiście, że nie. Dlaczego? Po co? Ja bym wręcz na to uczulał. Często jest niestety tak, że osoby publiczne stają się autorytetami z automatu. W każdej kwestii. To jest prosta psychologia. Jak ubierzesz aktorkę w kitel, postawisz ją w aptece, każesz zareklamować lek, to ludzki mózg z automatu wkłada ją w szufladkę „autorytet”. Niestety, muzyk czy aktor u wielu ludzi dostaje taką łatkę z miejsca. To jest bzdura, bo to normalny człowiek, który zamiast piec chleb czy wozić ludzi autobusem, zdecydował się robić muzykę i akurat mu wyszło. To mu buduje ego, a to ego sprawia, że nagle zaczyna się wypowiadać jak autorytet. Można uznawać kogoś za inteligentnego, mieć artystę, o którym wie się, że mówi wartościowe rzeczy, ale polecałbym uważać na autorytety. Zwłaszcza w tej branży, zwłaszcza w hip-hopie.

ROZMAWIAŁ SEBASTIAN WARZECHA

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Weszło Extra

Ekstraklasa

Feio, Zieliński i Mozyrko – od współpracy do wojny. Kulisy konfliktu w Legii!

Szymon Janczyk
156
Feio, Zieliński i Mozyrko – od współpracy do wojny. Kulisy konfliktu w Legii!

Komentarze

22 komentarzy

Loading...