Reklama

Potrzebujesz punktów? Jedź do Gdańska!

redakcja

Autor:redakcja

05 maja 2018, 12:00 • 5 min czytania 5 komentarzy

Cztery zwycięstwa. Lechia Gdańsk, która jeszcze w ubiegłym sezonie uczyniła z własnego obiektu potężną twierdzę, w obecnych rozgrywkach wygrała u siebie zaledwie czterokrotnie. Wczoraj przerżnęli na Stadionie Energa po raz siódmy w tym sezonie. Rzadziej „u siebie” zbiera baty Sandecja Nowy Sącz, rozgrywająca swoje domowe mecze w Niecieczy.

Potrzebujesz punktów? Jedź do Gdańska!

Mogło się przez moment wydawać, że Piotr Stokowiec jest już na dobrej drodze, żeby poukładać zespół – dwa derbowe zwycięstwa z rzędu, potem jeszcze remis z Cracovią, ale osiągnięty w niezłym stylu. Były jakieś powody do optymizmu.

Po wczorajszej klęsce z Bruk-Betem, wszelkie podstawy do optymizmu wyparowały. Jeżeli ktoś chciał w Gdańsku zerkać w przyszłość przez różowe okulary, to zapewne wczoraj, w przypływie frustracji, te różowe okulary zdjął z nosa, cisnął na ziemię, rozdeptał, a pozostałości zgarnął na szufelkę i spuścił w kiblu. Lechia się – kolejny już raz – skompromitowała przed własną publicznością.

Który blamaż Lechii na bursztynowym stadionie był najbardziej żałosny? Nie możemy się zdecydować między czterema kandydaturami.

Lechia 0:1 Bruk-Bet Termalica Nieciecza

Reklama

Wczorajsze spotkanie to pewniak w takim zestawieniu. Lechia praktycznie mogła zapewnić sobie utrzymanie. U siebie, przed własnymi kibicami – coraz mniej licznie gromadzącymi się na trybunach, co zresztą nie może dziwić. Zadanie proste, tak jak prosty był futbol w maksymach autorstwa Kazimierza Górskiego – trzeba było po prostu strzelić więcej bramek od przeciwnika, wygrać mecz i zacząć pomału planować wczasy. I wreszcie zapomnieć o tym paskudnym sezonie.

Bruk-Bet przyjechał do Gdańska po serii porażek, z jednym wyjazdowym zwycięstwem na koncie, odniesionym w październiku. Ale gdańszczanie są przecież w tym sezonie wyjątkowo gościnni. Zamiast zatopić bezpośrednich rywali w walce o utrzymanie, podali im butlę z tlenem. Teraz Termalica wypływa na powierzchnię, a Lechia zdaje się opadać na dno, z kamieniem u szyi.

Bo Lechii tlenu wystarczyło tylko na pół godziny dobrej przyzwoitej gry. W drugiej połowie na boisku oddychali już tylko goście, aż w końcu Vladislavs Gutkovskis zdmuchnął nadzieję gospodarzy na szybkie zaklepanie sobie utrzymania.

Przegrać można w rozmaitych okolicznościach. Czasami przeciwnik ma farta, niekiedy pomyli się arbiter, przytrafi się jakaś niewytłumaczalna pomyłka bramkarza. Jednak wczoraj goście – tak po prostu – byli lepsi. To musi być dla Stokowca najbardziej bolesne.

Lechia 2:3 Sandecja Nowy Sącz

Sandecja od sierpnia czeka na jakiekolwiek zwycięstwo wyjazdowe. No, to znaczy, literalnie wyjazdowe, bo wiadomo, jaka jest sytuacja tego klubu. Ale skąd udało im się wówczas wywieźć trzy punkty? No jasne, że z gdańskiej Letnicy!

Reklama

Lechia do przerwy przegrywała 0:2, po dublecie Bartłomieja Dudzica. Lechia do przerwy przegrywała 0:2, po dublecie Bartłomieja Dudzica. Musieliśmy to powtórzyć, żeby się upewnić, że to zdanie rzeczywiście jest prawdziwe. Naprawdę tak było. Dudzic załadował Lechii dwójkę. Nie trzeba chyba dodawać, że to jedyne trafienia tego zawodnika w sezonie.

Dudzicowi już kiedyś zdarzyło się strzelić Lechii dwie bramki w meczu Ekstraklasy. Młodej Ekstraklasy. W 2009 roku.

Gdańszczanie powalczyli, wyrównali, mieli w ręku wszelkie karty, żeby ogolić przeciwnika ze wszystkich żetonów. Powiedzieli jednak „pas”, a Sandecja weszła „all in”. Jakby mało było u biało-zielonych dziadostwa, to postanowili jeszcze dać popis frajerstwa. Choć wyciągnęli wynik, to dali się zaorać Wojciechowi Trochimowi. Chwilę wcześniej komiczne pudło zanotował Milos Krasić, notując efektowne podwyższenie, zamiast władować futbolówkę do pustej bramki. Tak właśnie Lechia cieszy oko swoich kibiców.

Lechia 1:3 Legia Warszawa

Debiut Piotra Stokowca wypadł słabo. Źle. Fatalnie. Beznadziejnie. Wynik 1:3 nie oddaje całego obrazu dramatu, jaki gospodarze zagrali w defensywie. Co jest zresztą ich znakiem rozpoznawczym w całym sezonie, nie ważne, czy pod wodzą Nowaka, Owena, czy teraz Stokowca. Legia przyjechała wtedy do Gdańska podkręcona zwycięstwem z Lechem, no i poużywała sobie na rywalach.

Kuciak – który w tym sezonie nie zawsze jest pewnym punktem zespołu – szalał między słupkami, ale trzykrotnie musiał wyciągać piłkę z sieci. Obrońcy Lechii wyglądali w tamtym spotkaniu jak kompletni amatorzy, a biało-zieloni tracili kolejne gole po amatorskich, szkolnych błędach.

Czarę goryczy zdecydowanie przelał Grzegorz Wojtktowiak, który – przy bramce na 0:3 dla gości – urządził sobie w polu karnym piknik i całkiem wiernie skopiował kultowe już „trałkowanie”. Kucharczyk ładuje Lechii trójkę, Wojtowiak wyleguje się na trawce i liczy chmury na niebie.

Jak widać, dwunasty zawodnik na gdańskich trybunach nie tylko ma kłopot, żeby ponieść lechistów do zwycięstw, ale nawet żeby w ogóle podnieść ich z murawy.

Lechia 0:5 Korona Kielce

Chyba jednak faworyt całego zestawienia. Mieć tak wielkie aspiracje, a dostać tak tęgo w tubę od Korony Kielce, drużyny nieodmiennie wykpiwanej i nieodmiennie typowanej jako kandydat do spadku… Wyższy poziom kompromitacji. Całe szczęście dla gdańszczan, że na tamten mecz pofatygowało się tylko 7 tysięcy widzów. Przynajmniej nie za wielu fanów musiało na żywo obserwować tę degrengoladę.

Korona podchodziła do tego meczu jako zespół, który jeszcze na wyjeździe nie wygrał. Tymczasem już do przerwy było 0:4 i co bardziej wnikliwi obserwatorzy mogli podejrzewać, że niekorzystna passa kielczan zostanie w Gdańsku przełamana.

Pierwszy gol? Ośmieszyli się w zasadzie wszyscy obrońcy Lechii, na czele z Mato Milosem, który podał piłkę wprost pod nogi rywala i zainicjował w ten sposób bramkową akcję gości. Przy drugim trafieniu defensywa Lechii wywijała takie boiskowe kulfony, że aż trudno wskazać winnych, bo zawalili wszyscy. Dość powiedzieć, że cały atak zainicjował Mateusz Możdzeń, efektownym rajdem w środkowej strefie (!), mijając balansem ciała kilku zawodników Lechii (!!!).

Nie no, kończymy wyliczankę, bo jeszcze sporo zostało tych bramek, a defensywnych baboli jeszcze więcej. W naszej pomeczówce wystawiliśmy solidarną pałę wszystkim obrońcom drużyny prowadzonej wówczas przez Adama Owena.

Milos, Augustyn, Nunes, Wawrzyniak, Lewandowski – to było w ich wykonaniu absolutne dno.

*

Przed Lechią jeszcze jeden mecz u siebie. W ostatniej kolejce zmierzą się z Sandecją. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że goście przyjadą do Gdańska już ostatecznie zdegradowani, ale to oczywiście niczego nie przesądza. Lechia u siebie, przy wsparciu kibiców, na znajomej murawie… Lechia jest w stanie przegrać u siebie z każdym.

fot. Newspix.pl

Najnowsze

Anglia

Manchester United sprzeciwia się zmianom w regulacjach finansowych Premier League

Bartek Wylęgała
0
Manchester United sprzeciwia się zmianom w regulacjach finansowych Premier League

Komentarze

5 komentarzy

Loading...