Reklama

Pięć powodów, dzięki którym Śląsk Wrocław znów kozaczy

redakcja

Autor:redakcja

12 maja 2018, 12:56 • 7 min czytania 12 komentarzy

Zimą bieżącego roku Śląsk Wrocław wpadł w taki marazm, że zaczęliśmy mu naprawdę czarno wróżyć. Problemy piętrzyły się przed nim niczym lokalne Sky Tower, zaś w jego gabinetach panował chaos, którego efektami były beznadziejne wyniki drużyny. Sprawdziliśmy więc tabelę za okres od pierwszej kolejki rozegranej w 2018, aż do chwili pierwszej wygranej już pod wodzą Tadeusza Pawłowskiego. Wojskowi osiągali wówczas wyniki na poziomie Sandecji – 4 punkty uciułane dzięki czterem remisom, 5 porażek, ani jednej wygranej, 15. miejsce w tabeli za ten okres, obrona dziurawa jak durszlak, pomocnicy tylko z nazwy… Długo można byłoby wymieniać.

Pięć powodów, dzięki którym Śląsk Wrocław znów kozaczy

Dlatego też tym bardziej warto docenić robotę, jaką wykonał w Śląsku Tadeusz Pawłowski. Początkowo sceptycznie podchodziliśmy do jego misji strażackiej, pojawiały się podśmiechujki, gdy kolejny raz przedłużał serię bimbaliona meczów z rzędu bez wygranej, ale dziś trzeba sobie powiedzieć jasno – za jego kadencji w ekipie Wojskowych wydarzyło się tyle dobrego, że trudno to uznawać za przypadek. Co dokładnie jednak pozwoliło im przebyć drogę od drużyny, której oglądanie przyprawiało o ból oczu, do zespołu zarówno mądrze jak i skutecznie?

1. Odzyskanie Jakuba Koseckiego

Wejście do nowej drużyny miał – delikatnie rzecz ujmując – kiepskie. Przez wiele miesięcy skrzydłowy był raczej obiektem kpin ze strony kibiców, a także wzmożonej krytyki mediów. Wytykano mu pewien kontrast, czyli zbyt duże zarobki względem tego, co właściwie dawał drużynie. A dawał niewiele, bo choć często grał od deski do deski, to jego wyczyny z rzadka przynosiły oczekiwane efekty. – Gdybym patrzył na to jak się prezentuję, również nie chciałbym wydawać na to pieniędzy – oceniał się surowo na antenie Weszło FM, nawiązując dodatkowo do kiepskiej frekwencji na meczach Śląska.

Dziś? Jakiś czas temu pisaliśmy o nim: „Chyba nie ma w tej lidze piłkarza, który mógłby bardziej żałować, że sezon kończy się już za 1,5 tygodnia”. Nastąpiła w nim bowiem wielka metamorfoza, dzięki której Kosa miał wielki udział przy wypracowaniu dla swojego zespołu utrzymania na kilka kolejek przed zakończeniem sezonu. Wiatr na skrzydle robił zawsze, ale dopiero teraz, na nieszczęście przeciwników, przeistoczył się on z przyjemnej bryzy w tajfun, który kruszy kolejne mury obronne. I tak właśnie chociażby w Lechią Gdańsk strzelił 2 gole, dzięki czemu Śląsk zwyciężył 3:1. W spotkaniu z Cracovią dał asystę przy trafieniu na 3:3. W potyczce z Pogonią z kolei zrobił z Huberta Matynii wiatrak większy niż te holenderskie, notując kolejne skuteczne ostatnie podanie, a także osiem kluczowych podań, z których sześć było celnych.

Reklama

2. Uzupełniający się duet Robak-Piech

To jest dość ciekawe zjawisko, bowiem panowie teoretycznie są swoimi bezpośrednimi konkurentami, ale wrocławianie mają na tyle dużo farta, że wspaniale wypełniają luki po sobie nawzajem. O co chodzi dokładnie? Na przestrzeni całego sezonu jednemu i drugiemu zdarzały się wzloty i upadki, lecz praktycznie nigdy w tym samym czasie. Na początku rozgrywek to były gracz Pogoni czy Lecha strzelał regularnie, a wtedy Piech głównie siedział na ławce podziwiając wyczyny starszego kumpla. Później jednak Robak zaliczył serię 9 spotkań bez trafienia – co wiązało się również z grą z urazem stopy – ale wtedy to z kolei role się odwróciły i godnie zastępował go Piech, który w podobnym okresie do zdobył 7 bramek. Mówił wówczas, że „Marcin zaczął wykonywać więcej czarnej roboty”, dzięki czemu czuł się w polu karnym rywala bardziej komfortowo, choć wiadomo było też, że na dłuższą metę 35-latek nie zadowoli się taką rolą. No i wiosną te znów się odwróciły. Robak od końcówki lutego strzela jak najęty, bowiem w trakcie poprzednich 10 spotkań uzbierał 8 goli. Z Pogonią wszedł na boisko tylko na 17 minut, więc zadanie miał utrudnione, ale spokojnie, wtedy jego robotę wykonał – a jakże! – właśnie Piech. Warto w końcu zauważyć, że to najskuteczniejszy duet w Ekstraklasie, choć za plecami napastników Śląska czają się Krzysztof Piątek i Michał Helik z Cracovii.

3. Twierdza Wrocław

Przez dłuuuuuugi okres Wojskowi byli wręcz beznadziejni jeśli chodzi o mecze wyjazdowe. Kończyły nam się pomysły z czego mogło to wynikać. Jeszcze ze dwa przerżnięte mecze i chyba sami zaczęlibyśmy wierzyć w jakieś siły nieczyste ciążące nad tym klubem. A z drugiej strony w spotkaniach u siebie Śląsk praktycznie przez cały sezon grał kilka razy lepiej. Zdarzały mu się porażki – z Wisłą Kraków i Arką Gdynia – jeszcze na jesieni, ale poza tym? Aż 16 razy goście wyjeżdżali z Wrocławia z ze spuszczonymi głowami. Albo po zebranych cięgach, albo niezbyt satysfakcjonujących remisach. Gdyby nie seria 4 takowych pod koniec sezonu zasadniczego ogólne wrażenie byłoby jeszcze lepsze. Tylko nad jedną rzeczą trener Pawłowski powinien popracować, a mianowicie nad uszczelnieniem obrony, bo mimo wszystko ona wciąż regularnie przecieka. Ale to tylko taki drobny kamyczek, który wrzucamy wrocławianom za ich zasieki. Najważniejsze, że machinom oblężniczym rywali potrafią się godnie przeciwstawić.

4. Umiejętność gry pod presją

Z jednej strony Śląsk to klub, w którym praktycznie rokrocznie nie spełniają się ambicje jego kibiców oraz sterników. Zawsze mierzy minimum w 8. lokatę na koniec sezonu zasadniczego, a potem dupa blada – przychodzi rywalizować mu w grupie przegrywów. Z drugiej zaś, kiedy już Wojskowi do niej trafiają, to praktycznie nie ma w niej na nich mocnych. Te rozgrywki są trzecimi z rzędu, gdy lądują w gronie potencjalnych spadochroniarzy i znów scenariusz się powtarza – kończą go w bezpiecznym miejscu, dzięki dobrej formie na koniec sezonu. Przed rokiem byli trzecią najlepszą ekipą w tej części tabeli. Dwa lata temu – drugą, tuż za Wisłą Kraków. Cztery – pierwszą z 4 oczkami przewagi nad Podbeskidziem. Tym razem wrocławian wyprzedza Cracovia, choć Tadeusz Pawłowski zapowiadał, że chce natchnąć swoich podopiecznych do zdetronizowania ekipy Probierza. Cholera, gdyby w podobnie skuteczny sposób Wojskowi potrafili rywalizować przez cały rok, to regularnie trafialiby do ekstraklasowej czołówki. No ale jak się nie ma co się lubi, to trzeba się zadowolić realizacją planu minimum. Trzeba jednak przyznać, że i bilans 8-1-1 w ostatnich 10 meczach w grupie spadkowej musi robić wrażenie. Wychodzi na to, iż ekipa z Dolnego Śląska wyjątkowo lubi czuć nóż na gardle i to właśnie w takich momentach spisuje się bez zastrzeżeń, a to też ważna umiejętność w lidze tak bardzo porąbanej jak nasza.

Reklama

5. Pragmatyzm trenera Pawłowskiego

Właściwie moglibyśmy podpiąć pod ten punkt wszystkie powyższe razem wzięte, bo każdy świadczy właśnie o mądrym podejściu szkoleniowca Wojskowych do końcówki sezonu. Podoba nam się to, że głównodowodzący w drużynie z miasta stu mostów nie traktuje pozostałych spotkań jako niewiele znaczących sparingów, lecz stara się zagospodarować je tak, by czemuś służyły. Warto więc przytoczyć jego słowa z konferencji sprzed meczu z Pogonią Szczecin. – W sporcie bardzo ważnym elementem jest cel. A żeby go osiągnąć, trzeba nakreślić plan. My budujemy zespół na kolejny sezon i elementem planu są właśnie mecze, które rozgrywamy teraz. Potrafiliśmy zremisować w trudnych spotkaniach z Wisłą Płock czy Koroną Kielce, ale wtedy brakowało stylu. Ostatnie dwa – z Lechią Gdańsk i Cracovią, były pod tym względem znacznie lepsze. I chcemy iść w tę stronę, by nasz futbol był również atrakcyjny – deklarował. Nawet pomimo tego, że sporo mówi się, iż w przyszłym sezonie nie będzie dalej prowadził zespołu seniorów, lecz wróci do pracy w akademii Śląska. Dlatego właśnie w końcowej fazie sezonu wciąż stawiał na Koseckiego, sprawdzał Cholewiaka w nowych rolach, a także dawał szansę młodym, czyli Bergierowi oraz Pałaszewskiemu. Równocześnie jednak nie starał się za wszelką cenę narzucić drużynie określonego stylu gry, którego mieliby się trzymać nawet kosztem wyników. Taktykę dopasowuje raczej pod dane spotkanie, dlatego zdarzają się mecze, w których Śląsk potrafi narzucić rywalom własne warunki (Pogoń) jak i dostosować się do stylu rywala, punktując jego słabe strony (Lechia)

Innym razem, o czym już wspominaliśmy wcześniej, trener Pawłowski zapowiadał walkę o „mistrzostwo” w grupie spadkowej, aby chociaż w ten sposób zrekompensować kibicom kiepskie wyniki z sezonu zasadniczego. No i faktycznie udaje mu się motywować podopiecznych do walki o ten niby-tytuł, czasem w dość oryginalny sposób. Ostatnio na przykład zapowiedział piłkarzom, że za zwycięstwo u siebie oraz przynajmniej remis na wyjeździe da im… po dodatkowym dniu urlopu w najbliższe lato.

No cóż, kiedy podbijanie Ekstraklasy ogniem i mieczem nie wychodzi zbyt dobrze, trzeba sobie radzić innymi sposobami.

Fot. 400mm.pl

Najnowsze

Komentarze

12 komentarzy

Loading...