Reklama

Jak trener Pawłowski obiecał, tak jego drużyna robi – Śląsk znów zwycięski

redakcja

Autor:redakcja

08 maja 2018, 23:17 • 4 min czytania 13 komentarzy

Renoma Śląska Wrocław wypracowana w kilku sezonach gry w grupie spadkowej po prostu zobowiązuje go do dobrych występów. Nawet pomimo tego, że już nic nie może mu się stać, bo nie ma nawet matematycznych szans na spadek. Zresztą, sam trener Pawłowski podkreślał swego czasu, że chce, aby jego zespół zdominował swoją grupę, rekompensując w ten sposób kibicom kiepską grę na przestrzeni sezonu zasadniczego.

Jak trener Pawłowski obiecał, tak jego drużyna robi – Śląsk znów zwycięski

Między wierszami odczytaliśmy tamte słowa tak, że wrocławianie mają do końca sezonu dawać z siebie maksimum niezależnie od tego jaka byłaby stawka spotkania. I w tym kontekście mamy delikatne rozdwojenie jaźni, bo z jednej strony nie możemy mieć do nich pretensji za wypełnienie zadania. Z drugiej zaś długimi okresami odnosiliśmy wrażenie, iż grają jak na zaciągniętym ręcznym.

Szczególnie dało się to zauważyć w pierwszej połowie. Myślimy i myślimy nad jakąkolwiek klarowną sytuacją dla Wojskowych z tamtego okresu i… Nic, pustka w głowie. A to tym bardziej dziwne, że od 12. minuty grali w przewadze jednego zawodnika, po tym jak z boiska wyleciał debiutujący w Ekstraklasie, w barwach Pogoni, Budziłek. Niedoświadczony (przypadek?) golkiper wyszedł z własnej bramki aż poza pole karne i wyprostowaną nogą sfaulował szarżującego Koseckiego. Tylko po co? On ani nie wychodził sam na sam, ani nawet nie znajdował się w miejscu, z którego można byłoby oddać groźny strzał – musiałby być wyjątkowym desperatem, aby podjąć taką decyzję. Natomiast w efekcie koszmarnego błędu Budziłka trener Runjaić musiał poświęcić kogoś z pola. No i padło na Łukasza Zwolińskiego.

Pytanie czy pod względem jego formy to była aż tak duża strata? Najstarsi marynarze przybywający do Szczecina nie pamiętają już kiedy ostatnio strzelił gola. I dziś znów zdążył „popisać się” pod bramką rywala. W jak dobrej sytuacji musiałby znaleźć się ten – ekhm – napastnik, aby trafić do siatki? Dziś piłkę wystawił mu przeciwnik, młody Pałaszewski, Łukasz wyszedl sam na sam z bramkarzem, obiegł go, ale przy okazji wypuścił sobie piłkę tak daleko, że wyjechał z nią poza boisko. Ewidentnie się podpalił, co jak na gościa, który powinien być egzekutorem, jest niedopuszczalne. Sami już nie wiemy co musiałby zrobić Runjaić, aby go odblokować… Może meliska przed meczami zamiast odżywek?

No ale może chociaż “czarną robotę” wykonywałby dobrze, gdyby mógł pograć dłużej. Zawsze to jeden chłop do krycia więcej, tak samo jak przy pressingu czy stałych fragmentach gry… Zostawmy jednak tę gdybologię.

Reklama

Tak czy siak, jedno trzeba odnotować – po czerwonej kartce dla Budziłka i zejściu Zwolińskiego plan Pogoni na to spotkanie posypał się kompletnie. Od samego początku bowiem szczecinianie wychodzili wysokim pressingiem, ale dali sobie siana pod tym względem właśnie w momencie, gdy zaczęli grać w 10. Potem skupiali się głównie na tym, by nie dać się zaskoczyć po stracie piłki, błyskawicznie murując dostęp do bramki. Raz udawało im się to lepiej – gdy jeszcze byli w miarę wypoczęci – a raz gorzej – kiedy już mieli sporo kilometrów w nogach. W ataku zaś nawet nie za bardzo próbowali cokolwiek zdziałać.

Tę bezradność Śląsk powinien był wykorzystać wcześniej, ale dopiero pod koniec pierwszej części meczu wykazał się skutecznością, choć pierwszego gola wrocławianie wepchnęli niemal siłą. Niesamowity kocioł zrobił się pod bramką Bursztyna, innego debiutanta w barwach Pogoni. Najpierw bowiem Pich dwa razy nieczysto trafił w piłkę, choć miał ją wyłożoną idealnie. Potem na leżąco zaczął wybijać ją Dvali, ale trafił w Chrapka i dopiero ten dobiegł do niej, a za moment wpakował ją do siatki. Co jednak w tej akcji było najważniejsze, to nie całe to desperackie wciskanie futbolówki, lecz wcześniejszy drybling Jakuba Koseckiego, który nawinął Matynię na zwód jak spaghetti na widelec.

W ogóle boczny obrońca Portowców miał dziś przerąbane, bo przez całe spotkanie grał właśnie na byłego Legionistę. A ten z kolei co chwilę próbował zrobić z niego wiatrak i co najważniejsze – udawało mu się. Skrzydłowy Śląska wygrywał dziś mnóstwo pojedynków, a każdy udany nakręcał go do podejmowania kolejnych prób, przez co defensorzy gości dostawali szału. Przy drugim golu to również Kosa wykonał największą pracę, bo zrobił sobie przewagę skutecznym dryblingiem, a potem podał idealnie do wbiegającego na krótki słupek Piecha, który chwilę wcześniej zgubił krycie i Walukiewicza, i Dvalego.

Po raz kolejny potwierdziło się zatem, iż Kosecki jest w naprawdę kozackiej formie. Ciekawe czy Adam Nawałka bierze go pod uwagę w kontekście powołań do szerokiej kadry reprezentacji Polski? Część kibiców Wojskowych może tylko kręcić nosem, pytając jednocześnie, dlaczego dopiero teraz, ale i tak nie ma tego złego, co na dobre by nie wyszło. Po pierwsze bowiem dzięki niemu już nie muszą martwić się walką o utrzymanie. Po drugie zaś to bardzo pozytywny zwiastun tego, jak dużo może dać Śląskowi ten zawodnik w przyszłym sezonie. A właśnie tak powinno się traktować końcówkę obecnych rozgrywek w drużynach, które grają już o nic – jako casting i testy piłkarzy względem tego, kto może mu się przydać w przyszłości. Analogicznie zresztą sytuacja ma się w Pogoni, choć trener Runjaić akurat po dzisiejszym meczu nie ma zbyt wielu powodów do optymizmu…

[event_results 456293]

Fot. 400mm.pl

Reklama

Najnowsze

Komentarze

13 komentarzy

Loading...