Co najgorszego może cię spotkać w pucharowej Ligi Mistrzów? Wylosowanie Realu Madryt. Zobaczcie, nawet w tym sezonie, choć Królewscy wiele razy byli wręcz beznadziejni, w najważniejszych klubowych rozgrywkach radzą sobie na tyle dobrze, aby bardzo poważnie myśleć o finale. Najpierw wypunktowali PSG, potem głupota Benatii pozwoliła im pokonać Juventus. Następny do golenia w kolejce czeka Bayern, który w pierwszym spotkaniu przegrał 1:2.
W Monachium nastroje są minorowe przede wszystkim dlatego, iż tak naprawdę przed tygodniem drużyna prowadzona przez Juppa Heynckesa wcale nie była gorsza. – Pomimo porażki w pierwszym meczu dostrzegłem wiele pozytywów. Musimy jednak minimalnie poprawić kilka rzeczy – przekonywał na konferencji prasowej szkoleniowiec Bawarczyków. – Nie spodziewałem się na przykład, że rywale pozwolą moim graczom na stworzenie sobie tylu dogodnych sytuacji. Różnica była taka, iż my nie wykorzystywaliśmy tego co udało nam się wypracować – opowiadał. Wiadomo, łatwo mówić, a trudniej zrobić, zwłaszcza kiedy popełnia się tak karygodne błędy jak na przykład ten Rafinhii, który potem Marco Asensio zamienił na gola. – Nigdy nie mieliśmy tak dobrej okazji, żeby ich pokonać. Wcale nie prezentowali się wspaniale. Obawiam się, że mamy kompleks Realu Madryt – mówił z kolei z rozżaleniem Franz Beckenbauer.
Sami przyznacie – niezbyt pozytywna diagnoza dla Bayernu przed rewanżem. Czy jest w tym ziarenko prawdy? Trudno dociekać i przekonywać, czy aby na pewno ta kwestia tyczy się wyłącznie drużyny Królewskich. W ostatnich latach monachijczycy przegrywali przecież nie tylko z nimi, przez co Liga Mistrzów uciekała im sprzed nosa. Nawet fachowiec taki jak Pep Guardiola nie umiał temu zaradzić. Z kolei klubowe władze wielokrotnie podkreślały, że nie zamierzają brać udziału w szaleńczym wyścigu zbrojeń. Dlatego właśnie ekipa Juppa Heynckesa tak bardzo potrzebuje wielkiego sukcesu na arenie międzynarodowej – aby udowodnić coś zarówno sobie, jak i całemu światu. Ale żeby podnieść uszaty puchar, trzeba najpierw dokonać – jakby to powiedzieli Hiszpanie – remontady. Czy ona es posible? Gdybyśmy wzięli jakąkolwiek wypowiedź trenera czy też piłkarza Bayernu sprzed tego spotkania, dostrzeglibyśmy jak duża jest wiara w drużynie z Bawarii. W historii było już kilka przypadków, potwierdzających, że tego klubu nigdy skreślać nie można. Jakimi przypadkami mogą zatem zainspirować się dziś podopieczni Heynckesa?
Sezon 2006/07 – vs Real Madryt
Przede wszystkim historia sprzed jedenastu lat powinna dać im natchnienie. To był wariacki dwumecz, choć rozgrywany „tylko” w ramach 1/8 finału, gdzie już na dzień dobry los skrzyżował ze sobą drogi Realu Madryt oraz Bayernu właśnie. Nie dało się wtedy oderwać od telewizorów, bo od początku pierwszego spotkania obie ekipy naparzały w siebie czym tylko Bozia im dała. Najpierw Raul licytował się z Lucio, potem swoje trzy grosze dorzucił van Nistelrooy, a w końcówce Van Bommel zdobył jeszcze bramkę na 2:3. Rewanż? Cholera, przyznajcie się, ilu z was nie zdążyło jeszcze rozsiąść się na kanapie, albo w ogóle przegapiło trafienie Roya Makaaya już w 10. sekundzie spotkania? Takie otwarcie musiało popchnąć monachijczyków do jeszcze lepszej gry. Potem bowiem do siatki trafił jeszcze Lucio, a kontaktowy gol van Nistelrooya na 1:2 niewiele dał Realowi Madryt. To podopieczni Ottmara Hitzfelda mogli cieszyć się z awansu do dalszej fazy Champions League.
Sezon 1973/74 – vs Atletico Madryt
A teraz wsiadamy w wehikuł czasu i cofamy się aż do czasów, gdy po ziemi stąpały dinozaury. Piłkarskie przynajmniej, bo w tamtym Bayernie po boisku biegał chociażby wcześniej cytowany przez nas Franz Beckenbauer, Uli Hoeness, Gerd Muller. To jednak nie legendarni napastnicy dokonali cudu w finale Pucharu Europy przeciwko Atletico Madryt, lecz Hans-Georg Schwarzenbeck. Kiedy już bowiem wydawało się, iż trofeum za chwilę pojedzie do stolicy Hiszpanii, stoper Bayernu dokonał niemożliwego – strzelił gola na 1:1 w doliczonym czasie drugiej połowy. Brzmi znajomo? Taki tam prototyp Sergio Ramosa. Ówczesny przepisy nie przewidywały jednak rozstrzygania losów finału za pomocą rzutów karnych. Trzeba było rozegrać dodatkowy mecz, a wtedy załamane Atletico uległo natchnionym monachijczykom aż 0:4.
Sezon 2011/12 – vs Real Madryt
No dobrze, będzie to wyjątek w naszym zestawieniu, ponieważ wyjątkowo wtedy to akurat nie Bayern gonił wynik, lecz odwrotnie, robił to Real Madryt. W pierwszym spotkaniu to zespół z południa Niemiec zwyciężył – o ironio – 2:1, natomiast w rewanżu najpierw tę zaliczkę szybko roztrwonił, bo już po kwadransie przegrywał 0:2. Dwa gole strzelił Cristiano Ronaldo, a dopiero jakiś czas później Arjen Robben zdobył bramkę, która dodała gościom wiatru w żagle. Ten jednak przepchnął Bayern do finału Ligi Mistrzów dopiero przez rzuty karne. A zatem, z fartem bo z fartem, ale jednak okazało się wówczas, iż Los Blancos wcale nie trzeba się bać i przy zachowaniu odpowiedniej determinacji można wyjść z naprawdę wielkich opresji. Dlaczego więc nie miałoby się to udać i tym razem?
Sezon 2011/12 – vs FC Basel
Najsłabszy punkt w naszym zestawieniu, aczkolwiek zdecydowaliśmy się uwzględnić ten mecz, ponieważ pokazał on, iż Bayern skrzywdzony to również Bayern wkurwiony do granic możliwości. Potrafiący jednak przekuć negatywne uczucia w sportową złość, pozwalającą roznosić przeciwników w pył. Krótko trwała bowiem radość drużyny ze Szwajcarii po tym jak w pierwszym spotkaniu tych drużyn wygrała 1:0. Valentin Stocker został wówczas bohaterem narodowym, aczkolwiek w rewanżu ani on, ani jego kumple z drużyny nie mieli zbyt wiele do powiedzenia. Robben, Muller, Gomez, Gomez, Gomez, Gomez, Robben – oto autorzy kolejnych siedmiu trafień. I do widzenia, dobranoc, to tyle z wielkich snów małych Szwajcarów. Wiadomo, że podobnego scenariusza na pewno nie uświadczymy dziś wieczorem, aczkolwiek Jupp Heynckes powinien postarać się tak nakręcić drużynę, by wyszła na rewanż z Realem z równie wielkim głodem zwycięstwa ogromną żądzą krwi.
Sezon 2014/15 – vs FC Porto
Kolejne zestawienie, na które pewnie machnęliście ręką, przynajmniej na pierwszy rzut oka. A jednak to całkiem niezły przykład na to, iż Bawarczycy potrafią wychodzić z całkiem sporych opresji. Portugalczycy byli bowiem bardzo blisko sprawienia olbrzymiej niespodzianki, wygrywając z zespołem Pepa Guardioli aż 3:1 na Estadio do Dragao. Quaresma zapakował im dwie szybkie sztuki (w 10 minut), a pod Bawarczykami ugięły się kolana i tego wieczoru już nie zdołali się podnieść. Co innego w rewanżu! Sześć dni później udowodnili, iż Smoka faktycznie da się wytresować, ponieważ na Allianz Arenie to goście tańczyli tak jak ekipa z Monachium im zagrała. Już po pierwszej połowie gospodarze prowadzili 5:0, a ostatecznie zwyciężyli 6:1, tym samym awansując do półfinału, gdzie czekała na nich aż nadto rozpędzona Barca.
Sezon 2015/16 – vs Juventus
To też jest historia znacznie pobudzająca wyobraźnię wszystkich kibiców Bayernu. Wydawało się, że dla Starej Damy będzie to sezon z gatunku tych „jak nie teraz, to kiedy?” Drużyna ta była naszpikowana gwiazdami, z Pogbą i Dybalą na czele. 2:2 w pierwszym spotkaniu? Okej, do przyjęcia, zwłaszcza, że podopieczni Guardioli grali wówczas na wyjeździe. Gorąco musiało im się zrobić natomiast już w rewanżu, bo wystarczyło 30 minut, by Juve na Allianz Arenie prowadziło 2:0. Gospodarze broni jednak nie złożyli, a po golu Lewandowskiego w 73. minucie zaczęli cisnąć jeszcze bardziej. Pięknie w tej historii zapisał się natomiast Thomas Muller, który do siatki trafił już w doliczonym czasie gry, doprowadzając w ten sposób do dogrywki, a tam już odpowiednią robotę wykonali Thiago Alcantara oraz Kingsley Coman i to w dwie minuty! Trudno o lepszy przykład podniesienia się po – wydawałoby się – dwóch nokautujących ciosach, szczególnie że cała ta historia rozegrała się w ramach tylko jednego meczu.
Sezon 2000/01 – vs Valencia
A to spotkanie dokładamy już tak czysto na dokładkę, wspominając finał sprzed 17 lat. Nostalgiczny moment dla fanów Los Ches, niestety dla nich także dość smutny. Po golu Mendiety wydawało się, iż zawodnicy Hectora Cupera mają Puchar Europy jak na wyciągnięcie ręki, aczkolwiek Steffen Effenberg nie dał za wygraną i w drugiej połowie wyrównał na 1:1. Doszło do serii rzutów karnych, gdzie dopiero po siedmiu seriach jedenastek zwycięzca został wyłoniony. Kluczowe trafienie zaliczył Thomas Linke, szanse Valencii na pierwsze w historii zwycięstwo w Champions League zaprzepaścił natomiast Mauricio Pellegrino. Bayern mógł więc dostawić do swojej klubowej gabloty czwarty już Puchar Europy, a wówczas pierwszy od 25 lat.
***
Czy drużyna Juppa Heynckesa napisze dziś równie piękną historię? Gdyby Lewandowskiemu i spółce udało się doprowadzić do wyeliminowania Królewskich, ranking zostałby wzbogacony znacznie, ponieważ byłoby to zwycięstwo dużo cenniejsze niż kilka tych, które umieściliśmy powyżej. No, ale Real Madryt to Real Madryt. La Bestia Blanca, choć określenie to jest parafrazą pseudonimu, jaki niegdyś nadali Hiszpanie właśnie Bawarczykom. Długo bowiem to właśnie oni mieli znacznie lepszy bilans w pojedynkach z Królewskimi, przez co nazywano ich „Czarną Bestią”. W ostatnich latach trend ten jednak się odwrócił i dziś to Los Blancos patrzą na wszystkich z góry. Bayern będzie musiał się sporo napocić, aby zepchnąć z tronu swojego największego europejskiego rywala. Historia? Przestanie mieć znaczenie w momencie, gdy rozbrzmi pierwszy gwizdek.
Fot. NewsPix.pl