Reklama

Giba. Legenda siatkówki, której nie powalił nawet rak krwi

Rafal Bienkowski

Autor:Rafal Bienkowski

07 maja 2018, 11:38 • 11 min czytania 3 komentarze

Ikona światowej siatkówki ogłosiła, że przeprowadza się do Polski. Brazylijczyk przez pewien czas będzie mieszkał w Łodzi, która ma być jego bazą wypadową do realizacji siatkarsko-charytatywnych projektów. Jeśli więc wpadniecie na niego gdzieś na ulicy Piotrkowskiej, warto wiedzieć, jak nietuzinkową postacią jest najlepszy siatkarz świata pierwszej dekady XXI w., a dla niektórych nawet wszech czasów.    

Giba. Legenda siatkówki, której nie powalił nawet rak krwi

Bo w historii Giby można znaleźć wszystko. Jest dramat, czyli walka z białaczką, jest film przygodowy, bo z reprezentacją wygrał wszystko, jest kryminał, bo podważył czystość finału olimpijskiego w Londynie, jest kino familijne, bo gość ma gołębie serce i lubi pomagać innym, jest wreszcie komedia, bo przez zapalenie jointa mógł przegrać całą karierę.

Tak, Gilberto Amauri de Godoy Filho, to nie tylko kultowa postać siatki. To po prostu niezły ananas.

***

30.06.2011 KATOWICE, POLSKA, (CITY KATOWICE, POLAND). SWIATOWA LIGA SIATKOWKI W SPODKU. VOLLEYBALL WORLD LEAGUE 2011 - DZIEN 2. MECZ POLSKA - BRAZYLIA N/Z GODOY FILHO GILBERTO GIBA - WOJCIECH KARPINSKI / NEWSPIX.PL --- Newspix.pl *** Local Caption *** www.newspix.pl mail us: info@newspix.pl call us: 0048 022 23 22 222 --- Polish Picture Agency by Ringier Axel Springer Poland

Reklama

Niewykluczone, że gdyby zapytać go z zaskoczenia, ile dokładnie trofeów zdobył przez całą karierę, chłop mógłby mieć lekki problem. Bo jego gablota to tak naprawdę składnica hurtowa. Igrzyska olimpijskie? Złoto i dwa srebra. Mistrzostwa świata? Trzy tytuły. Puchar Świata? Dwa złota plus dwa razy brąz. Liga Światowa? Osiem zwycięstw, dwa srebra, dwa brązy. A to i tak nie wszystko, bo zgarnął jeszcze kilka trofeów z klubami brazylijskimi, włoskimi i rosyjskimi. I pomyśleć, że jest to dorobek człowieka, którego tuż po przyjściu na świat miała zabić…

… białaczka…

… a więc nowotwór krwi. Historia jego choroby jest tak niebywała, że przez lata analizowały ją nawet tęgie głowy z Uniwersytetu Federalnego stanu Paraná w Kurytybie. Gibę nazwano tam „pacjentem X”.

Ale od początku. Ostrą białaczkę limfoblastyczną wykryto u niego, kiedy nie miał jeszcze nawet pięciu miesięcy. Dla jego matki Solange Santamarii miał to być poniedziałek jak każdy inny. Dzień jak zwykle zaczęła od zmiany pieluchy syna, ale zauważyła, że ta jest zakrwawiona. Od razu popędziła do miejscowego szpitala w Londrinie.

Po dwóch dniach badań lekarz wezwał na rozmowę ojca i matkę chrzestną. Powiedział im o białaczce i bardzo złych rokowaniach. Zaproszona dwójka zadecydowała jednak, że Solange nie może się o tym dowiedzieć, dlatego wymyślono wersję o poważnym niedoborze żelaza w organizmie chłopca. Trudno w to uwierzyć, ale przez kilka miesięcy chorobę nowotworową udało się przed nią utrzymać w tajemnicy. Być może dlatego, że mały Giba zachowywał się jak normalny, zdrowy dzieciak. Matka dowiedziała się o wszystkim przez przypadek – w końcu wygadał się jeden z lekarzy.

Najpierw, oprócz faszerowania go silnymi lekami, co dwa tygodnie pobierano mu krew z żyły szyjnej. Następnie cykl powtarzano co miesiąc, aż w końcu – kiedy chłopiec miał rok i dwa miesiące – lekarz prowadzący wziął wyniki do rąk i powiedział: – Jeśli cuda istnieją, to pani syn jest jednym z nich. W stanie, w jakim się znajdował, i to jeszcze będąc tak małym dzieckiem, tylko cud mógł uratować mu życie. Gilbertinho jest zdrowy.

Reklama

Przez wiele lat każdego roku przechodził badania kontrolne, ale choroba już nie wróciła. Do dziś nie ma też jednoznacznej odpowiedzi, jak to się stało, że Giba z tego wyszedł. Po prostu od zakończenia tamtej kuracji był zdrów jak ryba. Był zresztą hiperaktywnym dzieckiem, cały czas biegał, jeździł na rowerze, skakał, właził na drzewa. Raz niewiele brakowało, a jedna z takich wspinaczek skończyłaby się zresztą urwaną ręką. 11-letni Giba złapał się za konar drzewa, ale ten złamał się. Nastolatek spadając zaczepił o gałęzie i dosłownie rozpruł sobie lewą rękę. Skończyło się na ponad 150 szwach i bliźnie, którą nosi do dziś.

Później całą energię przelał na siatkówkę przebijając się przez wszystkie szczeble młodzieżowego grania, aż do debiutu w kadrze w wieku zaledwie 18 lat. Wtedy reprezentację Canarinhos prowadził José Roberto Guimarães, ale najważniejszym trenerem w jego karierze był…

… Bernardinho…

… czyli Bernardo Rezende, który stery kadry objął w 2001 r. i trzymał je swoją żelazną ręką aż do 2016 r. (Giba karierę zakończył dwa lata wcześniej). Przyjmujący był jednym z jego najwierniejszych żołnierzy. W dużej mierze dzięki nim brazylijska armia praktycznie zabetonowała rozgrywki reprezentacyjne w pierwszej dekadzie XXI w. wygrywając mistrzostwo świata (2002, 2006, 2010), mistrzostwo olimpijskie w Atenach (w Pekinie srebro), dwa PŚ (2003, 2007), a w latach 2001-2010 aż osiem razy „Światówkę”. Kosmos.

Chociaż Rezende słynął z tego, że potrafił trzymać drużynę „za mordę”, to najważniejsze decyzje często konsultował m.in. z Gibą. Tak było chociażby w 2007 r. w przypadku głośnego wyrzucenia z drużyny Ricardinho. Czyli nie byle kogo, bo jednego z architektów zwycięstwa na igrzyskach w Atenach, bez którego trudno było wyobrazić sobie tamtą ekipę. Wszystko zaczęło się od kłótni przy podziale nagród finansowych, która wybuchła między zawodnikami. Ricardinho wrócił do drużyny dopiero pięć lat później i nie jest tajemnicą, że trener konsultował to przede wszystkim z Gibą. Ten swojego dawnego kolegę przyjął w drużynie profesjonalnie, ale też bez zbędnej czułości. Wybaczył, ale pamiętał.

Rezende był z jednej strony wybitnym fachowcem, ale z drugiej wybitnym cholerykiem. Chodzi oczywiście o jego zachowanie przy ławce w trakcie meczu, bo facet aż prosił się o wylew krwi do mózgu. Szalał. I tego szaleństwa niekiedy mieli już dosyć nawet sami reprezentanci Brazylii. Raz sprawy zabrnęły tak daleko, że Giba chciał w trakcie meczu go spacyfikować. A mówiąc dosadniej, chciał mu p… Tamten nerwowy mecz, do którego doszło podczas mistrzostw świata w Japonii w 2006 r., gwiazdor opisał w książce „Giba. W punkt”. Pozwolimy sobie zacytować ten kawałek:

Już w trzecim meczu przegraliśmy z Francją. Zapaliła się nam czerwona lampka. W tym meczu Bernardinho zrobił ze mnie kozła ofiarnego. Krzyczał na mnie przez cały czas. Co ciekawe, to właśnie ja zawsze go uspokajałem. Ale tamtego dnia się nie udało. Zawołałem Ricardinha, objąłem go i poprosiłem, aby ostrzegł Bernarda, że jeśli będzie na mnie krzyczał podczas przerwy technicznej, to go uderzę. Straciłem cierpliwość. Dosłownie tak powiedziałem. Ale zachowałem spokój”.

Tak więc między przyjmującym a trenerem bywało różnie, dla generalnie przez lata były to dwa główne filary, na których opierała się brazylijska ekipa. Co ciekawe, Gibie i Rezende zdarzyło się nawet występować razem w reklamach. Nam najbardziej utkwiła w pamięci reklamówka obuwia sportowego Olympikus. Niecodziennie można przecież zobaczyć, jak Giba łapie spadające z wieżowca doniczki, akwarium, a nawet kurę.

W tym przypadku współpraca między panami układała się wzorowo, ale w ich znajomości pojawiły się też…

… podejrzane mecze…

… o których dyskutuje się do dziś. Przede wszystkim mowa tutaj o spotkaniu Brazylia-Bułgaria podczas mundialu w 2010 r. we Włoszech. Chociaż to nawet nie było spotkanie siatkarskie, to był kabaret w którym Giba był jednym z głównych komików. Z drugiej jednak strony, był to też efekt pokracznego systemu tamtych rozgrywek, gdzie wygranie meczu nie zawsze było opłacalne.

Przypomnijmy. Canarinhos trafili na Bułgarów w drugiej rundzie, gdzie tworzono 3-zespołowe grupy. Stawkę uzupełniła jeszcze Polska, ale biało-czerwoni nie liczyli się już w walce o awans. Mecz Brazylia-Bułgaria miał więc wyłonić zwycięzcę grupy N. Problem w tym, że zespół z pierwszego miejsca trafiał w kolejnej rundzie na Kubę, a tego nie chciał nikt. W praktyce obie drużyny koniecznie chciały więc zająć drugie miejsce. Każdy chciał przegrać.

Przed meczem doszło do spotkania kapitanów, a więc Giby i Władimira Nikołowa. Gadka była szczera, każdy z graczy przyznał, że jego reprezentacja nie chce wygrać, padły też naturalnie szczegóły dotyczące taktyk obu stron. W tamtym meczu stawką była więc przegrana. Można powiedzieć, że miał wygrać ten, kto bardziej oleje mecz. Obie kadry wyszły więc na parkiet rezerwami, mało tego, rozgrywającym Brazylijczyków był Theo, a więc… atakujący. Giba, który nie był już wtedy pierwszym wyborem Rezende i wcześniej niektóre mecze rozpoczynał na ławce, wtedy zagrał od początku i zdobył „aż” osiem punktów. Ostatecznie w Ankonie bardziej wywalone na mecz mieli Brazylijczycy, którzy przegrali 0:3 (18:25, 20:25, 20:25). Bułgarzy też oczywiście grali straszną padakę, ale jednak mniejszą niż chłopcy Rezende. Kiedy po latach Giba opowiedział o tamtym meczu, trener przekonywał, że był to szwindel skręcony przez siatkarza, bo on do niczego podejrzanego swoich graczy nie namawiał. No ok…

Drugi mecz, wokół którego też narosło wiele wątpliwości, czy na pewno był uczciwy, to finał igrzysk olimpijskich w Londynie. Ten pamiętny, w którym Brazylia przegrała z Rosją 2:3, chociaż w pierwszych dwóch setach wprost zdemolowała Sbroną.

Afera wybuchła po opublikowaniu raportu Richarda McLarena, który badał doping w rosyjskim sporcie. W dokumentach pojawiła się wzmianka o siatkarzach z Rosji. Wtedy uaktywnił się emerytowany Giba (grał w tamtym meczu), wówczas będący już szefem komisji zawodniczej działającej przy FIVB. Były gwiazdor w wywiadzie dla brazylijskich mediów powiedział, że według jego wiedzy siedmiu Rosjan z finału olimpijskiego mogło grać na niedozwolonych środkach. Rozpętała się afera, bo brazylijskie nagłówki w stylu „Srebro może zamienić się w złoto” nie mogły przecież przejść bez echa. Kiedy strona rosyjska zaczęła atakować Gibę za rzekome wygadywanie głupot bez podania źródeł i dowodów, ten złagodził retorykę. Później mówił już tylko, że delikatną sprawę trzeba po prostu sprawdzić.

Wtedy kolejny raz wypominano mu, że on sam też nie był święty, bo przecież w 2002 r. został przyłapany na…

… paleniu marihuany…

… za co został zawieszony. I była to chyba największa rysa na jego karierze. Karierze, która właśnie wtedy rozpędzała się na dobre. W 2002 r. Giba został po raz pierwszym mistrzem świata. Na parkiecie wiodło mu się dobrze, gorzej poza nim, bo był świeżo po rozwodzie ze swoją pierwszą żoną Fabiane Pereirą (na marginesie: w 2000 r. nie zagrał we wszystkich meczach LŚ, bo podczas stosunku z ukochaną doznał złamania penisa…).

Piszemy o tym, bo to właśnie problemy prywatne miały po części sprowadzić na niego kłopoty. Było tak: samotny już siatkarz poznał piękną Włoszkę, która chciała wyciągnąć go na imprezę. Brazylijczyk odmówił, bo kolejnego dnia miał mecz, dlatego zostali u niego w mieszkaniu. Odpalili sobie film, otworzyli winko, wskoczyli do łóżka. Marihuanę miała ona, w torebce. Impreza była miła, dlatego kiedy kobieta poczęstowała go jointem, nie odmówił.

Błogi stan minął jednak już na drugi dzień, dokładnie 15 grudnia. Był akurat trzeci set meczu jego Ferrary z Padwą, gdy weszli „oni”.

Kiedy przygotowywałem się do przyjęcia zagrywki, zobaczyłem, jak do hali wchodzi komisja antydopingowa. Była to jedna z nielicznych chwil, kiedy na boisku znajdowałem się tylko ciałem, a myślami gdzie indziej. Przyjechali, żeby skontrolować 12 zawodników. I na tym właśnie polegał problem: znajdowałem się wśród nich. Nie było jak uciec – wspominał.

Przez kilkanaście dni chodził jak struty, bo wiedział, że wynik kontroli będzie pozytywny. W końcu dostał telefon od menadżerki klubu, która kazała mu pilnie przyjechać do biura. Kiedy powiedziała mu, że w jego moczu wykryto metabolity THC, w pierwszej chwili odpowiedział, że nic nie brał, ale oszukiwał sam siebie. W końcu przestał walczyć i czekał, aż afera rozniesie się na dobre.

I tak się stało. Został zawieszony przez klub, zmienił numer telefonu żeby odciąć się od dziennikarzy, a na miejscu we Włoszech opiekowała się nim matka, która przyleciała z Brazylii. Aby jak najszybciej odpokutować pewną karę, po konsultacji z prawnikami nie wystąpił nawet o zwyczajowe zbadanie próbki B. Chciał, żeby trwało to jak najkrócej, bo bał się, że uciekną mu igrzyska olimpijskie w Atenach. Komisja antydopingowa jego tłumaczenie o zapaleniu jointa z koleżanką uznała, tak samo jak i tłumaczenia, że marihuana w niczym nie pomaga na parkiecie, ale gracz czasowo i tak musiał zostać odstawiony od gry. Ale na złotych igrzyskach zagrał. O jego świetnej formie przekonali się wtedy zresztą m.in. Polacy, którzy dostali od Brazylii w ćwierćfinale 0:3. Giba zdobył wtedy dla przyszłych mistrzów najwięcej punktów – 15.

Gwiazdor najważniejsze mecze przeciwko biało-czerwonym wygrywał, ale nie tylko dlatego do dziś lubi powtarzać, że…

… Polska…

… która jest zakręcona na punkcie siatkówki, zawsze była dla niego wyjątkowym krajem. Brazylijscy siatkarze słyną z teatralnego zachowania podczas meczów i prowokowania rywala, ale Giba raczej nie przekraczał pewnej granicy. I zawsze bardziej niż inni komplementował naszych siatkarzy i sam kraj.

LEGIONOWO, 27.11.2016 TRENING GIBY Z SIATKARKAMI LEGIONOVII LEGIONOWO --- GIBA TRAINING WITH WOMEN'S VOLLEYBALL TEAM LEGIONOVIA LEGIONOWO NZ GIBA DZIECKO Z ZESPOLEWM DOWNA --- GIBA WITH CHILD WITH DOWN SYNDROME FOT. DOMINIK BUZE/FOTOPYK/NEWSPIX.PL --- Newspix.pl *** Local Caption *** www.newspix.pl mail us: info@newspix.pl call us: 0048 022 23 22 222 --- Polish Picture Agency by Ringier Axel Springer Poland

Kiedyś został zapytany, co utkwiło mu w pamięci ze zwycięskiego finału MŚ w 2006 r. w Japonii, w którym jego drużyna rozniosła Polskę 3:0. Powiedział, że m.in. nietypowa scena z autokaru, do której doszło już po rozdaniu medali. Chociaż Brazylijczycy dopiero co zostali mistrzami globu, zamiast świętować, zaczęli kłócić się z przedstawicielem swojej federacji, bo ten kazał im lecieć do ojczyzny, gdzie mieli spotkać się z kibicami. Zawodnicy nie chcieli o tym słyszeć, bo mieli już bilety do Włoch, gdzie większość z nich grała i mieszkała z rodzinami. Giba wspominał, że te dziwne sceny z autokaru obok widzieli Polacy, którzy mimo przegranego finału otwierali szampany. Po chwili nasi otworzyli okno, dali im trzy butelki i kazali przestać się kłócić.

Kiedy przed dziesięcioma laty w siatkarskim świecie głośno było o walczącej o życie Agacie Mróz, Giba zaangażował się w akcję pomocy przekazując na licytację swoją koszulkę, interesował się też przebiegiem leczenia zawodniczki. A gdy w 2014 r. był jednym z gości podczas mistrzostw świata w Polsce, spotkał się z jej córką Lilianą. Odcisnął też swoje ręce w Alei Gwiazd w Miliczu oraz przyleciał na Mecz Gwiazd, podczas którego oficjalnie zakończył karierę Paweł Zagumny.

W Polsce, gdzie od zawsze był bardzo lubiany, od kilku lat angażuje się także w działalność pozasportową. Spotykał się z dziećmi na oddziałach onkologicznych, a przed rokiem przyjechał nad Wisłę ze swoim programem „Gibinho”, którego celem jest walka z cukrzycą i otyłością wśród dzieci w wieku 6-15 lat.

Mimo bliskich kontaktów z Polską, nigdy nie było mu dane zagrać w PlusLidze. Chociaż plotek było co niemiara. Kiedyś jednak sam przyznał, że ofertę od jednego z naszych klubów miał na stole 2013 r., a więc już u schyłku kariery. Odrzucił ją, ale usprawiedliwienie, trzeba przyznać, miał wiarygodne. Był akurat świeżo po drugim rozwodzie.

RAFAŁ BIEŃKOWSKI

Fot. newspix.pl   

Najnowsze

Komentarze

3 komentarze

Loading...