Reklama

Uaktualniamy wstydliwy bilans Lecha. Poznaniacy w opałach, gdy wzrasta ciśnienie

redakcja

Autor:redakcja

29 kwietnia 2018, 17:48 • 15 min czytania 27 komentarzy

Po porażce Lecha w finale Pucharu Polski 2016/17 opublikowaliśmy listę dla poznaniaków niezwykle wstydliwą. Zestawienie meczów o podwyższonym ciśnieniu, o coś więcej niż tylko trzy punkty, które rozegrali od czasu zacementowania pozycji w najlepszej dwójce ekstraklasy. I które – w znakomitej większości – kończyły się wtopami, wpadkami, ewentualnie spektakularnymi niepowodzeniami. Minął niemal równo rok, a do listy trzeba dopisać kilka kolejnych pozycji, wśród których przeważają znów te nieprzynoszące chluby Kolejorzowi.

Uaktualniamy wstydliwy bilans Lecha. Poznaniacy w opałach, gdy wzrasta ciśnienie

Do aktualizacji skłoniła nas wczorajsza porażka z Górnikiem Zabrze, ponieważ raz jeszcze potwierdziła, jak trudno zawodnicy z Poznania znoszą ciężar oczekiwań przed spotkaniami, w których gra toczy się o coś więcej niż tylko trzy punkty. Wczorajsze starcie nie decydowało oczywiście o żadnym trofeum, trudno wykluczyć, że Lech zostanie jeszcze mistrzem Polski. Ale wygrana oznaczała powrót na fotel lidera, porażka – ryzyko zjazdu aż na ostatni stopień podium przed czterema ostatnimi kolejkami.

***

Sezon 2013/14

Presja tym razem pojawiła się wyjątkowo wcześnie.

Reklama

Lech Poznań – Żalgiris Wilno (0:1, 2:1)

Dwumecz z litewskimi ananasami to jedno z najgorszych wspomnień kibiców Lecha z całego XXI wieku. Dość powiedzieć, że ich rywali trenował Marek Zub (ten Marek Zub, przed nimi samodzielnie prowadził Widzew, po nich – GKS Bełchatów), na szpicy Żalgiris straszył Kamilem Bilińskim a z ławki wchodził Freidgeimas, który był za słaby na ŁKS. Polski pan – jak głosiła oprawa pewnych siebie lechitów – nie zdołał jednak udowodnić swojej wyższości nad Litwinami. Na wyjeździe 0:1, u siebie zaledwie 2:1, które nie pozwoliło na awans do IV rundy eliminacji Ligi Europy. To był mecz o tyle ważny, że Lech wciąż miał całkiem solidne współczynniki w rankingach UEFA. W rundzie play-off mógł trafić na takie potęgi jak Petrolul Ploeszti czy Dila Gori, w grupie zaś prawdopodobnie byłby losowany z drugiego koszyka (miał lepszy bilans choćby od Trabzonsporu, z którym los skojarzył Legię).

Stawką dwumeczu z Żalgirisem było więc tak naprawdę nie tylko przejście do IV rundy, nie tylko awans do fazy grupowej Ligi Europy, który byłby bardzo, bardzo prawdopodobny, ale też utrzymanie wysokich współczynników, dzięki którym Lech miałby o wiele prostszą drogę w kolejnych sezonach. Także w tym, w którym walczył o Ligę Mistrzów.

Nie wiemy, czy piłkarze o tym wszystkim wiedzieli, ale po porażce wyjazdowej, u siebie grali także o ocalenie twarzy. I jak zwykle w przypadku tego typu stawek – presja splątała im nogi. Po pół godziny gry przegrywali 0:1, dwie “honorowe” bramki zdobyli w ostatnich minutach. Stworzono bardzo solidny fundament pod zjawisko, które dziś można już chyba określić mianem “klątwy ważnego meczu”.

Legia Warszawa – Lech Poznań 1:0

Lech bowiem dość szybko podniósł się po litewskiej wpadce i rywalizował o mistrzostwo, nie ustępując pola – wydawałoby się – silniejszej personalnie i finansowo Legii. W końcówce marca czekał ich jednak mecz o wszystko – po oklepaniu Cracovii 6:1 czy Piasta 4:0 trzeba było wygrać w Warszawie, na stadionie przy Łazienkowskiej. Dlaczego “trzeba”? W lidze obie drużyny dzieliło wówczas siedem punktów. Stało się jasne, że “Kolejorz”, chcąc powalczyć o mistrzostwo musi wygrać – strata wówczas będzie wynosić cztery punkty, a w rękawie będzie siedział as – podział po 30. kolejce. W innym wypadku – jasne, podzielenie punktów nieco zmniejszy dystans, ale z tamtą Legią nawet pięć oczek to przepaść.

Reklama

Lech Poznań, ten sam, który w 13 poprzednich spotkaniach tylko raz schodził z zerem z przodu, utrzymując w tamtym okresie średnią niemal 2,5 gola na mecz, tym razem nie potrafił pokonać bramkarza. Z drugiej strony – jak zwykle – wcisnął Radović. 1:0. Koniec marzeń o tytule, zostały tylko złudzenia, ostatecznie rozwiane w rundzie finałowej. Ciekawostka: od razu po porażce z Legią Lech roztrzaskał Jagiellonię 6:1, a potem mecz po meczu 3:0 pokonał Górnik Zabrze i Wisłę Kraków. Innymi słowy – przez jakieś 15 meczów znęcał się nad przeciwnikami, potrafił ich boleśnie punktować, czarując świetną, ofensywną grą. Przerwę zrobił na jeden mecz.

Najważniejszy.

Sezon 2014/15

I znów sezon rozpoczął się od nałożenia na biednych lechitów presji, która nie pozwalała im rozwinąć skrzydeł.

Lech Poznań – Stjarnan (0:1, 0:0)

Przypomnijmy może okoliczności.

1. Jeśli liczycie na kolejne historie z cyklu – w bramce piekarz, na stoperze hydraulik, trener od wypasania owiec, to niestety trzeba was na wstępie rozczarować. Stjarnan to zespół półamatorski, za to nieźle wyedukowany – złożony w większości z czynnych studentów. Nie będzie opowiastek o facetach z wąsem, którzy po robocie przychodzą kopać piłkę. Kiedyś, owszem, byli w składzie elektryk, nauczyciel, informatyk. Dzisiaj jednak średnia wieku całej kadry to niespełna 23 lata.

2. Ci, którzy nie są studentami, mają kontrakty zawodowe. W sumie siedmiu zawodników. Islandczyk uganiający się za piłką w pierwszej lidze może liczyć ponoć na około 3 tysiące euro pensji. Nieco gorzej powodzi się sędziemu – główny zarobi 340 euro za jedno spotkanie.

3. Dzisiejszy rywal Lecha ma w swoim składzie również trzech młodych Duńczyków (z przeszłością m.in. w Odense), myślących o graniu zawodowo. Duńczykiem jest również Michael Praest – kapitan i jeden z najpopularniejszych piłkarzy na wyspie. Jeśli u innych szukać w miarę poważnej przeszłości zawodniczej, to u Veigara Pálla Gunnarssona, który grał niegdyś w Valerendzie i zaliczył 5 występów w Nancy. Ewentualnie u Garðara Jóhannssona – ten miał epizody w Hansie Rostock.

(…)

7. Jeśli o stadionie mowa, ten na którym występuje rywal Lecha, może pomieścić dokładnie 1022 osoby. Zgodnie z przepisami, dla kibiców Kolejorza powinno więc przypaść 51 biletów. Islandczycy wykazali się jednak gościnnością i przekazali dokładnie 160 wejściówek. Wcześniej wynegocjowali w UEFA możliwość gry u siebie, warunkowo. IV runda musiałaby się odbyć w Reykjaviku.

Co może się nie udać z takim rywalem? Wszystko. 1:0 na stadionie Stjarnan i absolutnie kompromitujące 0:0 w Poznaniu. Lechici mogli w okienku transferowym kupić całą drużynę Stjarnan i właściwie wcale nie musieliby na ten cel brać chwilówek. Podejrzewamy również, że sama linia ofensywna Lecha zarabiała wówczas lepiej, niż cały islandzki zespół. Czego wobec tego zabrakło? Ha, no chyba udźwignięcia presji? W końcu “Kolejorz” nadal miał kapitalny współczynnik, w play-offach byłby rozstawiony, mógłby trafić na jakieś HJK Helsinki a potem – o rety, rety – do fazy grupowej Ligi Europy.

Nic dziwnego, że piłkarze nie potrafili strzelić gola studentom. Takiej presji mógłby nie udźwignąć nawet Jose Mourinho.

Legia Warszawa – Lech Poznań 2:1

Tym razem już nie ma co ironizować o tym, że na piłkarzach spoczywał ogromny ciężar oczekiwań, który mógł ich nieco deprymować na murawie. Wypełniony po brzegi Stadion Narodowy, ogromna pompa, do tego atmosfera “polskiego El Clasico”, bo obie ekipy także w lidze potwierdzały, że w tym momencie są poza zasięgiem krajowego peletonu. To był naprawdę ważny mecz, w którym Lech mógł wreszcie dorzucić do gabloty jakieś trofeum – po raz pierwszy od czasów, gdy w lidze królował Robert Lewandowski. Okazja była fantastyczna – odrobinę wcześniej lechici wygrali z Legią w lidze i – można było odnieść takie wrażenie – wyglądali solidniej na papierze. Douglas górował nad Brzyskim, Kędziora nad Broziem, duet Astiz-Rzeźniczak nie wyglądał tak pewnie jak Kamiński z Arajuurim, starzejący się Saganowski rywalizował z Sadajewem, a w pomocy Linetty z Trałką walczyli z Jodłowcem i Vrdoljakiem. No i trójki ofensywne – Kucharczyk, Duda, Guilherme kontra Pawłowski, Hamalainen, Kownacki z Jevticiem na ławce.

Logiczne byłoby zwycięstwo poznaniaków, tym bardziej, że atmosfera w Legii była daleka od idealnej, “psuć” zaczynał się Duda, wtopą transferową okazał się Masłowski.

W finale jednak “zaprocentowało doświadczenie”. Doświadczenie w przegrywaniu ważnych spotkań. A zwycięskiego gola strzelił naturalnie ten podstarzały Saganowski, z którego kibice Lecha przed finałem szydzili najmocniej. Biorąc pod uwagę, że ledwie siedem dni później Lech miał zagrać z Legią w lidze, prawdopodobnie o mistrzostwo… Cóż, trudno było wyszukać w Poznaniu optymistów.

Legia Warszawa – Lech Poznań 1:2

A jednak. Jednak, po raz pierwszy od lat, może w wyniku tak niewielkiego odstępu od ostatniego meczu podobnej wagi, Lech potrafił zwyciężyć. 31. kolejka, pierwsza po podziale punktów. Lech Poznań przyjechał na Łazienkowską i sumiennie wybiegał sobie trzy punkty, pozycję lidera w tabeli, a jak się później okazało – również mistrzostwo. Ondrej Duda wprawdzie zapewniał po meczu, że “Lech wszystkiego do końca nie wygra”, ale kluczowe okazało się właśnie zwycięstwo w stolicy. Wystarczył ten jeden mecz, gdy piłkarze zagrali na swoim stałym poziomie w meczu o coś więcej. I od razu Lech odzyskał mistrzostwo.

Sezon 2015/16

Niestety, okazało się, że mistrzostwo razem z przywilejami niesie obowiązki. Należy do nich między innymi gra o Ligę Mistrzów. Uznajmy jednak, że porażki z Basel a następnie remisy z Belenenses to nie żadna konsekwencja słabej psychiki piłkarzy, a po prostu różnicy w umiejętnościach. Co prawda naszym zdaniem Bazylea byłaby do ogrania, gdyby Lech zagrał na swoim “normalnym” poziomie, tak jak i udało się psim swędem wywieźć komplet punktów z Florencji już w fazie grupowej LE. Jednak cztery porażki (bo po el. LM Lech trafił na Szwajcarów także w Lidze Europy) trochę przeczą naszym przeczuciom. Ale przecież sezon jest długi. Mecze bez presji w pierwszej jego fazie nie pomagają wcale w psychicznym odpoczynku przed kolejnymi wyzwaniami.

Aha, przyznajmy – dwumecze z Sarajewem i Videotonem były grane pod presją, którą piłkarze wytrzymali. Ale też zaznaczmy – współczynnik rozpieprzony grą ze Stjarnanem i Żalgirisem trochę studził głowy, które jeszcze kilka lat temu mogły przebąkiwać, że z tym rozstawieniem realna jest nawet 1/8 finału.

Pogoń Szczecin – Lech Poznań 1:0

Wiadomo, pocałunek śmierci. Występy w fazie grupowej Ligi Europy, wewnętrzne konflikty, polityka transferowa – milion czynników złożyło się na to, że Lech nie grał w tym sezonie o mistrzostwo, ale zaledwie o puchary, i to też w dużych bólach, bo tak naprawdę drżenie w pewnym momencie następowało już przy analizie szansy na awans do górnej ósemki po 30 kolejkach. Lech ostatecznie awansował do grupy mistrzowskiej (10 zwycięstw w 13 meczach na przełomie rundy jesiennej i wiosennej), ale w niej na wejściu dostał bęcki od Legii i zremisował z Piastem 2:2. Zrobiło się naprawdę gorąco – Lech tracił do Pogoni trzy punkty, ale właśnie wybierał się do Szczecina. Wystarczyło ograć “Portowców” i utrzymać w pozostałych czterech meczach miejsce w czołówce.

Ale ogranie “Portowców” było zadaniem ponad siły wciąż urzędującego mistrza Polski. Porażki z Legią – okej, zrozumiałe. Niska pozycja po 30 kolejkach – bywa, efekt słabej zimy. Ale wtopy w rundzie finałowej? Lech ostatecznie wygrał tylko jeden z siedmiu ostatnich meczów i zakończył sezon bez kontaktu z pucharową czwórką. A, właśnie. Czwórką, bo…

Legia Warszawa – Lech Poznań 1:0

…w Pucharze Polski wygrała Legia Warszawa, czyniąc “biorącym” czwarte miejsce w tabeli. Ciekawe, gdzie byłaby dziś Cracovia, gdyby wtedy to Lech wygrał w Warszawie, wywiózł z niej Puchar Polski i zagrał w pucharach rok później, zwalniając przyjaciół z Krakowa z przykrego obowiązku obskoczenia wpierdolu w Tetowie. Lech Jana Urbana mógł przekreślić wszystkie ligowe porażki z tą z Pogonią sprzed parunastu dni na czele, gdyby tylko wygrał w finale Pucharu. Gdyby nie dał się Legii Warszawa, gdyby wykorzystał, że stołeczni piłkarze nadal boksują się o mistrzostwo, gdyby… Gdyby uniósł ciężar oczekiwań.

Niestety dla Wielkopolski – Jan Urban postawił na sprawdzony w rozczarowujących porażkach duet Tetteh-Trałka. Tradycyjnie gra na ośmiu defensywnych zawodników przyniosła spodziewany efekt – bezbramkowy remis przez bardzo długie minuty przerwany oczywiście golem, który kompletnie rozsypał plan na mecz. Prijović dał Legii 1:0 w 69. minucie, a Urban delikatnie ofensywną zmianę (Gajos za Trałkę) zrobił dziesięć minut później.

Cały Lech w kluczowych momentach. Wystraszony, przytłoczony, stłamszony, kompletnie odmienny od tego, co potrafi wyczyniać ze słabszymi rywalami grając zupełnie na luzie.

Bez mistrzostwa. Bez szału w Lidze Europy. Bez Pucharu Polski. Bez pucharów w nadchodzącym sezonie. I to 12 miesięcy po hucznej fecie, gdy Lech był o włos od dubletu.

Sezon 2016/17

Ha! Nie ma pucharów, nie ma presji, nie ma problemu. Podwyższone oczekiwania czekają przebiegle dopiero na przełomie kwietnia i maja…

Lech Poznań – Legia Warszawa 1:2

Nie chcemy rozdrapywać tak świeżych ran, ale “Kolejorz” do meczu z Legią przystępował z pozycji rewelacji wiosny, która w 2017 roku wygrała 7 z 9 meczów, pozostałe dwa bezbramkowo remisując. W ciasnej tabeli zwycięstwo nad Legią dawało niemalże pole position w wyścigu po mistrzostwo, o psychologicznej przewadze (jakże ważnej w Poznaniu!) nie wspominając. Udało się wcisnąć w końcówce. U siebie. Mając obronę, która praktycznie nie traci w tym roku goli.

Dobra, sami wiecie, co się działo później.

Lech Poznań – Arka Gdynia 1:2

Chyba wszyscy się zgodzą – to dopiero drugi naprawdę ważny mecz Lecha w tamtym sezonie. Niecałe dwa miesiące wcześniej Arka została w lidze ograna 4:1, i to w Gdyni, dlatego kibice Lecha mieli pełne prawo do Warszawy jechać jak po swoje. Arkowcy bronili się przed spadkiem z ligi, który zapewniły dopiero: ręka Siemaszki i żenujący mecz przyjaźni z Zagłębiem Lubin.

Lechici wciskali Arkę w jej pole karne przez pełne 90 minut. Kilka razy mogli załatwić sprawę na dobre, a jednak brakowało chłodnych głów w sytuacjach podbramkowych. Tak jakby cały czas siedział w nich chochlik szepczący: „tyle razy dawaliście ciała, dziś znów dacie”.

No i dali. Jedna wrzutka, jedna kontra. Wystarczyło, by rozłożyć Lecha na łopatki. Że presja ich sparaliżowała – to najlepiej pokazała sytuacja bramkowa na 1:0. Nielsen gonił piłkę na czworaka, Burić rzucił się do strzału Siemaszki kompletnie niezdarnie. Klątwa nadal ciąży.

Legia Warszawa – Lech Poznań 2:0

Najbardziej emocjonująca końcówka sezonu od wprowadzenia ESA37 miała zostać rozstrzygnięta w meczach bezpośrednich między Legią, Lechem, Lechią i Jagiellonią. Poznaniacy zgodnie z przewidywaniami pokonali Koronę, Bruk-Bet i Pogoń, ale gdy przyszło wybrać się do Warszawy…

No cóż, skończyło się jak zawsze. Szybki strzał od Vadisa Odjidjy-Ofoe, późny gwóźdź do trumny od Michała Kucharczyka, 2:0, można wracać do domu smutnym autobusem.

Piłkarze Lecha już przed pierwszym gwizdkiem wiedzieli wtedy, że po 4:0 Lechii w meczu z Jagiellonią będą w razie wygranej liderem. Staną na pole position przed ostatnimi trzema spotkaniami, w tym dwoma u siebie. 

Można by jeszcze do listy wstydu dopisać 2:2 z Jagiellonią w ostatniej kolejce mimo prowadzenia 2:0 i rywala leżącego półprzytomnego na deskach, ale wtedy Lech nie grał już o majstra, a „tylko” o wicemistrzostwo. Szczęśliwie dla siebie Lechia nie ograła Legii, bo wtedy poznaniacy wylądowaliby poza podium i poza pucharami.

Sezon 2017/18

Powrót do grania w Europie to też mecze o wysokim ciśnieniu już od samego początku. Szczególnie, że Lech ma naprawdę bogatą historię eurowpadek czy wręcz eurokompromitacji. Okazja, by zaliczyć porażkę z gatunku tych drugich, pojawiła się naprawdę wcześnie.

Lech Poznań – Haugesund (2:3, 2:0)

Wow. Szok, niedowierzanie. Te uczucia musiały targać kibicami Kolejorza, gdy ten relatywnie łatwo uporał się z Norwegami w drugim spotkaniu. To znaczy – do rzutu wolnego Jevticia, który dał bramkę na 1:0, było marnie, ale też trudno powiedzieć, żeby awans poznaniaków był w którymś momencie – od tamtego gola – jakkolwiek poważniej zagrożony.

W końcówce udało się nie tylko nie stracić bramki, ale jeszcze dobić rywala po kontrze, którą perfekcyjnie zakończył duet największych niewypałów ostatnich lat. Asysta poszła na konto Denissa Rakelsa, gol dla Nickiego Bille Nielsena.

Niewiele później Lech oczywiście odpadł z Utrechtem, ale nie będziemy ujmować tego dwumeczu w zestawieniu, bo raz, że wyleciał z Ligi Europy z rywalem mającym w swoich szeregach graczy, którzy w większości (wszyscy?) pewnie nie spojrzeliby nawet na ofertę z ekstraklasy. A po drugie – odpadł po dwóch remisach, a więc tylko przez bramki stracone u siebie. Zasadę, która jakiś czas temu przestała mieć większy sens.

Pogoń Szczecin – Lech Poznań 3:0

Lech jedzie do Szczecina po łatwą przeprawę do 1/8 finału Pucharu Polski w meczu z najgorszym zespołem jesieni w naszej lidze.

Jeb. Jeb. Jeb. Trzy strzały i poznaniacy mogą się już skupić wyłącznie na rozgrywkach ekstraklasy, odpuszczając już po pierwszym meczu te, w których droga do trofeum jest znacznie krótsza. Presja przed Pogonią była o tyle większa, że mecz rozgrywano ledwie kilka dni po Utrechcie, a więc porażka oznaczała pożegnanie w tydzień z dwoma rozgrywkami.

I znów – Kolejorz presji nie dźwignął.

Legia Warszawa – Lech Poznań 2:1

Legia bezpośrednio po występie bezpłciowym jak rozmnażanie pierwotniaków, od 225 minut bez gola. Lech po wygranej ze Śląskiem Wrocław w dramatycznych okolicznościach, z niepowtarzalną szansą, by legionistów zepchnąć na trzecią pozycję w tabeli.

I co? I jajco.

Oczywiście ten mecz miał swoją historię. To nie było tak, iż Kolejorz kompletnie dał ciała. Nie, Szymon Marciniak zdecydował się podyktować karnego po zagraniu ręką Kostewycza, nad którym debatuje się – przekonacie się, jeśli od czasu do czasu przejrzycie komentarze czy Twittera – aż do dziś. Nie zmienia to jednak faktu, że spośród siedmiu ostatnich meczów fazy zasadniczej sezonu, Lech wygrał sześć.

Przegrał który? No wiadomo, ten najbardziej prestiżowy i wielce prawdopodobne, że kluczowy dla losów mistrzostwa.

Lech Poznań – Jagiellonia Białystok 5:1

Reakcja okazała się jednak bardzo pozytiwna. Poznaniacy, po porażce na Legii, zlecieli na czwartą lokatę w tabeli. Znaleźli się już w zasięgu jednego meczu dla Korony Kielce, a więc presja przed spotkaniem z przewodzącą tabeli Jagiellonią była jeszcze większa niż przed wyjazdem do Warszawy. Porażka równałaby się dziesięciu punktom straty do lidera, który przecież dwa mecze wcześniej wbił Legię w murawę.

Ale Lech – jak nie on – odpalił fajerwerki. Wjechał w Jagę niczym Conrado Moreno skuterem w widownię. Zagrał najlepsze spotkanie w sezonie, nie pozostawił miligrama złudzeń podopiecznym Ireneusza Mamrota, kto jako jedyny ma prawo zdobywać punkty w twierdzy Poznań.

Tak, wiemy, później okazało się, że takie uprawnienia posiada również drugi garnitur Korony Kielce.

Lech Poznań – Górnik Zabrze 2:4

Lech pierwszy raz w rundzie finałowej gra po Legii, co przy wygranej stołecznej ekipy z Koroną oznaczało, że aby zachować fotel lidera, będzie musiał ograć Górnika Zabrze. Po wpadce z kielczanami strach było mówić przed meczem, że powinien to być spacerek, ale skoro Marcin Brosz wystawił w pierwszym składzie Urynowicza (przypomnijmy – do wczoraj napastnika bez gola w lidze) czy Smugę (przypomnijmy – do wczoraj pomocnika bez debiutu w pierwszym składzie w Esie), wniosek odnośnie faworyta nasuwał się sam.

18 minut – 0:1. 35 minut – 0:2. 68 minut – 0:3. 73 minuty – 0:4. “Twierdza Poznań”, po tym, jak jej mury skruszyła Korona, dla zabrzan okazała się dmuchanym zamkiem z odpustu. Lech bronił się jakby ktoś jego piłarzom spętał sznurówki w obu butach. Atakował zaś niczym sparaliżowany, mając z tyłu głowy to, iż brak wygranej oznacza, że nie tylko Legia na pewno znajdzie się wyżej w tabeli po zakończeniu kolejki, a i Jagiellonia może przeskoczyć Kolejorza.

***

Oczywiście dystanse w czołówce i skłonność nie tylko Lecha, ale też Legii oraz Jagi do dawania ciała w niespodziewanych momentach sprawiają, że Kolejorza cały czas trudno skreślić i tak samo nie da się już dziś wyrokować, że krajowego tytułu nie zdobędzie. Jeśli jednak mielibyśmy wskazać, kto do najważniejszych starć sezonu podejdzie z największym negatywnym bagażem doświadczeń – cóż, odpowiedź jest niezwykle prosta.

fot. 400mm.pl

Najnowsze

Komentarze

27 komentarzy

Loading...