Reklama

Brak nóg? Żaden problem, na Mount Everest da się wyjść bez nich

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

14 maja 2018, 22:22 • 3 min czytania 3 komentarze

Kojarzycie Jana Melę? Gość, w wyniku wypadku, stracił większą część prawej ręki i lewej nogi. Kilka lat po nim, wraz z Markiem Kamińskim, wbił na oba bieguny Ziemi. Później odwiedził jeszcze Kilimandżaro, Elbrus i pare innych interesujących miejsc. Nie porwał się za to na zdobycie Mount Everest, w przeciwieństwie do Xia Boyu, 69-letniego Chińczyka, który wspiął się na najwyższy szczyt świata, mimo pewnych braków. Otóż jego nogi kończą się tuż poniżej kolan.

Brak nóg? Żaden problem, na Mount Everest da się wyjść bez nich

Historia „związków” Xia Boyu z Mount Everest jest dłuższa niż życie niejednego z nas. Pierwszy raz próbował zdobyć wierzchołek w roku 1975 i skończyło się to dla niego tragicznie. Nagłe załamanie pogody złapało Chińczyka i jego towarzyszy na zboczach góry, z małymi zapasami tlenu. Dodatkowo jeden z nich był chory, a Xia zdecydował się oddać mu swój śpiwór. Efekt? Odmrożone obie stopy. W stopniu nie pozwalającym na ich uratowanie. Amputacja stała się koniecznością. Wydawało się wtedy, że Chińczyk pożegna się ze swoim marzeniem.

Jakby tego było mało, to 21 lat później, przeszedł kolejną amputację. Tym razem wymuszoną rakiem, który zaatakował jego organizm. Chłoniak nie pozostawiał innego wyjścia, a nogi Xia kończą się od tamtego czasu kawałek pod kolanami. Ich resztę zastępują protezy. Niejeden by zrezygnował i pewnie sam Chińczyk nie przypuszczał, że jeszcze pojawi się w okolicy Czomolungmy, ale w międzyczasie szczyt zdobyli Mark Inglis i Santiago Quintero – inni wspinacze po amputacjach. Pokazali, że można, a Xia chciał przekonać się na własnej skórze.

W 2014 roku podjął próbę numer dwa. Skończyła się, gdy górska lawina w okolicy zabija 16 Szerpów, od lat służących w tamtym rejonie za przewodników. Sezon wspinaczkowy zostaje skrócony, Chińczyk może zawracać.

Ponownie pojawia się pod najwyższą górą świata rok później. A przynajmniej takie ma plany, które dość szybko weryfikuje… potężne trzęsienie ziemi, jakie nawiedziło Nepal. Kojarzycie je zapewne znakomicie, bo było wszechobecne w mediach. Zginęło wówczas kilka tysięcy osób, wśród nich również wspinacze. Xia znów musi zawrócić i zjawić się w Pekinie. W 2016 jest blisko, ale dosłownie na dwieście metrów przed szczytem pogoda się psuje i wspinacze nie są w stanie do niego dojść. Zawracają, a niedługo później Chińczyk jest już u siebie w domu. Nie wiemy jak wy, ale my dawno odrzucilibyśmy czekany i butle tlenowe w kąt i zajęli się czymś bardziej przystępnym. Szachy brzmią całkiem spoko.

Reklama

Zmusić do tego próbował Chińczyka i innych jemu podobnych rząd Nepalu. Całkiem niedawno wydał oświadczenie, zgodnie z którym osoby po amputacjach, ślepe i samotni wspinacze nie mogą wychodzić na Mount Everest. Nie skłamiemy, jeśli napiszemy, że Xia był tym zszokowany. „Spanikowałem po usłyszeniu tej wiadomości, ponieważ to znaczyło, że nie będę w stanie spełnić swojego marzenia. Myślałem tylko o tym, jak mógłbym zyskać pozwolenie na wspinaczkę” mówił dziennikarzom. Na całe szczęście nepalski sąd odrzucił ustawę, argumentując to tym, że dyskryminuje niepełnosprawnych wspinaczy. I Xia mógł spróbować raz jeszcze.

Tym razem zrobił to skutecznie. Po 43 latach od pierwszej próby, dwóch podwójnych amputacjach, wygranej walce z rakiem i czterech nieudanych podejściach. Napiszemy krótko: panie Chińczyk, jesteś pan kozakiem. I niczego nie zmienia tu fakt, że Mount Everest zamienia się powoli w atrakcję turystyczną. Wyjść tam, to wciąż wielki wyczyn. Gratulujemy.

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

3 komentarze

Loading...