Reklama

Dwóch rannych w walce o nic – remis w klasyku na Camp Nou!

redakcja

Autor:redakcja

06 maja 2018, 23:34 • 5 min czytania 48 komentarzy

Wyblakły klasyk? Wiele na to wskazywało. Atmosfera przed nim była podgrzewana jakby na zapałce. Dopiero sami zawodnicy postanowili dołożyć do pieca. Dosłownie pod każdym względem, tylko nie wiemy czy się cieszyć z tego powodu, bo w dzisiejszej potyczce Barcy z Realem mieliśmy wszystko – od koronkowych akcji przez wysokie tempo i granie od pudła do pudła, przez awantury oraz wielkie błędy sędziego. Ostatecznie jednak z tej walki wyszło co najwyżej dwóch rannych.

Dwóch rannych w walce o nic – remis w klasyku na Camp Nou!

Porządku uświadczyliśmy w tym wszystkim tyle co w mitologicznej Stajni Augiasza. Nawet jeśli ktoś zdobywał kontrolę, to tylko na parę minut. Dla neutralnego widza to nawet dobra opcja, natomiast nie chcemy znać statystyk z hiszpańskich szpitali dotyczących zawałów, bo co chwilę działo się tyle, że aż strach było oderwać wzrok od telewizorów.

Otwierające podanie za otwierające podanie. Kontra za kontrę. Strzał za strzał. Barcelona zresztą sama nadstawiała policzków i to dosłownie obu, bo szarżę białych koszulek obserwowaliśmy – szczególnie w pierwszej połowie – dosłownie co chwilę. Najbardziej korzystał z tego Karim Benzema, który w ostatnim czasie wręcz zmartwychwstał. Ostatnio strzelił dwa gole Bayernowi, dziś w ataku był dosłownie wszędzie, a najczęściej na lewym boku, skąd napędzał ataki Królewskich. Busquets oraz Rakitić kompletnie go nie kontrolowali. Kiedy już pojawił się w polu karnym gospodarzy – tak samo. To on bowiem przytomnie odegrał piłkę po dośrodkowaniu Kroosa, dzięki czemu chwilę później Ronaldo strzelił gola. Portugalczyk jeszcze raz zatem udowodnił swoją wielkość, wszak dzięki temu trafieniu wyprzedził Alfredo Di Stefano pod względem liczby bramek zdobytych w klasyku.

W tej samej akcji jednak Cristiano doznał urazu, przez co serca fanów Los Blancos zabiły mocniej. Do finału Ligi Mistrzów jeszcze 20 dni, ale trudno pozostawać spokojnym, kiedy najważniejszy zawodnik twojej ulubionej drużyny zaczyna cierpieć z powodów zdrowotnych. Dawniej Portugalczyk zapewne chciałby grać dalej nawet z urwaną nogą, lecz mając już większą świadomość swoich fizycznych możliwości oraz ograniczeń dogadał się z Zidanem i nie wyszedł już na drugą połowę. W jego miejsce pojawił się Marco Asensio, który jeszcze raz potwierdził swoje aspiracje względem pierwszego składu. To on bowiem dogrywał do Bale’a, który w 73. minucie zgubił krycie Jordiego Alby, wbiegł w szesnastkę rywala i technicznym strzałem pokonał ter Stegena.

Nie dziwimy się, że Camp Nou eksplodowało wówczas ze wściekłości i wyjątkowo tym razem nie chodziło o samo trafienie. Walijczyk bowiem osobiście wpisał się na czarną listę kibiców Dumy Katalonii po tym jak ostemplował łydkę Samuela Umtitiego w sytuacji, która nie wymagała aż tak ostrej walki.

Reklama
Źródło: Twitter @KukuRM

Czerwona ewidentna, ale nie dla głównego sędziego tego spotkania.

To był moment, w którym nerwy puściły zawodnikom obu drużyn. Najpierw – klasyczna przepychanka, wrzaski i inne kwieciste wypowiedzi oponentów. Chwilę później za to kompletny blackout zaliczył Sergi Roberto. Ba, jemu nie odcięło prądu, tam wybuchła cała stacyjka elektryczna! Barca znajdowała się pod pressingiem, boczny obrońca zdążył odegrać futbolówkę do ter Stegena, by zaraz potem… Walnąć w twarz naciskającego go Marcelo. To wszystko działo się już w doliczonym czasie gry, kilkadziesiąt sekund później byłby spokój, ale Sergiemu ewidentnie spieszyło się do kriokomory, choć nie jesteśmy pewni czy i ona ostudziłaby Hiszpana w tamtej sytuacji.

Gorzej, że od tego momentu panowanie nad spotkaniem kompletnie stracił Hernandez Hernandez. Arbiter popełnił tyle błędów, że nawet na kalkulatorze nie daliśmy rady się ich doliczyć. W Anglii śpiewają o takich gościach: „So shit that they named him twice”. Sędzia popełnił błąd również w innej sytuacji, która wpłynęła na wynik dzisiejszego Klasyku – nie widział faulu Suareza na Varanie, choć to właśnie dzięki niemu Urugwajczyk rozpoczął akcję bramkową. Napastnik wyciął stopera jak świeżą trawkę na wiosnę, a za chwilę pomknął w kierunku pola karnego. Oddał piłkę Messiemu, a ten już na chłodno wykonał robotę, nawijając Casemiro oraz Ramosa, a potem mocnym strzałem pokonując Keylora Navasa. To była już druga akcja bramkowa Barcelony, w której odegrał kluczową rolę, wszak to on otworzył wynik meczu w 10. minucie po dośrodkowaniu Sergiego Roberto.

To oczywiście nie wszystko z repertuaru Hernandeza Hernandeza. Wiecie, wydaje się nam, że jemu nawet wprowadzenie VAR-u do Hiszpanii by nie pomogło. Postawimy przed wami pytanie, sami sobie na nie odpowiedzcie – po jaką cholerę dawać okulary komuś, kto jest całkowicie ślepy? Jak inaczej wytłumaczyć chociażby brak rzutu karnego dla Realu Madryt za faul Jordiego alby na Marcelo? On go nie podhaczył, tylko po prostu kopnął! Na spalonym nie był ponoć także Rakitić, w akcji po której jeszcze jedno trafienie mógł zaliczyć zaliczył Luis Suarez, choć oczywiście zostało ono anulowane. Polemizowalibyśmy też z brakiem drugiego „herbatnika” dla Sergio Ramosa za faul taktyczny… Ach długo by wymieniać. Szkoda strzępić ryja na tych arbitrów, jak to mawiał klasyk.

Reklama

Z tego wszystkiego trudno nawet wyciągnąć jakieś konstruktywne wnioski, bo raz, że zawodnikom udzieliła się szalona atmosfera i totalny chaos, więc taktycznie to spotkanie było raczej słabe. Dwa – tak naprawdę Barca lepiej radziła sobie z Królewskimi grając w dziesiątkę i to bez jednego z najbardziej kreatywnych graczy, czyli Coutinho. W przerwie Brazylijczyka zmienił Semedo, co było wyraźnym znakiem od Valverde – Dumie Katalonii musi bardzo zależeć na przejściu przez La Ligę bez żadnej porażki. Do tej pory mieliśmy tylko dwa takie przypadki i to w latach trzydziestych, autorstwa Athleticu oraz Realu Madryt.

A Real? Królewscy po prostu zaprezentowali się godnie. Obawialiśmy się nieco, że ze względu na zerową stawkę sportową oleją dzisiejsze El Clasico, lecz nic takiego nie miało miejsca. Powiedzielibyśmy nawet, iż przegrana liga oraz Puchar Króla stanowiły dla nich dobrą motywację, by udowodnić, że nie są tak słabi jak wskazywałby na to 38-kolejkowy maraton. No i udało im się, szacunek.

Fety swoim największym rywalom nie popsuli, skoro nie wygrali. Muszą natomiast odczuwać niedosyt, że ostatecznie nie wyjdą z Camp Nou z tarczą. Choć gdybyśmy mieli teraz skupić się na snuciu scenariuszy na zasadzie „co by było gdyby…” to musielibyśmy przesiedzieć nad taką analizą całą noc. Ale czy to ma jakikolwiek sens?

Barcelona 2:2 Real Madryt (1:1)
1:0 Suarez 10′
1:1 Ronaldo 14′
2:1 Messi 52′
2:2 Bale 72′

Fot. NewsPix.pl

Najnowsze

Hiszpania

Komentarze

48 komentarzy

Loading...