Legia Warszawa wygrała trzeci mecz z rzędu (drugi w lidze). Biorąc pod uwagę, że w obecnym sezonie walka wyścig starania o mistrzostwo niemrawe próby włączenia się do grona ekip mających największą liczbę punktów toczą się mniej więcej w takim tempie, w jakim pod pole karne wracali w pamiętnych derbach Michał Janota i Roman Gergel – jesteśmy całkiem miło zaskoczeni. A jeśli jeszcze Lech i Jagiellonia osiągną w tej kolejce taki sam dorobek, co legioniści – będziemy wręcz zszokowani.
Dla Legii wygrana to bardzo dobra wiadomość, bo w obliczu meczów Lecha z Górnikiem (Poznań) i Jagi z Wisłą Kraków (Białystok) może odskoczyć. Dziś warszawianie dostali na tacy drużynę byle jaką i sami nawet nie musieli rozgrywać wielkiego spotkania, by wygrać ten mecz w sposób pewny i zdecydowany. Korona robiła dużo, by nie wpieprzać się w paradę legionistom. Na czele kieleckich parodystów stał Nika Kaczarawa. Gdy mógł wyjść sam na sam na początku meczu, przyjął piłkę tak, że nawet trenerzy KTS Weszło w mgnieniu oka postawiliby już na nim krzyżyk. Gdy kilkadziesiąt akcji później już zdołał wyjść sam na sam, piłka odbiła się od jego piszczela i powędrowała gdzieś hen daleko. Gdy Korona wyszła z kontrą 3 na 1, zmarnował ją oczywiście Gruzin swoim przedwczesnym strzałem. Gdyby nie fakt, że w jednej z ostatnich akcji meczu zanotował asystę do Cvijanovicia (świetny gol z dystansu – dlaczego Lettieri nie wystawia go od początku?), Kaczarawa mógłby odstawić ten mecz na półkę „do zapomnienia”. Choć i tak raczej niechętnie będzie do niego wracać myślami.
Gdyby Korona wykorzystywała sytuację, mogłaby w tym meczu o czymkolwiek myśleć, a tak – dała się punktować legionistom. Strzelanie rozpoczął w drugiej połowie Szymański, który stojąc przed polem karnym zamarkował rozrzucenie akcji na prawą stronę, po czym zrobił szybki zwód i błyskawicznie strzelił z lewusa totalnie zaskakując całą linię obrony Korony. Zrobił to naprawdę spektakularnie i – choć podchodzimy do tematu bardzo ostrożnie – nie zdziwimy się, jeśli za chwilę zacznie się proponowanie tej kandydatury Adamowi Nawałce na szeroką skalę.
Jeszcze większe wrażenie na nas zrobił dziś jednak Niezgoda. Najpierw po raz 252359 zaprezentował swoje niebywałe gazicho – w sytuacji, gdy większość napastników szukałaby bezpiecznego podania w boczny sektor, on po prostu poszedł jak dzik na obrońcę wymieniając piłkę z Szymańskim i pakując ją do siatki (bramka nie została uznana – sędzia po konsultacji VAR słusznie dostrzegł spalonego). Później gdy dobrą interwencję zaliczył Alomerović, wykorzystał fakt, że Kosakiewicz, pod którego nogi spadła piłka, musi trochę powalczyć z siłami fizyki zanim wykona interwencję i w sprytny sposób wsadził nogę tam, gdzie akurat trzeba było ją wsadzić. Ostatnia bramka Legii to już prezent od Kena Kallaste, który powalił Cafu we własnym polu karnym (zobaczył za to czerwo – znów po interwencji VAR-u), a karnego na gola zamienił Radović. Dość łatwe zwycięstwo Legii z Koroną Lettieriego, która z każdym meczem coraz mniej przypomina tę poukładaną drużynę z jesieni, nad którą wszyscy się rozpływaliśmy.
Rozpływać się za to trzeba – podkreślamy: piszemy to z przymrużeniem oka – nad fantastyczną passą Deana Klafuricia, który wygrywając swoje pierwsze trzy mecze robi świetną markę wszystkim trenerom kobiet. Jak tak dalej pójdzie, prezesi Ekstraklasy zaczną szturmować nowy rynek w poszukiwaniu kolejnych trenerskich perełek.
[event_results 452737]
Fot. FotoPyK