Nie wiemy, jak Dawid Kownacki wyobrażał sobie pierwszy sezon w lidze zagranicznej. Ale osiem goli i trzy asysty tuż po transferze do Sampdorii to dla nas wynik przynajmniej przyzwoity. Wychowanek Kolejorza krok po kroku buduje swoją pozycję we Włoszech i po tym pierwszym roku może śmiało powiedzieć “tak, mój rozwój przebiega harmonijnie i to w dobrym kierunku”.
W sezonie przed wyjazdem z Polski strzelił jedenaście goli dla Lecha. Dziewięć w lidze i dwa kolejne w Pucharze Polski. Jak na 20-latka – niezły wynik. Ale po transferze do Sampdorii czekało go większe wyzwanie – nie zapłacono za niego oszałamiających jak na tamtejsze warunki pieniędzy, nie był już złotym dzieckiem, na które trzeba było chuchać i dmuchać. Startował od zera i to przy całkiem przyzwoitej rywalizacji. Strzelił pięć goli w Serie A i dołożył trzy trafienia w pucharze. Przeskok do znacznie lepszej ligi przeszedł bezboleśnie.
Szczególnie jeśli zestawimy jego dorobek z szansami, które dostał od Marco Giampaolo. Rozegrał 921 minut, strzelił osiem goli i miał trzy asysty. A zatem miał udział przy golu średnio co 84 minuty. To już naprawdę niezłe statystyki. Kownacki w Genui był przecież rezerwowym – najczęściej w ataku biegał duet Quagliarella-Zapata. Włocha nie trzeba przedstawiać – to już marka sama w sobie na włoskich boiskach. Kolumbijczyk z kolei został tylko wypożyczony z Napoli, ale Sampdoria jest zobowiązana do wykupienia go.
Zatem w przyszłym sezonie Kownacki tak czy siak będzie musiał walczyć o swoje z wspomnianą dwójką. Niemniej trudno się spodziewać, by 35-letni już Quagliarella był w stanie wytrzymać granie co tydzień. A tym samym otwiera się szansa przed Polakiem, by iść śladem Patrika Schicka. Czyli zostać w Sampie jokerem z prawdziwego zdarzenia, który wchodząc głównie z ławki wybije się na tyle, by zainteresował się nim klub z topu.
Słodzimy temu Kownasiowi, ale jest za co. Pamiętamy te zdjęcia, które pojawiły się przy okazji jego badań w Sampdorii. Tłuszczyk siedział na brzuchu, nie wyglądał jak gladiator. Ale teraz sprawia wrażenie takiej małej maszyny. – Dawid ma najlepsze wyniki wydolnościowe i szybkościowe spośród całej młodzieżówki. Pod tym względem nie można mu nic zarzucić – mówił jeszcze w zeszłym roku Czesław Michniewicz, selekcjoner kadry U21.
Michniewicz chwalił też Kownackiego za branie odpowiedzialności za zespół. – To, że jest kapitanem na boisku, to jedno. Ale cechy przywódcze pokazuje też poza nim. Jestem bardzo zadowolony z tego, jak sprawdza się z opaską na ramieniu – mówił. – Kownaś od początku eliminacji, i odkąd dostał opaskę kapitańską, jest wyraźnym liderem. Pokazuje to, strzela gole, ale i dużo biega, walczy w defensywie, ma swój udział w rozegraniu piłki, zbiera faule na połowie rywala. Możemy na niego liczyć – zachwalał kolegę Kamil Jóźwiak.
No i wreszcie Kownacki zadebiutował w dorosłej reprezentacji Polski, a w tunelu świeci rosyjskie światełko mundialu. W Lechu nazywano go złotym dzieckiem akademii. Wydawało się, że w pewnym momencie pogubił się w popularności, która na niego spłynęła, ale ostatni sezon w Poznaniu pokazał, że coś w tym chłopaku tkwi. We Włoszech potwierdził, że nie należy go skreślać. Co więcej – jego nazwisko warto podkreślić dwiema grubymi kreskami.
fot. newspix.pl