Raczej z boku. Nie w pierwszym rzędzie, nie w centrum zainteresowania. Po cichu, momentami do bólu skromnie. Poza boiskiem rzadko zaczyna dyskusje, raczej unika zabierania głosu. Dopiero na boisku staje się liderem. Piotr Zieliński w niczym nie przypomina już wątłego chłopca, który ze łzami w oczach został w szatni reprezentacji w przerwie meczu z Ukrainą na Euro 2016.
Ośmioletni Piotr Zieliński siedzi przy oknie i z brodą na parapecie wygląda świateł samochodu. Czeka na rodziców, którzy wyjechali na szkolenie w nowej roli. Mają zostać rodzinnym pogotowiem. Piotr się stresuje, rodzice nie przyjeżdżają. Ale wreszcie auto podjeżdża pod dom i najmłodszy z rodziny zbiega na dół.
Na pomysł zajmowania się dziećmi w trudnej sytuacji wpadła kilkanaście lat temu pani Beata, mama Piotra. Państwo Zielińscy od 2002 roku przyjmowali pod własny dach młodzież, która znalazła się w trudnym położeniu. Najczęściej dzieciaki padały ofiarą niedbalstwa własnych rodziców – były członkami rodzin patologicznych, niewydolnych. Nie poświęcano im wystarczająco czasu. Czasami nie poświęcano go wcale. Dzieci z takich rodzin po interwencjach opieki społecznej czy policji trafiały pod dach Zielińskich.
***
Piotr był najmłodszy z trójki rodzeństwa. O ile cztery lata starszy Paweł i o dziewięć lat starszy Tomek zaakceptowali taką zmianę, o tyle Piotrkowi przyszło to z trudem. Jednocześnie w ich domu w ramach pogotowia dziecięcego mieszkały cztery osoby – łącznie siedmiu młodych ludzi. Ciasno nie było, ale nowi domownicy nie rozpływali się w powietrzu – gdzieś musieli spać, gdzieś jedli, gdzieś przechowywali swoje rzeczy. Piotr z początku traktował ich jako niechcianych gości, wręcz intruzów. Jako kilkulatek nie rozumiał, że jego dom jest schronieniem dla dzieci, które w tym momencie tego potrzebują. Kartkami samoprzylepnymi zaznaczał swoje terytorium – naklejał je na szafki, łóżko czy biurko. Szafa stała się „szafą Piotra”, łóżko „łóżkiem Piotra”, a biurko „biurkiem Piotra”.
Z czasem najmłodszy z rodziny Zielińskich przyzwyczaił się do obecności innych. Zagadywał do nowych lokatorów, był coraz bardziej otwarty. Niepełnosprawnego chłopca, który trafił do ich domu, zaprowadzał do ogrodu i grał z nim w piłkę. Chłopiec przychodził później na mecze Piotra, gorąco go dopingował. Piotr, choć z początku niechętny do innych dzieci, stał się ich najlepszym kumplem w nowym dla nich domu. Jako pierwszy do nich wychodził, pokazywał im mieszkanie, pytał w czym może pomóc.
Po latach, już jako piłkarz Napoli i reprezentant Polski, wsparł działalność rodziców. Trzy lata temu kupił w sąsiedniej Targowicy budynek byłej szkoły. Niedługo później już w Ząbkowicach wykupił kolejny budynek. Oba lokale wyremontowano i przystosowano do prowadzenia w nich działalności opiekuńczo-wychowawczej. Powstała nawet fundacja „Piotruś Pan”. Beata i Bogusław Zielińscy w obu budynkach prowadzą domy dziecka. Pracy jest sporo, ale lata doświadczenia robią swoje – kolejni podopieczni wchodzą w swoje dorosłe życie. A Piotr nie tylko wsparł fundację finansowo, ale też przy okazji powrotów w rodzinne kąty stara się poświęcić swój czas dzieciom z miejsc, które zna. Gdy kilka lat temu Zielińscy zorganizowali dla jednego z podopiecznych komunię, to na uroczystości pojawił się właśnie Piotr z dziewczyną oraz pani Beata razem z panem Bogusławem. Rodziców komunikanta zabrakło.
***
Usportowieni rodzice to skarb. Nie wierzycie? Zapytajcie Roberta Lewandowskiego. Albo właśnie Piotra Zielińskiego. Mama w przeszłości uprawiała piłkę ręczną, tata był piłkarzem. Najmłodszy z ich potomków od małego garnął się do piłki. Kopał w ogrodzie, na pobliskim boisku. Na podwórkowe treningi wyciągał to braci, to ojca. Na grę w klubie był jeszcze za młody, więc pierwsze spotkania rozegrał… na legitymacji Pawła. A technikę szlifował podbijając piłkę przed domem. Gdy pobił rekord mógł pobiec do sklepu i wziąć na zeszyt nagrodę w postaci czegoś słodkiego. Sklepowy „dług” regulowali później rodzice.
Gdy Piotr miał dwanaście lat pojechał na treningi do Pragi. Brat Tomek grał wtedy w Miedzi Legnica, gdzie spotkał Bohumila Panika. Ten usłyszał o utalentowanym Piotrze i przekazał informację do swojego syna, który prowadził grupy młodzieżowe praskiej Sparty. Piotr pojechał na dwutygodniowy obóz z wychowankami Sparty, ale nikt w Ząbkowicach nie chciał, by zostawał tam na stałe. Miał się sprawdzić na tle Czechów. Do domu wrócił zadowolony, ale i z sakiewką pełną pieniędzy. Całe kieszonkowe przywiózł do domu, co do grosza. – Nie znam czeskiego, to nic nie kupowałem – przyznał po powrocie.
***
Fama o Zielińskim się roznosiła. Chłopak szybko dorobił się opinii „największej talentu w rejonie”. Jako dzieciak zachwycał techniką, dryblingiem, specyficznym sposobem poruszania się po boisku. Tata Bogusław zabierał go na treningi seniorów w pobliskiej Unii Bardo. Gdy tylko była taka możliwość był wysyłany do gry w starszych rocznikach. Przychodził czas zmiany szkoły podstawowej na gimnazjum, zaczęły też spływać propozycje przeniesienia się z Orła Ząbkowice Śląskie do większych klubów.
Zainteresowany Zielińskim był – co jasne ze względów geograficznych – Śląsk Wrocław. Ale on został szybko skreślony przez rodziców. W grze został Lech Poznań i Zagłębie Lubin. Tata Piotra znał trenerów Miedziowych i to przeważyło na korzyść lubinian. Jako trzynastolatek Piotr Zieliński związał się z akademią Zagłębia.
– Początki w Zagłębiu miał trudne. Ale nie pod względem piłkarskim, bo talentem był ogromnym. Chodzi o emocje. On był i nadal jest mocno związany z rodziną, a teraz musiał wyjechać ponad sto kilometrów od domu i zamieszkać w internacie. Rodzice przyjeżdżali, gdy tylko mogli, ale to nie to samo, co mieszkanie z nimi pod jednym dachem. Z czasem Piotrkowi było łatwiej, bo w Zagłębiu znalazł się jego brat Paweł – wspomina Paweł Karmelita, przed laty trener Zielińskiego w akademii, a dziś asystent Mariusza Lewandowskiego w pierwszym zespole.
Ktokolwiek wspomina Piotra z tamtego okresu mówi, że w szatni to był cichy chłopak. Taki, który podłącza się do przyśpiewek w szatni, ale raczej ich nie intonuje. Taki, który pośmieje się z żartu, ale raczej opowiedzianego niż ze swojego. – Liderem był na boisku. Tam błyszczał. To był typ zawodnika, który autorytet buduje sobie grą. Koledzy z zespołu widzieli, że Piotr jest wyjątkowy i czuli do niego zaufanie. Sami chcieli też dorównać do jego poziomu. To prowadziło do dobrej, zdrowej rywalizacji – wspomina Karmelita.
Zieliński wyróżniał się w zespole juniorów, ciągnął swoją drużynę. Wreszcie zagrał jeden ze swoich najlepszych meczów w Zagłębiu – Miedziowi mierzyli się z Górnikiem Wałbrzych, a przyszły reprezentant Polski rozgrywał swój własny koncert. Dryblingi, strzały, prostopadłe podania, zagrania piętą. Po spotkaniu śp. Zygmunt Stanowski, masażysta zespołu, szepnął Franciszkowi Smudzie, ówczesnemu trenerowi pierwszej drużyny, że wśród lubińskiej młodzieży jest chłopiec, który przerasta rówieśników. I że warto dać mu szansę. „Franz” długo nie dał się namawiać i zaprosił Zielińskiego na kilka treningów, dał też młodziutkiemu piłkarzowi wystąpić w sparingu. Ten odwdzięczył się golem. Gdy po jednych z zajęć do internatu odwoził go Piotr Świerczewski Zieliński zdradził się, że ma dopiero 15 lat. – Kurwa, to ty mógłbyś być moim synem! – wypalił ex-reprezentant Polski.
O 16-latku ubierającym pomarańczową koszulkę mówiło się wśród lokalnych trenerów, ale problemy zaczęły się, gdy do państwa Zielińskich zaczęły spływać konkretne oferty z zagranicy. Już kilka lat wcześniej rodzice wraz z Piotrem mieli mały ból głowy, gdy po najmłodszego z rodziny zgłosił się Bayer Leverkusen. Zieliński pojechał wtedy na testy do Niemiec, spodobał się miejscowym, ale mama i tata nie chcieli go zostawić tam samemu. W rozmowa z przedstawicielami klubu zaproponowali, by klub załatwił im pracę i mieszkanie, w którym chociaż jeden z rodziców mógłby mieszkać z Piotrem. Ale Niemcy ten pomysł odrzucili, a młodziutki piłkarz wrócił do kraju z proporczykami Bayeru i Liverpoolu, przeciwko któremu wystąpił w sparingu. I z pamiątkowym zdjęciem z Rudim Voellerem, który osobiście namawiał rodziców na transfer. W międzyczasie testowały go też kluby holenderskie – Feyenoord i Heerenveen.
W 2010 roku pojawiło się zainteresowanie Fiorentiny i Milanu. Ale po wielu rozmowach, naradach i dyskusjach z rodzicami i menadżerem Zieliński postawił na Udinese. Zdecydowały warunki do treningu, rysowana przed nim ścieżka rozwoju. Zagłębie za swój talent dostało tylko ekwiwalent w wysokości około 100 tys. euro.
***
Zieliński w samym Udinese za wiele się nie nagrał, ale we włoskim odpowiedniku Młodej Ekstraklasy robił furorę. Zdarzało mi się grać jako cofnięty napastnik, nabrał nieco więcej siły fizycznej, zmężniał. Fabio Viviani, jeden z trenerów tamtej drużyny, mówi po latach: – Wtedy nie widzieliśmy, że ten mały, nieśmiały i zamknięty w sobie chłopak zrobi taką karierę. Eksplozja jego umiejętności była wciąż przed nim.
Jeszcze za czasów gry w Udinese zadebiutował w dorosłej reprezentacji Polski, niedługo później trafił na wypożyczenie do Empoli. Krok po kroku wchodził dochodził do roli lidera. – Wszyscy powtarzają, że Piotrek jest skromny. Ale druga ważna cecha, którą się odznacza, to cierpliwość – przyznaje Karmelita. Zieliński był cierpliwy i wiedział, że jego wielka szansa dopiero nadejdzie. I nadeszła – w postaci wyciągniętej dłoni przez Maurizio Sarriego, z którym pracował już w Empoli. Napoli położyło na stół dwanaście milionów euro i „Piotruś Pan” trafił do giganta włoskiej piłki.
***
21 czerwca, 2016 rok. Polska gra z Ukrainą podczas Euro 2016. Zieliński schodzi do szatni w przerwie i nie wychodzi na drugą połowę. Swój jedyny występ na pierwszej wielkiej imprezie kończy po 45 minutach. Oczekiwania wobec niego były spore, ale nie uniósł ich ciężaru. W jego oczach pojawiły się łzy. Swoje pierwsze reprezentacyjne rozczarowanie musi przepłakać. Po meczu długo rozmawiał z Kubą Błaszczykowskim, z którym zaprzyjaźnił się podczas wypożyczenia Błaszczykowskiego do Fiorentiny. Spotykał się z nim i z jego żoną, rozmawiali, starszy kolega wspierał młodego swoim doświadczeniem.
Z poczuciem odpowiedzialności i presją uczy się radzić dzięki psychologowi sportowemu. Z Kamilem Wódką pracuje jako jeden z kilku kadrowiczów – oprócz niego robią lub robili to Łukasz Piszczek, Bartosz Kapustka, ale i Kamil Stoch. Zieliński grać w piłkę potrafi, ale czasami nie potrafił radzić sobie ze stresem. W eliminacjach do Mistrzostw Świata widać było po nim, że dorasta z każdym kolejnym meczem. Pod nieobecność Grzegorza Krychowiaka stał się liderem linii pomocy. – Sekret sukcesu? Nie ma czegoś takiego. Po słabszych momentach podnoszę głowę do góry i idę dalej – powtarzał.
Dziś już 23-letni Piotr znacznie mniej przeżywa krytykę i poczucie źle wykonanego zadania. Najbardziej boi się… oceny rodziców. Po słabszych meczach woli odbierać telefon od ojca niż samemu chwytać po komórkę i wybierać numer. Tata wraz z mamą oglądają wszystkie jego spotkania. Jeszcze za małolata zwiedzili z nim pół Polski – mecze w Ząbkowicach, później w Lubinie, kadry województwa, reprezentacje młodzieżowe, wyjazdy zagraniczne. A sam Zieliński-junior widzi po sobie wpływ Zielińskiego-seniora. Nie tylko na gruncie wychowania, ale i pod kątem piłkarskim. Godziny spędzone na siatkonodze w ogrodzie, trening celność podań organizowany przy użyciu piłki tenisowej i taboretu. To wszystko przyniosło swój efekt. Pół-żartem, pół-serio, ale pan Bogusław to jeden z najefektywniejszych trenerów młodzieży ostatnich lat. To z „akademii Zielińskich” wyrósł Piotr (rozgrywający reprezentacji Polski), Paweł (blisko sto meczów na poziomie Ekstraklasy, obecnie piłkarz pierwszoligowej Miedzi) i Tomek (były pierwszoligowiec, powoływany do kadr młodzieżowych).
***
– Jak nie zagrasz kiedyś w Realu Madryt, to będziesz mógł mieć żal wyłącznie do siebie. Stać cię na grę w klubie z europejskiego TOP5 – miał powiedzieć Sarri do Zielińskiego podczas ich wspólnej pracy w Empoli. W Napoli grywa jednak w kratkę, ale – ponownie – cierpliwość jest dla niego kluczowa. Krok po krok poprawia swoją pozycję w klubie, tak jak wspinał się po szczeblach znaczenia dla reprezentacji. Podczas eliminacjach do mundialu był drugą po Robercie Lewandowskim postacią w reprezentacji. O łzach w przerwie nie ma już mowy. “Piotruś Pan”? To dziś tylko nazwa fundacji w rodzinnych Ząbkowicach. Piotruś stał się panem Piotrem Zielińskim, liderem pomocy w kadrze Adama Nawałki.
DAMIAN SMYK
fot. newspix.pl
***
Poprzednie teksty z cyklu “Kierunek jest jeden”:
Bartosz Bereszyński – “Gdyby nie transfer do Legii, widzę siebie w drugiej lidze”
Damian Kądzior – “Lodówka pełna celów. Damian Kądzior nie przestaje marzyć”