Jagiellonia przełamała niemoc na Dolnym Śląsku. W tym sezonie przegrała już dwa razy w Lubinie i raz we Wrocławiu, ale trzecia wizyta na stadionie Zagłębia zakończyła się zwycięstwem. Zwycięstwem zasłużonym, bo gospodarze dopiero po zmianie stron uznali, że jednak wypadałoby jeszcze trochę powalczyć.
W pierwszej połowie największym problemem Mariana Kelemena było to, czy brać się za krzyżówki, czy poczytać komiksy. Bramkarz Jagi był kompletnie bezrobotny. Miedziowi całkowicie oddali inicjatywę rywalowi. Pierwszy strzał – słaby i niecelny w wykonaniu Jakuba Tosika – zapisali do statystyk dopiero w 29. minucie. Od razu dało się zauważyć, kto jeszcze walczy o najwyższe cele, a kto już odlicza dni do urlopu. Przy okazji żegnano też Aleksandara Todorovskiego. Macedończyk w tym sezonie wystąpił zaledwie sześciokrotnie (raz w 2018 roku), ale dziś zaczął od początku jako kapitan.
Jagiellonia już w pierwszych dziesięciu minutach trzy razy poważnie zagroziła bramce Dominika Hładuna. Mocno z dystansu uderzał Przemysław Frankowski, po fatalnym wycofaniu piłki Filipa Jagiełły strzelał Cillian Sheridan (mógł podawać do niepilnowanego Arvydasa Novikovasa), a potem po podaniu Martina Pospisila irlandzki napastnik kopnął tuż obok słupka. Działo się, ale tylko z jednej strony.
Później w ślady Jagiełły poszedł Starzyński. Stracił przed własnym polem karnym, ale na jego szczęście skończyło się na tym, że Sheridan skiksował po wycofaniu piłki przez Novikovasa. Jaga cisnęła, potrafiła rozegrać piłkę, jednak do siatki trafiała w sposób najprostszy – po stałych fragmentach gry. Dwa razy dobrze dośrodkowywał Guilherme Sitya, Taras Romanczuk dostawił nogę, a Bartosz Kwiecień głowę. Brazylijczyk przy innych okazjach też potrafił dokładnie dograć. Większych błędów w obronie nie popełnił, więc bez wątpienia zasłużył na miano piłkarza meczu.
W przerwie w szatni Zagłębia musiało paść… Już wiecie, co? Oczywiście, kilka mocnych słów! Miedziowi wreszcie ruszyli dupy i szybko po podaniu Starzyńskiego strzał rozpędzonego Jakuba Maresa musiał bronić Kelemen, a po chwili do wysiłku strzałem z dystansu zmusił go Jagiełło. Wciąż dość młody pomocnik gospodarzy mocno rozczarował. Psuł mnóstwo zagrań, wychodziły mu nieliczne. Po jednym z tych nielicznych Nemanja Mitrović uchylił się od interwencji, co kompletne zaskoczyło Kelemena. Skończyło się na tym, że nabity został Mares, piłka odbiła się od słupka i wyszła poza boisko. Najlepsza sytuacja lubinian wzięła się z kompletnego przypadku.
Jagiellonia w drugiej odsłonie – poza golem na 2:0 i sytuacją z początku, gdy Pospisil nie skorzystał z dobrego wycofania Przemysława Frankowskiego – trochę spuściła z tonu w ofensywie. Mimo to nie zapowiadało się na nerwówkę, aż tu nagle po rzucie wolnym Starzyńskiego piłkę trącił Guldan i Tosik na wszelki wypadek dobijał niemal z linii bramkowej. Cały Białystok wstrzymał oddech, gdy w ostatniej doliczonej minucie w polu karnym przewrócił się Mares, ale powtórki nie pozostawiały wątpliwości: Czech szukał jedenastki. Brzydko, nieładnie.
Jaga, mimo bardzo przeciętnej dyspozycji kilku zawodników, zrobiła swoje i nadal ma szanse na mistrzostwo Polski. Aby tak się stało, musi za tydzień wygrać u siebie z Wisłą Płock i liczyć na porażkę Legii w Poznaniu. Nie jest to scenariusz z gatunku fantastyki.
[event_results 461112]
Fot. FotoPyk