Nie ma chyba gorszej choroby niż rak. Zachorować może każdy, odmian jest wystarczająco wiele, by obdzielić nim małe miasto, zaatakować jest w stanie każdy punkt w ludzkim ciele. Przede wszystkim jednak – najczęściej atakuje niespodziewanie. Dlatego informacja o czyjejś chorobie to dla nas powód do smutku. Za każdym razem. Tak było też w przypadku Théo Derote’a.
Jeśli nie kojarzycie nazwiska, to zrobimy, specjalnie dla was, szybką powtórkę: Théo to siedmiokrotny reprezentant seniorskiej reprezentacji Francji w piłce ręcznej, a więc drużyny, która w XXI wieku zdominowała ten sport na świecie. Gra na pozycji rozgrywającego i do ubiegłego roku jego kariera rozwijała się naprawdę dobrze. Co prawda występy w narodowej kadrze zanotował w trakcie mistrzostw Europy w roku 2016 (broniący tytułu Francuzi wtedy medalu nie zdobyli), a później już się w niej nie pojawił, ale jego wiek kazał sądzić, że prędzej czy później do składu Trójkolorowych wróci.
Na parkietach klubowych też szło mu całkiem nieźle – w sezonie 2014-15 został wybrany najbardziej obiecującym zawodnikiem ligi. Mimo tego, że klub, w którym grał zajął ostatnie miejsce i zleciał poziom niżej. On sam zresztą się utrzymał, bo przygarnęło go HBC Nantes, z którym na koniec zeszłego sezonu wywalczył wicemistrzostwo Francji i zdobył tamtejszy krajowy puchar. Mimo tego po sezonie pożegnał się z Le „H” i przeszedł do PAUC Handball, czyli ligowego średniaka. Tam miał zostać jednym z liderów zespołu.
Widzicie ten czas przeszły, prawda? No właśnie – „miał zostać”, bo nigdy mu się to nie udało. Nie dlatego, że słabo grał, a dlatego, że nawet nie miał okazji zaprezentować się kibicom z Aix-en-Provence, miasta, w którym swą siedzibę ma jego nowy klub. Chyba już domyślacie się, z jakiego powodu: we wrześniu ubiegłego roku, tuż przed startem nowego sezonu, ogłoszono, że Théo zachorował na raka.
Młody chłopak, wówczas 25-letni, sportowiec, w bardzo dobrej formie fizycznej. Możemy się zastanawiać jak to możliwe, że wypadło na niego, ale odpowiedź jest prosta: rak ma to w dupie. Czy raczej miałby, gdyby taką posiadał. Może dopaść każdego. Dosłownie.
W tym wszystkim dało się jednak znaleźć dobre informacje: Francuz zachorował na ziarnicę złośliwą. Inaczej zwie się to chłoniakiem Hodgkina, a wszystko zaczyna się od powiększenia węzłów chłonnych. Poza tym brak charakterystycznych objawów. Piszemy to, żebyście zdawali sobie z tego sprawę, bo chyba warto. Może komuś z was to w przyszłości pomoże. Tym bardziej, że ziarnica jest uleczalna – w przypadku osób w wieku Théo średnio u 9 na 10 da się z nią wygrać.
Motywacja była więc jasna: być jednym z dziewięciu. Wspierała go zresztą cała sportowa Francja. Najlepszy przykład? Kibice jego byłej drużyny, dopingowali go w walce z chorobą, gdy pojawił się w ich hali. Jeśli potrzeba było wzoru, to Francuz mógł go znaleźć u swojego rodaka, też sportowca, ale grającego na lodowej tafli – w 2012 roku na dokładnie ten sam rodzaj raka zachorował Thomas Decock. Przeszedł chemioterapię i sześć miesięcy po niej wrócił do gry w hokeja. Jego kariera trwa do dziś.
Théo nie zamierzał być gorszy. Przez kilka miesięcy przyjął łącznie szesnaście dawek chemioterapii, którą ukończył w styczniu tego roku. Na efekty trzeba było oczywiście nieco poczekać, więc dopiero pod koniec marca, w wywiadzie z francuskim portalem internetowym, poinformował, że jest zdrowy. Od tamtego czasu zdążył już wyjść na parkiet – wystąpił w meczu rezerw. Wcześniej musiał rzecz jasna ciężko trenować, co dodatkowo utrudniało mu wycieńczenie organizmu, zmęczonego kilkumiesięcznym leczeniem. Opłaciło się. Dziś znalazł się w kadrze na mecz pierwszej drużyny. Ta historia może zresztą rozwinąć się po hollywoodzku – PAUC walczy o awans do europejskich pucharów. Kto wie, czy kluczowy na finiszu sezonu nie okaże się właśnie Théo.
Niezależnie do tego, co wydarzy się w kolejnych dniach i miesiącach, już teraz możemy napisać szczere: gratulujemy, chłopie!
Fot. Newspix.pl