Bartosz Kurek i reprezentacja Polski to typowe małżeństwo. Zaczęło się od żeniaczki w młodym wieku i sielanki, bo nikt nie wyobrażał sobie domu bez niego. Później uczucie przygasło, doszło do awantury, aż w końcu fruwały talerze, co skończyło się wystawieniem walizki za drzwi. Skruszony mąż wrócił, ale dawnej magii już nie było. Na dodatek jeszcze żonka zaczęła mu przydzielać inne zadania domowe niż wcześniej. Ale znosił to. Ostatnio Bartek znowu był na wylocie, bo zawalił huczną, dziesiątą rocznicę ślubu i to jeszcze zorganizowaną we własnym domu. Niektórzy znajomi żony podpowiadali jej, że trzeba go ostatecznie pogonić. Że z nim po prostu nic już nie osiągnie.
Ale właśnie dostał kolejną szansę. Czy dzięki mediatorowi Vitalowi Heynenowi jeden z najwybitniejszych polskich siatkarzy znów stanie się głową rodziny?
***
Po kompromitujących mistrzostwach Europy w Polsce, bo to one były tą cynową rocznicą, nawet sam Kurek wydawał się już być podłamany długoletnim pożyciem.
„Czasu już nie ma, turniej się skończył, myślę, że kadrę czekają duże zmiany” (dla TVP).
„Zostawiam otwarte różne opcje, bo było widać, że coś się wyczerpało i wypaliło. Moja gra w kadrze nie była zadowalająca ani dla mnie, ani dla kibiców. Pytanie, w którą stronę teraz pójść. (…) Jeżeli odpowiedzią na nasze problemy jest postawienie na młodych, to czemu nie. Jestem pierwszym, który będzie się cieszył z wyników reprezentacji, nawet jeśli miałoby mnie w niej nie być” (dla „Przeglądu Sportowego”).
No miał już chłop ewidentnie dość. Kiedy ważyły się losy Ferdinando De Giorgiego, do pieca zaczęli dokładać też kibice, część dziennikarzy i ludzi ze środowiska, którzy to starych wyjadaczy najbardziej obwiniali za klęskę.
Fatalne wrażenie po Euro pamiętają wszyscy, chociaż liczby już niekoniecznie. A nasz przyjmujący w meczach przeciwko Serbii i Estonii atakował na poziomie 33 proc. (w obu uciułał po 6 pkt.), a w arcyważnym spotkaniu barażowym ze Słowenią to był już 20-procentowy dół z trzema „oczkami”. Cień zawodnika, którego kiedyś chciał mieć u siebie prawie każdy klub na świecie. Naturalnie został jednym z głównych winowajców. Niektórzy domagali się jego głowy, chociaż mówimy o gościu, który ma dopiero 29 lat. Menadżer Andrzej Grzyb w wywiadzie udzielonym Weszło pojechał nawet jeszcze ostrzej zaliczając go – obok Michała Kubiaka i Fabiana Drzyzgi – do grupy „cwaniaków” którzy „chcieli zrobić kadrę pod siebie”.
„Kuraś” po zawalonym turnieju mógł nieco ukryć się przed światem, bo kilka miesięcy wcześniej przyklepał umowę z Ziraatem Bankasi Ankara. W Turcji podpisał gruby kontrakt i jeśli wierzyć wyliczeniom włoskich mediów, znalazł się w trójce najlepiej opłacanych graczy na świecie. Ale i w kraju nad Bosforem wiodło mu się marnie, bo przez kilka miesięcy leczył kontuzję stopy. Pojawiały się nawet plotki, że Turcy być może będę chcieli z niego zrezygnować. Na parkiet wrócił dopiero na początku roku.
Cały czas spoglądał też na pewno w kierunku Polski, gdzie Polski Związek Piłki Siatkowej przez długie miesiące wybierał nowego trenera reprezentacji. Vital Heynen to szósty selekcjoner z którym Kurek będzie współpracował. Poprzednie kadencje były dla niego jak jazda kolejką górską.
Castellani: Bartek jest jak… pies
Bartosz Kurek w biało-czerwonej koszulce zadebiutował wprawdzie już za kadencji Raula Lozano w 2007 r., ale dopiero u Daniela Castellaniego zaczął odgrywać ważną rolę.
Jego talent w kadrze eksplodował podczas Euro 2009 w Turcji, gdzie drużyna niespodziewanie zdobyła mistrzostwo. Chociaż trzeba też uczciwie przyznać, że nieco pomógł mu w tym los, bo z kadry przed turniejem z różnych względów wypadły największe gwiazdy, czyli Mariusz Wlazły, Michał Winiarski i Sebastian Świderski. Dla 21-letniego szczawika, który dopiero co trafił do Skry Bełchatów, zrobiło się miejsce. I on to wykorzystał grając kapitalny turniej i będąc ogromnym wsparciem dla Piotra Gruszki. Był mocny, a sam Castellani porównał go do… psa. Jak mówił, kiedy ten wpadnie do wody, od razu się otrząsa i o wszystkim zapomina. Jego zdaniem dokładnie tak samo robił Kurek po nieudanych akcjach.
– Zaliczył bardzo dobry turniej, chociaż jak go sobie przypominam z tamtych czasów, to był jednak zupełnie inny niż teraz. Przede wszystkim nie wymagał od siebie tak wiele. Wtedy po prostu wychodził na parkiet i bawił się – mówił nam Daniel Pliński, kiedy przed Euro w Polsce wspominaliśmy tamten turecki triumf.
– Teraz sam na siebie nakłada dużą presję. Ale on już taki jest, zresztą już wtedy lubił brać odpowiedzialność na siebie. Wtedy, w Turcji, wszyscy byli jednak w sztosie – dodał z kolei ówczesny drugi rozgrywający Paweł Woicki.
To wtedy jego popularność skoczyła i stał się międzynarodową gwiazdą siatki. Po latach w wywiadach przyznał jednak, że presja dała mu się mocno we znaki. Zaczął grać na większej spinie chcąc wskoczyć na jeszcze wyższy poziom. Nie udało się, forma falowała, czego efektem były nieudane mistrzostwa świata we Włoszech w 2010 r. Polacy zakończyli je na miejscach 13-18., a Castellani został chwilę później wykopany ze stanowiska.
Kiedy reprezentację objął Andrea Anastasi, wciąż młody przyjmujący stał się już w niej jednym z frontmanów. Chociaż igrzyska w Londynie zakończyły się na rozczarowującym ćwierćfinale, to on był jednym z najlepszych graczy, biało-czerwony wózek w ofensywie ciągnął głównie ze Zbigniewem Bartmanem. Kadencja Anastasiego to było jednak medalowe żniwo na innych frontach. W 2011 r. drużyna skosiła brązowe medale Ligi Światowej oraz mistrzostw Europy. Ten drugi turniej to był koncert Kurka, który został najlepiej zagrywającym zawodnikiem, a w pamiętnym meczu o trzecie miejsce walił do Rosjan z ciężkiej artylerii zdobywając 23 pkt. Rok później poprowadził z kolei drużynę do pierwszego i jak na razie jedynego zwycięstwa w Lidze Światowej. Został też MVP całych rozgrywek.
I był to jego… ostatni naprawdę udany turniej w reprezentacji. W kolejnym sezonie drużyna zawaliła już wszystko, a więc Ligę Światową oraz mistrzostwa Europy w Danii i Polsce.
– Kiedy młody Kurek zdobywał mistrzostwo Europy z kadrą Castellaniego, wokół niego były zupełnie inne osobowości. Z czasem jednak zaczęli odpadać zawodnicy będący opoką tej reprezentacji i odpowiedzialność powoli zaczęła spadać na niego. I nie zawsze jest tak, że ten ciężar rozkładany jest równomiernie – mówi Weszło Ireneusz Mazur, były trener reprezentacji, obecnie ekspert Polsatu Sport.
„To był kopniak w tyłek”
Tąpnięcie nastąpiło, kiedy PZPS wyczarował Stephane’a Antigę i to jemu powierzył misję zbudowania ekipy, który namiesza na mistrzostwach świata w Polsce. Jednym z jego priorytetów było nakłonienie do powrotu Pawła Zagumnego i będącego na wojennej ścieżce ze związkiem Mariusza Wlazłego. I kiedy ruszył sezon 2014, Bartosz Kurek wszedł tak naprawdę do zupełnie nowej drużyny. Drużyny, która nie była już zbudowana pod niego.
To był dziwny układ. Antiga i Kurek bardzo dobrze znali się z czasów wspólnej gry w Bełchatowie, gdzie Francuz – takie były przynajmniej opinie – był dla młodego trochę jak starszy brat, mentor. Kiedy spotkali się na kadrze, role się jednak przemieszały. Nie było już koleżeństwa. Zawodnik do tej pory był księciem w reprezentacji, grał w zasadzie zawsze, kiedy tylko był zdrowy, nawet mimo wahań formy. Latami był sercem i płucami drużyny, ale tutaj zaczęło się nowe rozdanie. Do tego jeszcze sam Kurek – wówczas już zawodnik włoskiej Maceraty – był ewidentnie pod formą.
Nie szło mu, w Lidze Światowej był hamulcowym, ale i tak chyba nikt nie wyobrażał sobie, że Kurka zabraknie na mistrzostwach świata w ojczyźnie. Informacja, że Stephane Antiga go skreślił, wyglądała więc jak fake news. Ale to był prawdziwy news. Francuz pokazał, że ma jaja, ale jednocześnie podjął wielkie ryzyko, bo gdyby zawalił mundial, ludzie już zawsze wypominaliby mu skreślenie gwiazdora.
Oficjalnie powodem decyzji były względy sportowe, bo Kurek był na treningach najsłabszy spośród wszystkich przyjmujących. Kulisy miały jednak wyglądać nieco inaczej.
W tej historii wciąż jest mnóstwo znaków zapytania, ale przyjmujący miał rzekomo nie akceptować nowej roli w drużynie. Był jednym z wielu. Grał mało, frustracja rosła, zawodnik nie zawsze słuchał się sztabu trenerskiego, jęczał na jakość treningów. Jak donosił „PS”, doszło nawet do dwóch rozmów wychowawczych, które jednak nie postawiły zawodnika do pionu. Po jednej z pogawędek Kurek opuścił zgrupowanie. Chociaż tak naprawdę dalej nie wiadomo, czy to on sam wypisał się z kadry, czy wyszło to od Antigi. Fakt był jednak taki, że 26-latek obejrzał imprezę siedząc przed telewizorem, a Francuz swoją decyzję obronił najlepiej jak mógł – zdobywając tytuł. Wydawało się, że kiedy Antiga będzie trenerem, noga Kurka w tej kadrze już nie postanie.
Ireneusz Mazur: – Zacznijmy jednak od tego, że zwycięstwo na mistrzostwach nie było związane z tym, że on został odstrzelony. Chociaż można podejrzewać, że pozostali zawodnicy musieli bardzo się pilnować, bo odsunięcie Kurka w takim momencie było szokiem. Nikt nie wyobrażał sobie, że bez niego można osiągnąć coś wielkiego, ale okazało się, że w tej reprezentacji środek ciężkości mógł być inny. Chociaż obecność Kurka, to moje prywatne zdanie, pozwoliłaby grać jeszcze bardziej wszechstronną siatkówkę.
Mazur przyznaje, że Kurek nie jest łatwym graczem do prowadzenia. – Wydawałoby się, że zawodnika o taki warunkach żadne wiaterki emocjonalne nie powinny ruszać, a jednak.
Chociaż między Antigą i Kurkiem padły mocne słowa, to jednak panowie w nowym sezonie potrafili się dogadać. Francuz szukał nowego pomysłu na drużynę po odejściu Wlazłego i spółki, dlatego zaproponował mu przeprowadzkę z przyjęcia na pozycję atakującego. I Bartek był nim przez dwa sezony, włącznie z igrzyskami w Rio de Janeiro.
Kurek tak później wspominał konflikt z trenerem w wywiadzie dla magazynu „Logo”: – To był kopniak w tyłek. Do tamtego momentu, nawet gdy miałem słabszy sezon w Rosji, nigdy nie dostałem po tyłku od siatkówki. A wtedy mieliśmy pierwszą kłótnię i to dość ostrą, talerze latały. To też było ważne doświadczenie. Zobaczyłem, jak bardzo lubię grać w siatkę, ale też ile potrafi sprawić mi bólu. Ale jestem z tym już pogodzony.
W tym samym wywiadzie przyznał też, że najbardziej nie lubi w sobie skłonności do zbytniego przejmowania się. Mówił zarówno o sporcie, jak i codziennym życiu. Stwierdził, że chciałbym mieć grubszą skórę.
Wróćmy jednak na boisko. Rio tradycyjnie skończyło się na ćwierćfinale, chociaż Kurek był naszym czołowym graczem (w grupowym meczu z Rosją nastukał aż 36 pkt.). Jak się okazało, olimpijska porażka i cały ciężki sezon mocno odbiły się na zawodniku, który jesienią 2016 r. nieoczekiwanie zerwał kontrakt z JT Hiroszima Thunders. Jak napisał później w oświadczeniu, zmęczenie skumulowane przez lata ciągłego grania mocno uderzyło w jego organizm oraz spowodowało „wypalenie mentalne”. Stracił pasję i chęć do grania. W głowie miał nawet myśli, żeby odpocząć od siatkówki przez cały sezon, chociaż ostatecznie tak się nie stało.
Iskra wróciła dopiero po powrocie do Skry Bełchatów.
Kurek – urządzenie bardziej komputerowe
W ostatnich latach ciężko nawet przypisać go do konkretnej pozycji na boisku, bo kiedy nastały rządy Ferdinando De Giorgiego, Włoch ponownie przesunął go na przyjęcie. Na pozycji atakującego bardziej wierzył bowiem w swojego żołnierza z ZAKSY Dawida Konarskiego. Finał pamiętają wszyscy, obaj siatkarze zagrali dziadowski turniej, chociaż winnych było znacznie więcej.
Vital Heynen, który spróbuje teraz ogarnąć rozbitą reprezentację, wizję znów ma inną, bo… zawrócił Kurka na atak. Belg argumentował to tym, że w jego opinii „Kuraś” w latach 2015 i 2016 był jednym z najlepszych bombardierów świata. Oprócz niego w zestawie na ten sezon znalazło się jeszcze czterech atakujących: wspomniany Konarski oraz Łukasz Kaczmarek, Maciej Muzaj i Damian Schulz. Rywalizacja może być zacięta.
Ekscentryczny Heynen nie posłuchał więc podpowiadaczy i nie odstawił starej gwardii.
– Nie stać nas, abyśmy rezygnowali z tej grupy siatkarzy i nie mówię tutaj tylko o Kurku. Owszem, posiadamy duży potencjał jeśli chodzi o młodzież, ale niech ci młodzi walczą o miejsce sportową drogą, a nie na zasadzie eliminacji, że skoro zagraliśmy kiepski turniej, to wycinamy najbardziej winnych. Wymiana pokoleniowa jest potrzebna, ale patrzmy na jakość. Sam będąc trenerem kadry też dokonałem zmiany pokoleniowej. Wiem jak ciężko jest utrzymać wysoki poziom na dłuższą metę grając samymi młodymi zawodnikami. Tego się po prostu nie da zrobić – dodaje Ireneusz Mazur.
Jeśli chodzi natomiast o rolę Kurka w drużynie, wcale nie uważa, że musi być on liderem totalnym. Zdaniem komentatora, gracz Ziraatu powinien być trybem napędzającym drużynę, ale odpowiedzialność musi rozkładać się także na innych. – To wybitna osobowość, ale niewątpliwie skomplikowana pod względem psychologicznym. Uszanujmy tę wrażliwość. Może tak jak na ME w 2009 r. wokół niego potrzeba graczy, którzy będą na tyle mocni, żeby wyeksponować jego najlepsze cechy? Bo to nie jest maszyna, którą można wrzucać do kruszenia kamieni, Kurek to jednak urządzenie bardziej komputerowe.
I kończy: – Mocna osobowość Heynena niewątpliwie zderzy się w którymś momencie z osobowościami zawodników. I zobaczymy, jak on sobie poukłada te puzzle na stole. Aniołków tam nie ma, ale to dobrze, bo z aniołkami to tylko do nieba.
RAFAŁ BIEŃKOWSKI
Fot. newspix.pl