85. minuta rewanżowego meczu półfinału Pucharu Polski pomiędzy Arką i Koroną to moment, w którym z tych drugich ostatecznie uszło w tym sezonie powietrze. Kiedy kapitalny strzał Marcusa Viniviusa wylądował w bramce, kielczanie przeistoczyli się z rewelacji ligi w drużynę, która po linii najmniejszego oporu chce tę ligę po prostu dograć. Od tego czasu zanotowali cztery dotkliwe porażki i jeden jedyny raz sięgnęli po remis. Aktualnie na boisku wyglądają jak przypadkowa zbieranina, a wczorajsze 1:4 przelało czarę goryczy, czemu Gino Lettieri dał upust na pomeczowej konferencji. Oto, co na niej powiedział:
– Nie rozumiem naszych zawodników. Jestem trenerem, który takich rzeczy nie zapomina. Ten mecz nie pozostanie bez konsekwencji, które wyciągniemy. Jeśli nie dziś, to w przyszłości.
– Kibicom, którzy tu z nami przyjechali, powinniśmy opłacić wejściówki na ten mecz.
– Podejście zawodników nie było takie, jakie powinno być. W tym sezonie w ekstraklasie 12 razy wymieniono trenerów, czasem nawet dwukrotnie, a zawodnicy wszędzie są wciąż ci sami.
– To, co pokazaliśmy dziś, to nie była ani ofensywna, ani defensywna gra. Wyglądaliśmy, jakbyśmy byli już na urlopach.
– Jeśli ściągnęlibyśmy piłkarzy z 7. ligi niemieckiej, zagraliby lepiej w obronie.
– Dziś jeden zawodnik zapytał przy stałym fragmencie, od kiedy tak kryjemy. O czym my w ogóle rozmawiamy? Ciężko rozmawiać, skoro mamy rozpisane 6-7 kartek o stałych fragmentach i o tym, kto kogo kryje, a potem po dwóch minutach gry tracimy taką bramkę. Niech zawodnicy sami wytłumaczą, dlaczego nie kryli Kante, to potem porozmawiamy o innych rzeczach.
Czy nas te słowa dziwią? Znając temperament Lettieriego oraz chociażby śledząc jego reakcje na ławce rezerwowych podczas trwania meczu, właściwie należało spodziewać się wybuchu na konferencji. Co więcej, w kontekście wszystkich słów pochwalnych, jakie w trakcie sezonu padły w stronę Włocha (także z naszej strony), ciężko teraz atakować go za mocne słowa krytyki w kierunku własnych zawodników. To nie jest przypadek Romeo Jozaka, który zanim zdążył wygrać z Legią trzy mecze, już wyrzucał piłkarzom od panienek. Przeciwnie, Lettieri udowodnił, że zna swój fach, wykonał w Kielcach kapitalną robotę i teraz, na bazie dotychczasowych osiągnięć, ma pełne prawo wymagać od swoich zawodników. A także próbować nimi wstrząsnąć w swoimi stylu – tak, jak według niego będzie to najbardziej skuteczne.
Skoro nie tak dawno prezes Korony określił Włocha mianem trenera na lata, to ten próbuje teraz realizować cele na kolejne lata. A pierwszym z nich jest wyselekcjonowanie drużyny na nowy sezon. Kto wczoraj najmocniej zasłużył na wyciągnięcie konsekwencji oraz zagrał na niższym poziomie niż piłkarze z 7. ligi niemieckiej?
Na pewno powody do obaw ma Mateusz Możdżeń, który był właśnie tym pozorującym krycie Jose Kante przy wyrzucie z autu, z czego padł błyskawiczny gol dla Wisły. Na spokojny sen nie ma też co liczyć Ken Kallaste, który był ośmieszany przez Michalaka, między innymi przy akcji na 2:0, i którego Lettieri zdjął z boiska już w 28. minucie. Nie popisał się też Bartosz Rymaniak, który najpierw zaliczył kompromitującą stratę, a potem tak ślamazarnie wracał za Varelą, że nie był w stanie przeszkodzić mu w daniu asysty na 3:0. Fatalnie wypadł też Piotr Malarczyk, który wszedł na boisko w 81. minucie, a chwilę później – nawracając niczym wóz z węglem – dał się objechać Recy, na co receptą było wykoszenie go we własnym polu karnym. Nie zapominajmy też o Michaelu Gardawskim, który po zejściu Kallaste został wycofany do defensywy, w której wytrwał do 79. minuty, czyli do momentu, w którym sędzia pokazał mu czerwony kartonik. Co więcej, nawet ludzie niezamieszani bezpośrednio w utratę któregoś gola lub przedwczesny zjazd do bazy po takim meczu nie mogą czuć się pewniakami – mamy tu na myśli Petraka, Kovacevicia oraz przede wszystkim Diawa.
Fakty są więc takie, że zarówno wyżej wymienieni piłkarze, jak i drużyna Korony jako całość, sukcesywnie zacierają dobre wrażenie z wcześniejszych faz sezonu. Kiedy pod koniec listopada kielczanie zajmowali miejsce na ligowym pudle oraz wywalczyli awans do półfinału Pucharu Polski, ich grą żyło niemal całe miasto. A później mieliśmy przecież jeszcze awans do czołowej ósemki, zwycięstwo na Lechu na inaugurację grupy mistrzowskiej czy o włos przegrany udział w finale Pucharu Polski na Narodowym. Końcówka sezonu w wykonaniu piłkarzy Lettieriego jest jednak taka, że za chwilę większość postronnych obserwatorów będzie kojarzyć Koronę z bieżących rozgrywek tylko i wyłącznie z przeciętności. A to mimo wszystko byłoby dla kielczan bardzo krzywdzące.
W tym wszystkim podoba nam się jednak sama ambicja włoskiego szkoleniowca. Chłop mógłby udawać, że cel na ten sezon został wykonany i prowadzi teraz jakiś szeroko zakrojony przegląd wojsk oraz tłumaczyć, że – patrząc przez pryzmat wcześniejszych sukcesów – jego piłkarze mają prawo do słabszych chwil. To jednak mentalność zupełnie mu obca. Może i Korona nie gra już o nic, ale Lettieri chciałby oglądać profesjonalistów, którzy walczą o miejsce w drużynie na przyszły sezon lub chociażby swoją sportową postawą pomagają mu w testowaniu nowych ustawień czy wariantów taktycznych. Chciałby też nie musieć się wstydzić za swoich piłkarzy, co – patrząc po jego reakcjach na ławce czy późniejszych wypowiedziach – jednak mu się nie udaje. Stąd też apele do piłkarzy, by oddali pieniądze kibicom i pozostałe, często rozpaczliwe słowa z konferencji w kierunku swoich zawodników.
I w tym wszystkim jest to jakiś pozytyw dla kieleckich kibiców. Tak, jak piłkarze nie mają ambicji, by godnie dograć ten sezon do końca, tak tej ambicji zdaje się nie brakować samemu Lettieriemu. A w przyszłym sezonie może to przecież wyglądać tak, że Lettieri zostanie, a kilku wspomnianych wcześniej bohaterów z Płocka w Koronie już kopać nie będzie.
Fot. FotoPyK