Cynizm. Zachowawczość. Uwielbienie wobec defensywy, chęć ujarzmienia piłkarskiej rzeczywistości. Aż do bólu wyrachowana wizja piłki, w której zdecydowanie bliżej mu do księgowego – co weekend podliczającego bilans zysków i strat – niż do artysty, który chciałby cokolwiek stworzyć, kogokolwiek zachwycić.
Minimalizm jest w naturę Massimiliano Allegriego wpisany. Co gorsza – to minimalizm wyjątkowo irytujący, ponieważ z reguły zabójczo skuteczny. Jeszcze do niedawna jakiekolwiek uwagi kierowane względem stylu gry Juventusu włoski trener mógł zbyć prostym gestem, najzwyczajniej w świecie wskazując na gablotę z trofeami. Trzy lata, trzy mistrzostwa Włoch, trzy Puchary Włoch. Do tego dwa finały Ligi Mistrzów – za nie trofeów nie otrzymał, ale umówmy się, że jak na możliwości Juventusu to i tak było coś ekstra.
Bo Allegri wielkim trenerem jest – i kropka. Co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości. Przez ostatnie lata wycisnął z Juventusu tyle ile się dało, nie tylko z samego miąższu, ale także i z turyńskich pestek. W przeciwieństwie do innych klubów z czołówki, nie miał luksusu zatrzymywania najlepszych piłkarzy i ściągania gwiazd gotowych do gry. Przeciwnie, co roku musiał radzić sobie z przebudowami składu, z odejściem Pogby, Teveza, Vidala, Bonucciego i tak dalej.
Spośród osiemnastu piłkarzy zgłoszonych w 2015 do finału z Barceloną, w Turynie ostało się zaledwie pięciu, przy czym dla Stephana Lichtsteinera i Claudio Marchisio to prawdopodobnie już ostatnie tygodnie, a Stefano Sturaro nigdy nie pełnił w klubie znaczącej roli – naturalnie poza irytowaniem kibiców swoją nieporadnością. Wieczny remont, do tego czasem przypominający zamalowywanie malowniczo rosnącego na kuchennej ścianie grzyba.
Przyczyna tego stanu rzeczy jest dość prosta: Allegri to taktyczny maestro. Problem w tym, że jest to jednocześnie jego największa zaleta i najgorsza wada.
* * *
„Allegri to nauczyciel, który wzniósł kwestie taktyczne na najwyższy poziom. Brawo, jednak zapomniał o pięknie i harmonii, o muzyce, którą piłkarski zespół musi grać” – Arrigo Sacchi.
* * *
Niewielu jest trenerów, którzy potrafią tak szczelnie zamknąć drzwi do swojej bramki jak Allegri. Wystarczy wspomnieć zeszłoroczną Ligę Mistrzów – w sześciu spotkaniach, od 1/8 aż do finału, Juventus stracił w dwumeczach z Porto, Barceloną i Monaco łącznie jedną, jedyną bramkę. Jeszcze lepszą serię zaliczył zresztą w obecnych rozgrywkach w Serie A, kiedy przez piętnaście kolejek z rzędu Buffon i Szczęsny przepuścili do siatki zaledwie jeden strzał.
To ewidentnie najbardziej kręci włoskiego trenera. Nie pokazywanie swojej siły, a niwelowanie mocy rywala, wysysanie z niego sił i chęci, sprawianie, by czuł się bezradny. W niedzielnym spotkaniu z Napoli Allegri przeszedł samego siebie – dość powiedzieć, że po raz pierwszy w historii Juventus nie zdołał oddać celnego strzału na bramkę rywala grając na swoim nowym stadionie. Pierwszy taki przypadek w ciągu siedmiu lat.
A wszystko zgodnie z planem, według założeń, z nastawieniem na ugranie remisu – a do tego nie trzeba przecież strzelać goli, wystarczy po prostu ani jednego nie stracić. Stąd brak pressingu, stąd defensywne boki obrony, stąd wchodzący na skrzydło Mandżukić, który bardziej miał uprzykrzać życie pomocnikom niż obrońcom Napoli.
Jestem przekonany, że do 90. minuty Włoch był w pełni zadowolony z przebiegu spotkania, co więcej – że właśnie tak je sobie wymarzył. W końcu, jak nie omieszkał kiedyś stwierdzić, „jeśli ktoś chce oglądać spektakl, to powinien iść do cyrku”, a jego interesuje tylko dorzucanie kolejnych punktów, wrażenia estetyczne ma głęboko w poważaniu. I ten plan Allegriego po raz kolejny prawie wypalił – choć bez walki oddał rywalom piłkę i przestrzeń, a w tyłach poza Benatią biegał rezerwowy zestaw obrońców, to piłkarze Napoli mieli ogromne problemy ze stworzeniem dogodnej sytuacji. W trakcie pierwszej połowy, mimo pozornej dominacji, zaledwie pięciokrotnie znaleźli się z piłką w polu karnym Bianconerich.
A potem dała znać osobie turyńska pięta Achillesa – spośród 20 straconych przez nich bramek w tym sezonie aż 8 padło po zagraniach ze stałych fragmentów – i Koulibaly strzałem głową przewrócił do góry nogami cały sezon.
* * *
„Lubię oglądać Juventus kiedy przejmują inicjatywę, problem w tym, że oni tak grają przez 15 minut, a potem się wycofują, bronią i szukają kontrataków” – Arrigo Sacchi.
* * *
Po raz kolejny w tym sezonie Juventus padł ofiarą minimalizmu, który w obecnych rozgrywkach momentami osiągał wręcz absurdalny wymiar. Stara Dama regularnie po zdobyciu prowadzenia cofała się, oddawała piłkę rywalowi i czekała aż upłynie 90 minut. W ten sposób Allegri przejechał się w lidze z Atalantą (z 2:0 na 2:2), Lazio (z 1:0 na 1:2) i Crotone (z 1:0 na 1:1), a wiele nie brakowało, by w taki sam sposób zgubił punkty z Benevento.
Również w Lidze Mistrzów to podejście odbiło się Allegriemu czkawką. Co prawda z Tottenhamem do awansu w dwumeczu wystarczyło 20 minut (łącznie!) ofensywnej gry, jednak z Realem minimalizm ponownie podciął Juve skrzydła. Przez pierwszą godzinę rewanżu Juventus grał najlepszy mecz w tym sezonie, kapitalnie prezentował się w ofensywie, był w stanie narzucić na Bernabeu swój rytm i swoją wolę. Problem w tym, że po strzeleniu trzeciej bramki – dającej Juve dogrywkę – Allegri zamiast dobić rannego rywala, wycofał żołnierzy do okopów. I tak jak z Napoli, tak i wtedy został w tych okopach pogrzebany.
I właśnie ten mecz z Realem jest wyjątkowo symptomatyczny. Bo to nie jest tak, że Juventus ma słabych ofensywnych piłkarzy, nie jest też tak, że Juventus nie potrafi grać ofensywnie. Potrafi, kiedy musi. Pokazał to z Realem, pokazał to z Tottenhamem (szybkie 2:0 i okopy), pokazał to rok temu z Barceloną (szybkie 2:0 i okopy), pokazał to dwa lata temu z Bayernem (szybkie 2:0 i okopy). Zresztą w Serie A w tym sezonie więcej goli zdobyło jedynie grające ultraradosny futbol Lazio.
Trudno więc nie mieć wrażenia, że Allegri stał się więźniem swojego zdrowego rozsądku, a wraz z nim także cały Juventus. Momentami wręcz czuć to, jak narzuca zespołowi zbyt wąskie ramy, jak ogranicza mu przestrzeń. Bo i jego piłkarze potrafią grać ofensywnie i on – przyciśnięty do ściany przez okoliczności – potrafi ich tak przygotować, by odpalili kanonadę, a nie strzelali zza węgła.
Bo właśnie kanonady będzie w weekend potrzebowała Stara Dama, bo na Giuseppe Meazza zmierzy się z Interem, który w tym sezonie w meczach z czołówką nie przegrywa. Luciano Spalletti dwukrotnie zamurował się z Napoli, raz z Juventusem, Lazio i Milanem. I co prawda w tych pięciu spotkaniach jego Inter nie strzelił ani jednego gola, ale też żadnego nie stracił.
A patrząc na terminarz Napoli – ten jeden punkt przewagi turyńczyków ma marginalne znaczenie, bo jakakolwiek wpadka Juventusu będzie prawdopodobnie oznaczała, że Scudetto powędruje pod Wezuwiusz.
MICHAŁ BORKOWSKI
Fot. FotoPyk