Reklama

Froome jedzie bez trzymanki. Dyskwalifikacja po Giro?

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

05 maja 2018, 16:09 • 7 min czytania 4 komentarze

Od 4 maja oczy kolarskiego świata są skierowane na 101. edycję Giro d’Italia. W roli głównej powinien wystąpić Christopher Froome (Team Sky), który jest faworytem bukmacherów do końcowego zwycięstwa. Jeśli mu się uda, to przynajmniej na chwilę skompletuje wyjątkowy kolarski hat-trick – wcześniej czterokrotnie wygrywał Tour de France i raz Vueltę. Triumf w ostatnim ze słynnych wyścigów może mieć jednak wyjątkowo gorzki smak – wszystko za sprawą ciągnącej się za kolarzem od dawna dopingowej smugi.

Froome jedzie bez trzymanki. Dyskwalifikacja po Giro?

Źródło wszystkich problemów Froome’a znajduje się właśnie na ostatniej Vuelcie. Choć wyścig zakończył się 10 września, to bombę odpalono niemal dokładnie 3 miesiące później. Międzynarodowa Unia Kolarska (UCI) poinformowała, że po 18. etapie w organizmie zawodnika wykryto przekraczającą normy zawartość salbutamolu. To składnik stosowany w lekach rozszerzających oskrzela, które pomaga zwłaszcza przy astmie. Dopuszczalny limit wynosi 1000 ng/ml – Froome przekroczył go dwukrotnie.

„Wszyscy wiedzą, że mam astmę. Z jej objawami walczę używając inhalatora – zawsze w dopuszczalnych granicach, bo wiem, że jako lider grupy będę potem badany. W trakcie Vuelty moja astma pogorszyła się i za radą lekarza zwiększyliśmy dawkę salbutamolu. Rozumiem potrzebę dochodzenia i gwarantuję, że razem z zespołem nie mamy nic do ukrycia i dostarczymy UCI wszystkich niezbędnych danych” – tłumaczył na gorąco kolarz.

Kodeks antydopingowy organizacji jest jednak tak skonstruowany, że przekroczenie norm salbutamolu nie wiąże się z natychmiastową dyskwalifikacją lub choćby tymczasowym zawieszeniem. Zamiast tego wymagane jest wnikliwie dochodzenie, po którym dopiero zapada ostateczny werdykt. W 2014 roku za podobny wynik testu i dwukrotne przekroczenie normy Diego Ullisi musiał w końcu odpokutować 9-miesięcznym zawieszeniem. Alessandro Petacchi kilka lat wcześniej za analogiczne przewinienie pauzował rok.

Reklama

Problem polega jednak na tym, że sprawa Froome’a ciągnie się jak spaghetti – wiążących postanowień wciąż nie ma, więc mimo wszystko zawodnik nadal może pojawiać się na trasach najważniejszych wyścigów. W styczniu sytuacja zrobiła się do tego stopnia absurdalna, że szef UCI w mediach apelował o zawieszenie zawodnika… przez zatrudniającą go grupę Sky.

„Nie przesądzając o winie kolarza, byłoby to najprostsze rozwiązanie dla wszystkich. Tego chcą również inni zawodnicy, którzy mają dość tej sprawy. Wszystko będzie się ciągnąć bardzo długo, może potrwać nawet rok… Decyzja leży w gestii dyrektora sportowego Sky” – przekonywał David Lappartient. Między słowami szef organizacji opisał szczegółowo całą procedurę – najpierw werdykt wyda sąd antydopingowy UCI, od którego ekipa Froome’a będzie mogła się odwołać. Jeśli i tu nie wszystko ułoży się po ich myśli, to sprawa może znaleźć finał w Trybunale Arbitrażowym ds. Sportu.

Szef UCI faktycznie w jednym aspekcie na pewno ma rację – rywale podejrzanego o doping kolarza nie gryzą się w język. Drugi na mecie feralnej Vuelty Włoch Vincenzo Nibali pokusił się o ciekawą i całkiem fachową analizę. Warto dodać, że jemu także astma nie przeszkadza w uprawianiu wyczynowego sportu na najwyższym poziomie.

„Nie sądzę, żeby Chris miał tamtego dnia jakieś problemy zdrowotne na tym tle. Sam też jestem astmatykiem i wiem, że gdy pada deszcz, to pyłki raczej przestają być problemem. A w Hiszpanii było wtedy deszczowo…” – przyznał Nibali. Do myślenia daje jeszcze coś innego – chwilę przed pozytywnym wynikiem testu Froome na 17. etapie miał wyraźny kryzys. Stracił wtedy kilka sekund do najgroźniejszych rywali i nagle zaczął wyglądać na przeciwnika do pokonania. Na 18. odcinku znów był jednak dawnym wymiataczem i zwiększył nie tylko dawkę salbutamolu, ale także przewagę nad goniącym go w klasyfikacji generalnej Nibalim. Przypadek? Trochę trudno w to uwierzyć.

Wygrana do anulowania?

Absurdów jest jednak więcej, a logika w świecie kolarstwa nie zawsze znajduje zastosowanie. Może bowiem dojść do sytuacji, w której Froome za kilkanaście dni legalnie wygra Giro, ale niedługo potem zostanie zdyskwalifikowany za doping podczas Vuelty. Mimo to wywalczonego w Italii tytułu miałby wcale nie stracić – tak przynajmniej stwierdził w mediach Mauo Vegni, dyrektor wyścigu, który miał to ustalić podczas prywatnej rozmowy z szefem UCI. Jego informacje szybko zostały jednak zdementowane… przez samą organizację.

Reklama

„UCI pragnie wyjaśnić, że prezydent organizacji nie jest kompetentny, by decydować o ewentualnych karach za stosowanie dopingu ani o tym, kiedy zaczynają one obowiązywać oraz o tym, czy wyniki uzyskane przed otrzymaniem ewentualnej kary mają zostać podtrzymane czy anulowane” – napisano w mediach społecznościowych.

Sprawa jest o tyle istotna, że w historii bywało naprawdę różnie i takie zapewnienia dyrektora Giro wyglądają co najmniej dziwnie. Alberto Contador podczas Tour de France 2010 wpadł na stosowaniu clenbuterolu – w jego organizmie wykryto naprawdę minimalną dawkę tej substancji. Podobnie jak w przypadku Froome’a, młyny sprawiedliwości mieliły powoli, a zawodnik dalej startował. Hiszpan w międzyczasie wygrał więc Giro d’Italia 2011, a podczas tej samej edycji TdF był piąty. Sukcesami cieszył się krótko – ponad rok od pozytywnego wyniku testu został w końcu oficjalnie zdyskwalifikowany, a jednym z postanowień kary było także unieważnienie wszystkich kolejnych wyników.

„To była po prostu nienormalna sytuacja. Contador w 2011 roku był badany prawie codziennie podczas Giro oraz na Tourze i nigdy nie został złapany, a i tak stracił oba wyścigi. To oczywisty nonsens!” – przekonywał Vegni we włoskich mediach, ale naprawdę nie sposób przewidzieć jak będzie teraz.

Kiedy dokładnie zapadnie decyzja w sprawie Froome’a? „Też chciałbym to wiedzieć, Stefan” – mógłby odpowiedzieć dyrektor każdego większego wyścigu. Christian Prudhomme – jeden z organizatorów TdF – mocno liczy na rozwiązanie sprawy do 7 lipca. Wtedy ruszy Wielka Pętla i jeśli do tego czasu nie zapadną żadne wiążące postanowienia, to na starcie pojawi się także Christopher Froome – znów w tej samej aurze kontrowersji i niedopowiedzeń.

Armstronga cień…

I bez kontrowersji wokół jednego z najbardziej utytułowanych kolarzy ostatnich lat organizatorzy Giro mają w ostatnich dniach dość problemów. Jak cień nad 101. edycją zaczął unosić się duch… Lance’a Armstronga. Amerykanin w tym wyścigu sprawdził się tylko raz – w 2009 roku zajął 12. miejsce w klasyfikacji końcowej, ale ten wynik również odebrano mu za udowodnione później stosowanie dopingu. W ostatnich miesiącach mógł odetchnąć z ulgą – dogadał się z państwową agencją US Postal Service i zamiast 100 milionów dolarów odszkodowania w sumie zapłaci tylko niecałe siedem.

Armstrong to oficjalnie persona non grata w kolarskim świecie – nie może pojawiać się przy wyścigach w żadnej oficjalnej roli, ale co jakiś czas sprytnie próbuje omijać ten zakaz. Tak miało się stać i tym razem – planował pojawić się przy trzech etapach Giro rozgrywanych w Izraelu i nagrać na ten temat kolejne odcinki autorskiego podcastu „The Forward”.

„Lance nie został zaproszony przez organizatorów Giro. Został ukarany przez UCI dożywotnią dyskwalifikacją i nie mógłby otrzymać od nas nawet akredytacji prasowej. Dla kolarstwa nie istnieje, po prostu nie jest już częścią naszego świata” – błyskawicznie skomentował Paolo Bellino, jeden z organizatorów wyścigu. Temat na razie ucichł, ale nikt przecież nie zabroni Armstrongowi ogrzewania się w blasku Giro na własną rękę i nagrywania kolejnych odcinków gdzieś w pobliskich krzakach.

W piątek wyścig zaczął się dla Froome’a pod znakiem jazdy bez trzymanki – podczas treningowej rundy przed pierwszym etapem zaliczył bolesną wywrotkę. W sumie miał więcej szczęścia niż Kanstancin Siucou (Bahrain-Merida), który z podejrzeniem złamania kręgu lędźwiowego zakończył udział w Giro jeszcze przed jego oficjalnym startem. W przypadku faworyta bukmacherów skończyło się na bolesnych otarciach i skaleczeniach, ale też na pierwszej stracie w klasyfikacji generalnej. Na inaugurację wygrał broniący tytułu sprzed roku Tom Dumoulin (Team Sunweb) – Froome stracił do niego 37 sekund.

„Przed nami wciąż daleka droga. Próbując pokonać Toma w Giro na pewno nie będę stawiał na czasówki” – uspokajał lider grupy Sky, która mimo wszystkich wydarzeń z ostatnich miesięcy wciąż stoi za nim murem. Trudno się dziwić – jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Ciężko walczyć o moralność jeśli za start w Giro dostaje się od organizatorów prawie 1,5 mln euro. Gra toczy się jednak nie tylko o wpływy finansowe, ale również o historię. Froome może dołączyć do ekskluzywnego grona sześciu kolarzy, którym udało się kiedykolwiek triumfować w Giro, TdF i Vuelcie. Tej sztuki dokonywali Jacques Anquetil, Felice Gimondi, Eddy Merckx, Bernard Hinault oraz bardziej współcześnie Alberto Contador i Vincenzo Nibali. Warunki są dwa – Froome musi najpierw wygrać Giro, a potem liczyć na to, że nie zostanie pozbawiony triumfu w ostatniej Vuelcie. Na razie wygląda na to, że obu przypadkach może mieć mocno pod górkę…

KACPER BARTOSIAK

Fot. Newspix.pl

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

4 komentarze

Loading...