O mistrzostwo pewnego kraju biją się trzy zespoły. Pierwszy z nich przegrał 11 meczów, drugi nie wygrał choćby jednego wyjazdu od sierpnia do kwietnia, trzeci zaliczył 10 porażek, wtopił 2 na 3 spotkania od kiedy zaczęła się właściwa walka o tytuł. Gdy nadchodzi czas bezpośredniego starcia pierwszego z trzecim, pada jeden celny strzał. Wszystko wskazuje na to, że rozgrywki w tym kraju są w jakiś sposób upośledzone.
Niestety, ten kraj to Polska. A wspomniany mecz musieliśmy oglądać dziś o 18:00.
Zacznijmy może od wypisania wszystkich groźnych, celnych strzałów ze wspomnianego spotkania, czyli Jagiellonia – Legia.
Już.
Obniżmy wymagania i wypiszmy wszystkie celne: główka Karola Świderskiego prosto w ręce Arkadiusza Malarza.
I już.
Legia Warszawa, jedyny polski uczestnik fazy grupowej Ligi Mistrzów w XXI wieku, mistrz Polski w czterech z pięciu ostatnich sezonów, przyjechał do Białegostoku oddać jeden strzał. Niecelny. Ta Legia najgroźniejszą sytuację stworzyła, gdy Domagoj Antolić wbiegł w pole karne Jagiellonii i dał się nastrzelić w nogi Ivanowi Runje, przez co piłka przeleciała blisko, ale jednak obok bramki.
Jagiellonia? Pretendent do tytułu, dla którego ten sezon może być największą szansą na przełamanie i sięgnięcie wreszcie po najcenniejsze krajowe trofeum? Coż, w liczbie strzałów była zdecydowanie lepsza. W jakości? Nie bardzo. Większość uderzeń to strzały z kompletnie nieprzygotowanych pozycji, tak jakby piłka spadająca na szesnastym metrze wymuszała uderzenie za wszelką cenę. W machaniu nogą bez celu przodował Bezjak, który raz za razem strzelał do kibiców, ani o centymetr nie zbliżając się z kolejnymi uderzeniami do bramki.
Mimo wszystko to o Jadze trzeba powiedzieć jako o stronie dominującej, zdecydowanie lepszej piłkarsko. Niestety – tylko do tego szesnastego metra. Dopóki na trzydziestym-czterdziestym od bramki Legii kółeczka mógł kręcić Pospisil, kiedy blisko linii bocznej mógł swoich czarów próbować Novikovas, podłączać się Guilherme i Burliga – wszystko wyglądało bardzo dobrze. Dalej – kompletna niemoc. Mało które dośrodkowanie doszło celu, większość lądowała daleko poza zawodnikiem wbiegającym na długi słupek. Gra dwójką napastników nie dała nic – wspomniany Bezjak pudłował na potęgę, w dodatku popisał się na koniec kompletnie buraczanym wjazdem w nogi Michała Pazdana, za który zobaczył żółtko, ale spokojnie mógł i czerwień. Karol Świderski zaś dawał się łapać na spalone, wielokrotnie marnotrawił to, co rozklepali biegający za jego plecami pomocnicy.
Jakby powodów do rozczarowania było mało – trzeba przecież słówko dodać o tym, co działo się pod stadionem, gdzie znów zakończyła się wycieczka kibiców Legii do Białegostoku. Jak wiadomo, Jagiellonii już od jakiegoś czasu mocno nie na rękę jest wejście legionistów na sektor gości, dziś znów klub skutecznie odstraszył fanów stołecznego klubu. Półtorej godziny przed meczem ruszyli do domu, a piłkarze Legii solidaryzując się z nimi najpierw weszli spóźnieni do tunelu, a później nie stali w rządku z zawodnikami Jagi, tylko ruszyli „podziękować” pustemu sektorowi (więcej piszemy TUTAJ).
Wracając do kwestii sportowych – trzy zespoły bijące się o mistrzostwo zdobyły w jednej z ostatnich kolejek ligowych zero bramek, oddały łącznie – po dodaniu dzisiejszego zagrania Świderskiego do Malarza – pięć celnych strzałów. Z oglądanego już od jesieni wyścigu ślimaków robi nam się powoli (???) wyścig błaznów. Co to mówi o całej lidze – dopowiedzcie sobie sami.
[event_results 455565]
fot. FotoPyK