Nazywając cykl podsumowujący ekstraklasowych grajków pozycja po pozycji „Strzałem w dychę”, dziś dostrzegamy, że strzeliliśmy sobie przy okazji w stopę. Taka nomenklatura wymaga bowiem wybrania dziesięciu najlepszych lewych obrońców w sezonie 2017/18. Czyli roboty nieco trudniejszej niż znalezienie bezwypadkowej rikszy w Czechosłowacji i niewiele łatwiejszej niż zawiązanie sznurowadeł używając wyłącznie nosa. Dość powiedzieć, że spośród najlepszej dziesiątki, tylko piłkarze z miejsc 1-6 nie otrzymali od nas kategorii „E”, czyli „z braku laku”. A gdy swój akces do TOP 10 zgłosił Kuba Olkiewicz, mało kto potrafił rzucić rozsądnym argumentem „przeciw”.
I tak do wyróżnionej dyszki załapać się mógł Dorde Cotra, który na początku listopada ubiegłego roku wypadł z kontuzją kolana. Bo zwyczajnie nie znaleźliśmy wśród pozostałych lewych obrońców zawodnika, który albo rozegrałby więcej meczów na podobnym poziomie, albo tyle samo, z tym że lepiej. Dziewiątą pozycję zaklepał Adam Marciniak, który wcale nie miał znacząco lepszego sezonu niż poprzedni, kiedy nie załapał się do dyszki. Ósmą – Ken Kallaste, który niewykluczone, że piłkarsko nie jest nawet najlepszym Kenem Kallaste na świecie. Ale z jego liczbami trudno dyskutować – strzelił gola, miał cztery asysty i trzy asysty drugiego stopnia, co wśród lewych defensorów plasuje go na czwartym miejscu.
Nie daliśmy rady poza czołową siódemkę wyrzucić też choćby Adama Hlouska, który w porównaniu z poprzednim sezonem był po prostu słaby. Nie będziemy pytać, czy można przeklinać, bo też całkiem tragicznie nie było. Ale sam fakt, że z przodu nie dał kompletnie nic (0 goli, 0 asyst, 0 kluczowych podań), podczas gdy w poprzednim sezonie zapewnił pięć otwierających podań, jest dość wymowny. Chyba każdy kibic ekstraklasy pamięta, jak po znakomitym rajdzie w 94. minucie w Poznaniu dograł na 2:1 do Hamalainena. Gdybyśmy dziś zaczęli szukać w pamięci podobnie imponującego urywka w jego wykonaniu z sezonu 17/18, mogłaby nas zastać sobotnia noc.
Podobnie można też mówić o kolejnym zawodniku z podium rankingu w zeszłym roku, który mocno spuścił z tonu. Na korzyść Wołodymyra Kostewycza przemawia jednak fakt, że on co nieco dał jednak Lechowi w ataku. Hat-trick Gytkjaera z Bruk-Betem to w ogromnej mierze zasługa jego dwóch precyzyjnych zagrań do Duńczyka. Będziemy jednak szczerzy – jego sufit w tym sezonie był jakieś dwa-trzy piętra poniżej sufitu, do którego spodziewaliśmy się, że dobije. Mimo to Nenad Bjelica nie decydował się na zmianę i postawienie na ubiegłorocznego zwycięzcę – Piotra Tomasika. Ten z kolei wypadł w ogóle z rankingu, bo stracił nieco czasu na początku sezonu, gdy leczył kontuzję, koniec końców przegrał w Białymstoku rywalizację z Guilherme, a na dokładkę – nie wbił się w wewnętrznej klasyfikacji chorwackiego trenera przed Kostewycza, nawet mimo obniżki lotów Ukraińca wiosną.
Wciąż jednak to Jagiellonia wygrywa, jeśli chodzi o najsłabiej obsadzoną boiskową pozycję w ekstraklasie. Bo Guilherme, który na dobre wygryzł Tomasika, zaliczył po prostu równy, dobry sezon. Nigdy nie dostał od nas noty 1 czy 2, za to wielokrotnie nagradzaliśmy go oceną powyżej wyjściowej (trzynaście razy wyższa niż 5, końcowa średnia: 5,34). Znakomicie spisywał się w rundzie finałowej, kiedy to wraz z grającym jako lewy w parze stoperów Mitroviciem tworzyli naprawdę dobrze rozumiejący się duet. I o ile ktoś nie wpadnie na pomysł ich rozdzielenia – czytaj: nie zgłosi się ktoś chętny zapłacić za któregoś konkretne pieniądze – w kolejnym sezonie powinni wyglądać jeszcze lepiej.
Brazylijczyk znalazł się tuż przed Ricardo Nunesem, którego też nie sposób nie wyróżnić. Wiadomo, chwalić któregoś ze szczecinian przy dziadowskich wynikach Pogoni z początku sezonu, to jak gratulować kelnerowi, że w drodze do stolika spadł mu jeden talerz, a nie siedem. Mimo to do Nunesa trudno było mieć wielkie pretensje. Gdy zaś za lejce chwycił Kosta Runjaić, a potencjał tkwiący w składzie Portowców został wreszcie uwolniony, pięciokrotnego reprezentanta RPA zdecydowanie trzeba było wskazywać nie tylko wśród wiodących postaci szczecinian, ale i zawodników wyróżniających się na tle całej ligi.
Półkę niżej – choć też trzeba ich ocenić pozytywnie – znaleźli się Maciej Sadlok, Arkadiusz Reca i Michał Koj. Wszyscy bardzo groźni w ofensywie, wszyscy z pewnymi problemami, gdy chodzi o grę obronną. Sadlok z najmniejszymi, Reca z największymi. Trudno jednak spychać go za Koja, który na wiosnę stracił miejsce po części przez kontuzję, po części przez niezłe wejście do drużyny młodego Adriana Gryszkiewicza.