Niesamowite, jak późno można osiągnąć życiową formę. Gdyby Arkadiusz Malarz zakończył karierę w 2014 roku, gdy miał już skończone 34 lata, prawdopodobnie dziś mało kto by o nim pamiętał – o ile nie zostałby telewizyjnym ekspertem. Miałby wtedy na koncie 32 mecze w Ekstraklasie, a najlepszym momentem w jego CV byłby udany sezon w Skodzie Xanthi i pierwsze miesiące w Panathinaikosie, gdy nawet plotkowano o powołaniu do… reprezentacji Grecji. Wyszło zupełnie inaczej – znacznie lepiej.
Malarz po pobycie na Cyprze wrócił do kraju po siedmiu latach i zszedł aż do I ligi. Z GKS-em Bełchatów wywalczył awans, już będąc w elicie rozegrał bardzo dobrą rundę i trafił do Legii. Pukano się w czoło, nawet zarzucano mu brak ambicji, bo niepodważalną pozycję miał wtedy Dusan Kuciak. Co bardziej złośliwi mówili, że dyrektor sportowy Michał Żewłakow sprowadził sobie kolegę, z którym mógłby na bieżąco wymieniać się ciuchami. Od dawna jednak widzimy, że były to komentarze co najmniej niesprawiedliwe.
Z Legią Malarz zdobył już dwa mistrzostwa i dwa Puchary Polski. Coraz bliżej jest trzeci tytuł, środowa wygrana z Wisłą Płock znacznie przybliżyła “Wojskowych” do tego celu. Doświadczony bramkarz w drugiej połowie wyczyniał cuda, broniąc strzały Jakuba Łukowskiego, a potem dobitkę Jose Kante po uderzeniu Nico Vareli (które oczywiście też odbił) i inne znakomite sytuacje. Gdyby nie on, końcówka meczu mogłaby wyglądać zupełnie inaczej, zdecydowanie gorzej dla jego drużyny.
W przekroju całego sezonu, 37-latek jest najlepszym i najpewniejszym zawodnikiem Legii. To nie pierwszy świetny występ w jego wykonaniu, bo różnicę robił już co najmniej kilka razy. Za to spektakularniej dał plamę tylko raz – jesienią z Sandecją Nowy Sącz, gdy został na linii i uprzedził go Michal Piter-Bucko, strzelając na 2:1 dla “gospodarzy”. To był jednak okres przykrych wydarzeń w jego życiu prywatnym, z punktu widzenia boiskowego można mówić o okolicznościach łagodzących. Z regularnie broniących bramkarzy w tym sezonie Ekstraklasy wyższą średnią not ma u nas jedynie Jakub Słowik ze Śląska Wrocław, tyle że on między słupki wskoczył mniej więcej w połowie rozgrywek. Teraz Malarz może być w zasadzie pewny, że po raz piąty znajdzie się w jedenastce kolejki Weszło.
A przecież ten sezon wcale nie był dla niego usłany różami. Pomijając sprawy pozapiłkarskie, jesienią w pewnym momencie jako pewnik podawano rewelacje, że klub nie przedłuży z nim kontraktu i latem odejdzie. Skończyło się na tym, że w styczniu podpisał nową umowę…
Ciekawe, ilu z ligowców, wiosną ubiegłego roku w ankiecie Canal+ uznających Malarza za najbardziej przereklamowanego bramkarza Ekstraklasy, rumieni się teraz ze wstydu? Mamy nadzieję, że wszyscy.
Fot. FotoPyk