W dzisiejszym magazynie Weszłopolskich Jakub Białek, Mateusz Rokuszewski, Paweł Paczul, Bartłomiej Szczęśniak i Wojciech Kowalczyk porozmawiali między innymi z Leszkiem Ojrzyńskim, który przyznał wprost, że najprawdopodobniej zbliża się koniec jego przygody z Arką. Trener odniósł się także do ostatniej słabej formy gdynian w meczach ligowych, upatrując jej przyczyny w graniu na dwóch frontach. Zapraszamy.
*
Arka nie jest drużyną na puchary. Zrobiliście wynik ponad stan. Mimo tego klub niekoniecznie chce przedłużyć z panem kontrakt. Jest pan zaskoczony?
Życie trenera polega na tym, że nie wiesz, jak potoczą się twoje losy. Są trenerzy, którzy musieli żegnać się z klubem po wygranym meczu, bo już wcześniej coś było ustalone, czy trwały rozmowy z nowymi szkoleniowcami. Ale nie wszystko układało się tak, jak chciałyby dwie strony. Takie przykłady możemy znaleźć w piłce. Mówicie, że drużyna nie jest pucharowa – jak najbardziej jest pucharowa. Dwa ostatnie sezony to pokazały. Puchar Polski, potem Liga Europy, dwa mecze w eliminacjach, fantastyczne przeżycia dla wszystkich. Mecz z drużyną, która w ostatnich latach regularnie występuje w rozgrywkach europejskich. Przygoda się skończyła. W okresie po odpadnięciu z FC Midtjylland, gdzie bardzo to przeżyliśmy, straciliśmy czternaście punktów w lidze. Sprawdziło się w naszym przypadku powiedzenie, że puchary to pocałunek śmierci. Podczas naszej niedawnej przygody w Pucharze Polski, pomiędzy dwumeczem z Koroną i finałem z Legią, straciliśmy 15 punktów w lidze. Czyli łącznie dwadzieścia dziewięć punktów straconych. A wcześniej wystarczyło zdobyć cztery punkty więcej i bylibyśmy w pierwszej ósemce. Mało nam zabrakło, ale graliśmy na trzech frontach od początku sezonu. Potem na dwóch. Jak przeliczymy – większość drużyn zagrała o osiem, siedem czy sześć spotkań mniej do nas. A my pracowaliśmy na to, żeby Arka była jak najwyżej. Włodarze klubu mają widocznie inne plany. Trzeba się z tym pogodzić. Jeśli chodzi o aspekty sportowe – zawsze można zrobić więcej, ale wątpię, żeby Arka kiedykolwiek zdobyła mistrzostwo i wygrała Puchar Polski. Chyba że to się zmieni. Tylko Lech i Legia mogą pozwolić sobie na dublet. Kluby biedniejsze mają z tym problem. Ze mną jeszcze nikt nie rozmawiał, ale docierają do mnie różne sygnały. Pisze się, mówi, że moja przygoda w Arce dobiega końca. Dostaję też wiele telefonów. I pewnie zanosi się na koniec mojej pracy w Arce. Bo jeżeli nikt nie rozmawia z tobą na sam koniec, widocznie tak będzie.
Po sezonie w Legii i Lechu będą wolne fotele. Jest pan gotowy, żeby objąć któryś z nich?
Cały czas jestem gotowy na jakieś większe wyzwania. Na razie nie jest mi to dane. Wiem, że te kluby prawdopodobnie uderzą w zagraniczny kierunek i gdzieś tam będą kontynuowały ten serial. Bo wiemy, że poprzednicy też pochodzili z zagranicy. Zobaczymy, jak to będzie. Cierpliwie będę czekał na to, co przyniesie mi życie. Pracowałem w czterech klubach, w których celem było utrzymanie. Przychodziłem do nich, kiedy był na ostatnim miejscu, działo się bardzo źle, albo naprawdę pojawiały się tak drastyczne cięcia, że przed sezonem mówiło się, iż drużyny, które prowadziłem, były murowanymi kandydatami do spadku. Na cztery kluby Ekstraklasy, które prowadziłem, w trzech osiągnęliśmy historyczne wyniki, które do tej pory nie zostały powtórzone. W Górniku nie dane mi było popracować dłużej. Przejąłem drużynę na ostatnim miejscu, rok nie zaczęliśmy za dobrze. Ale było jeszcze dużo meczów, jednak włodarze uznali, że ktoś inny będzie prowadził zabrzan. Generalnie jednak mam satysfakcję ze swojej kariery w Ekstraklasie. W Arce i poprzednich klubach udało mi się zrobić dużo. Czekam na dalsze wyzwania.
Polska piłka zaszufladkowała pana jako specjalistę od drużyn, którym średnio wiedzie się na polu organizacyjnym i potencjału kadrowego. Uwiera pana ta łatka?
To pytanie do działaczy, jak oni na to patrzą. Lubię opierać się na faktach. Są trenerzy, którzy zdobywali mistrzostwo Polski, grali w pucharach, mieli największe możliwości w polskiej piłce. Ci sami trenerzy zeszli do zespołów gorzej poukładanych organizacyjnie i połamali sobie zęby. To znaczy, że można mieć problemy w niższych ligach. Ja się w nich, a także w drużynach z problemami organizacyjnymi i sportowymi, poruszałem od początku. Teraz czekam. Mam nadzieję, że kiedyś będzie mi dane popracować z drużyną mającą bardzo wysokie aspiracje, poparte działaniami organizacyjno-finansowymi. To ważne, bo u nas zazwyczaj każdy ma wysokie ambicje, a nie zawsze idą za tym pewne ruchy. Liczę, że kiedyś będzie mi dane popracować w klubie , który będzie chciał grać w Lidze Europy i bić się o mistrzostwo Polski. I przede wszystkim będzie miał na to realne szanse, patrząc na aspekty organizacyjne czy finansowe. A w drużynach, w którym pracowałem, byli przede wszystkim zawodnicy niechciani czy u schyłku swojej kariery. W Podbeskidziu miałem najstarszą drużynę w lidze i trzeba było się z chłopakami utrzymać. Każda drużyna jest inna, podobnie klimat. W Gdyni też było ciężko. Rok temu, na wiosnę, drużyna wygrała tak naprawdę jeden mecz i to ostatni w lidze. Teraz podobnie – wiosna znów była trudna. Ograliśmy u siebie Legię, Bruk-Bet czy Cracovię, ale moglibyśmy zrobić więcej. Tylko że w tych dwóch sezonach mieliśmy Puchar Polski, który też zabiera energię i ciężko to wszystko poukładać. To jednak historia. Teraz mamy ostatnie spotkanie. Pożegnalne dla wielu zawodników, może i dla mnie, bo wszystko na to wskazuje.
Fot. Newspix.pl