Pomysł został rzucony gdzieś w 2011 roku, co w sumie zbiegło się z pierwszymi moimi tekstami publikowanymi na Weszło. Trudno policzyć wszystkie osoby, które się do tego zabierały. Hasło “zróbmy klub w B-klasie” jest rzucić dość łatwo, ba, nie jest wielkim wyczynem namówić nawet kilka rozpoznawalnych nazwisk na grę na kartofliskach. Problem zaczyna się, gdy trzeba dopiąć nadanie numeru REGON. Gdy trzeba osiemnaście razy odwiedzić Biuro Sportu i Rekreacji w Pałacu Kultury i Nauki. Gdy trzeba znaleźć wolne pełnowymiarowe boisko w Warszawie, które będzie dostępne na dwie godziny nieco wcześniej, niż od 22.00.
Dziennikarze, których znam, to zazwyczaj ludzie, dla których wyzwaniem jest wypełnienie blankietu przelewu na poczcie. Alergia na wszelkiej maści pisma formalne, kompletne niezrozumienie języka urzędowego, gotowość do płacenia dużej gotówki ludziom, którzy wypełnią za nich wszystkie formularze, arkusze i deklaracje. Sam jestem w tej grupie ludzi – do dzisiaj miałem problemy z odróżnieniem kont Funduszu Pracy i ubezpieczenia społecznego, dzięki ci, Królu ZUS-ie, za zbicie tego wszystkiego w jedno konto. Dla normalnych osób (nie-pismaków) to pewnie banał, ale dla mnie prawdziwym prywatnym K2 jest sprawienie, że KTS Weszło ma swój REGON, NIP, osobowość prawną, sekretarza, skarbnika, prezesa, numer konta, siedzibę oraz pieczątkę.
Stos papierów, przez który jeszcze nie do końca się przedarliśmy, był imponujący. Liczba pierdół, typu podpisy dwóch osób z zarządu, a nie wyłącznie prezesa klubu, po prostu przytłacza. Ale tym większa jest duma, że to wszystko zaczyna normalnie funkcjonować. Nic nie poradzę, jedni są dumni, że przebiegli maraton, ja jestem dumny, że nie potrafiąc wypełnić sobie PIT-u, udało się rozkręcić klub.
Czym właściwie jest KTS? Do tej pory w tekstach oferowaliśmy wam wczucie się w konwencję klubu-kukułki, krzywego zwierciadła i parodii wszystkich poważnych klubów Ekstraklasy czy I ligi. Kolos na glinianych nogach, gdzie jest trzech dyrektorów zarządzających na etatach i ze służbowymi autami, ale nie ma ani jednego piłkarza, który potrafi dośrodkować w biegu. Gdzie wszyscy śmigają w schludnych garniturach, jak w Interze Mediolan, choć piłkarsko i organizacyjnie to nadal Inter Baku, albo Inter Turku. Ta przesadnie poważna, wyolbrzymiona i pełna teatralnych gestów komedia będzie trwała tak długo, aż nam się znudzi – i nawet jeśli to tak pogardzany gimbohumor, to nic nie poradzimy, nas śmieszy. Bawimy się przy tym całkiem fajnie i pewnie tak pozostanie jeszcze długo.
Natomiast przy całej żartobliwej otoczce, KTS to też coś więcej. Pewnie nie będzie często okazji by przełamać dowcip i podejść do sprawy nieco bardziej sentymentalnie, dlatego zrobię to teraz, gdy przygotowujemy się do pierwszego pół-oficjalnego meczu, z publicznością, rywalem i pielęgniarzem przy linii bocznej.
Kto tworzy KTS? Przede wszystkim Kowal. Wojciech Kowalczyk to serce tego projektu, bez dwóch zdań. Nie wyolbrzymiam, to nie hiperbola – od poniedziałku dzwonił osiem, może i dziesięć razy, żeby przypomnieć mi o listach obecności na trening i sparing. Po pierwszym naborze gadaliśmy przez telefon bitą godzinę, podczas której przekonywał mnie, że Łukasz Rekus to boczny obrońca na lata, a Piotrek Poteraj najlepiej sprawdzi się na lewym stoperze w klasycznym 4-4-2. Pewnie dorabiam historię do sytuacji, ale mam wrażenie, że sukces Kowala jako piłkarza opierał się właśnie na tym. 46-letni medalista olimpijski, trzykrotny mistrz Polski, który swoje zagrał i strzelił zarówno w lidze hiszpańskiej, jak i reprezentacji Polski, podchodzi do rozmowy przy linii z chłopakiem na castingu KTS-u z takim zaangażowaniem, jakby właśnie wybiegał na drugą połowę finału turnieju piłkarskiego Igrzysk Olimpijskich.
Ten błysk w oku, gdy opowiada o swoich planach, wizjach, pomysłach. Czysta pasja do piłki, niezafałszowana niczym innym, od jakichś 40 lat.
Jego prawą ręką jest Kamil Pawlak, młody licencjonowany trener, który ostatnie pół roku spędził w Ameryce Południowej i okolicach. Podglądał kluby z Gwatemali, był na stażu w chilijskim Colo-Colo. Budujemy się na wzór klubów angielskich, więc Kamil będzie przede wszystkim szkoleniowcem. Ujął nas m.in. umiejętnością mówienia nie. Na treningach zjawiło się ponad 80 osób, z czego trzeba było zostawić 25. Gdy ja i Kowal wyrywaliśmy się i przekrzykiwaliśmy, kogo przyjąć, Kamil starał się asertywnie dziękować za zaangażowanie. Bez niego pewnie byśmy zostawili z 60 osób. Wkrótce ma robić kurs UEFA A w Hiszpanii.
Wspomniałem już o Piotrku Poteraju, ale osób, o których warto napisać jest więcej. Mamy w składzie m.in. Łukasza Adamskiego, który jeszcze parę lat temu grał w III-ligowym ŁKS-ie, krótko po tym, jak łodzianie zrobili awans z IV ligi. To człowiek-orkiestra, organizator popularnych łódzkich turniejów FIFA Bałuty Cup, w międzyczasie z sukcesami występujący w Playarenie, legenda wielu łódzkich podwórek, którego znają wszyscy. Jest Filip Kasiński, z występami w II lidze w barwach Okocimskiego Brzesko, obecnie członek zarządu Beskidu Andrychów. Jest Hubert Sikorski, który przeszedł przez wszystkie juniorskie szczeble w Dolcanie Ząbki, kończąc na treningach i gierkach z pierwszym zespołem jeszcze za rządów Roberta Podolińskiego. Jest Dominik Grzesiak, który zadebiutował w seniorach Górnika Wałbrzych, jak sam przyznaje – gdy 36 zawodników II-ligowej drużyny pauzowało za kartki bądź z powodu kontuzji. Ale występ jest występ, profilu na 90minut.pl już mu nikt nie odbierze. Jest Michał Madej, z przeszłością w starej III lidze. Wreszcie pojawić ma się Sebastian Kęska, były piłkarz Polonii i ŁKS-u, którego na powrót do gry namówił brat, który dostrzegł nasze zaproszenia na Twitterze. Tomasz Kłos, Grzegorz Szamotulski i Radek Matusiak też są z nami.
A Mateusz Oszust to w ogóle osobna historia. Bramkarz, który bronił w I i II lidze, między innymi w barwach Motoru Lublin, to młody trener, fizjoterapeuta oraz specjalista ds. motoryki. Jako trener rozwijał się między innymi w zorganizowanej niedawno akademii Michała Probierza, fizjoterapię skończył na studiach, w motoryce ma najwyższy stopień krajowej licencji, obecnie jest edukatorem trenerów i specjalistów ds. przygotowania motorycznego w PZPN, PZKosz oraz PZPS. Prowadzi autorskie szkolenia z zakresu przygotowania motorycznego. Kolejny multiinstrumentalista w tej kapeli. Takim samym jest zresztą też Bartek Szczęśniak, znany jako Mietek, który funkcję bramkarza łączy ze stanowiskiem rzecznika prasowego. Wojtek Piela, szalony reporter Weszło FM, stał się nieoczekiwanie zarządcą naszego magazynu, a zgłasza też chęć gry.
Chęć gry. Nad tym w ogóle wypada się zatrzymać dłużej, bo nikt z tych 80 osób na treningach nie wpadł tam po autograf Kowala albo zbicie piątki z Mietkiem. Jakkolwiek pompatycznie i banalnie to zabrzmi – oni przyszli, bo kochają piłkę. Po prostu. Tęsknią za dużym boiskiem, dusząc się na orlikach, tęsknią za skoszoną trawą, w miejsce wydłubywanego spomiędzy palców granulatu. Tęsknią za kratą browarów, którą prezes wnosi do obskurnej szatni po serii zwycięstw, tęsknią za barakami imitującymi budynek klubowy.
Widzę po sobie. Po drugim castingu chciałem sobie dać spokój, poziom okazał się za wysoki, po 15 minutach przebieżki musiałem zostać podłączony do butli z tlenem. Ale na trzecim piłka mi nasza przed polem karnym, wpadła do siatki. Wszystko powróciło, wszystkie lata na żwirowych boiskach, na Saharach i Marakanach, które są w każdym mieście, może nawet na każdej dzielnicy. Zacząłem biegać, przestałem żreć, rany, zacząłem się przejmować swoją formą na stadionach Serie B!
Jedyne, co mi trochę mąci romantyczność tej historii, to kasa, jaka już zaczyna do nas płynąć i sponsorzy, którzy już się do nas dobijają. Tym większy jednak czuję szacunek dla tych, którzy B-klasę i organizacyjnie, i piłkarsko, ogarniają za swoje, jeżdżąc po całym województwie, trwoniąc godziny i dni na treningi, mecze i uzupełnianie systemu Extranet. Którzy płacą 8 stów za każdy trening z własnych kieszeni, którzy zarywają noce przy wnioskach licencyjnych.
Fajnie być częścią tego wszystkiego. I naprawdę fajnie będzie spotkać się z wami w przyszłym sezonie, o ile oczywiście nie spieprzę tego całego wniosku licencyjnego.
Prezes Kibolkiewicz
—
Już w sobotę, o godzinie 15.00 na Marymoncie (Potocka 1, Warszawa), spotkamy się z zespołem Kartofliska. Serdecznie wszystkich zapraszam, szczegóły wydarzenia TUTAJ.