Mało to było narzekań na formę Christiana Gytkjaera? Niektórzy już jesienią odtrąbili, że gość jest sukcesorem dorobku Denisa Thomalli i Nickiego Bille Nielsena. Duńczyk jednak strzelał całkiem systematycznie, a w ostatnich tygodniach włączył się do walki o koronę króla strzelców. Postanowiliśmy przeanalizować czy to sam Gytkjaer zmienił się na tyle, by być kluczowym napastnikiem ligi, czy to sam Lech dostosował się do stylu gry swojego snajpera.
Lewandowski, Rudnevs, Teodorczyk, Robak. To żywe dowody na to, że w Poznaniu mają nosa do napastników. Tshibamba, Thomalla, Nicki Bille, Rakels. Oni z kolei udowadniają, że w Lechu często się mylą przy sprowadzaniu snajperów z prawdziwego zdarzenia. Jesienią chwycono kukiełkę z koszulką Christiana Gytkjaera i zastanawiano się – czy wrzucić ją do kosza “takich snajperów chcemy”, czy jednak dzióbać kukłę szpilkami i szukać mu nowego klubu. Wyrok wisiał w powietrzu, natomiast Duńczyk dawał argumenty swoim zwolennikom w postaci bramek, ale i usuwał się w cień, gdy Lechowi nie szło.
Sam Gytkjaer nie ukrywał, że jest bardzo zależny do zespołu: – Od wielu lat w futbolu bazuję na swoich atutach, czyli wyjściu na pozycję, dojściu do dośrodkowania i snajperskim nosie. Jestem takim lisem pola karnego, który często zależy od gry zespołu.
Ma to swoje plusy, bo sami nie pamiętamy sytuacji strzeleckiej, którą 27-latek schrzaniłby koncertowo. Jeśli już dochodzi do dobrej okazji bramkowej, to na ogół ją wykorzystuje. To skuteczny napastnik. Minusem jest jednak fakt, że snajper Kolejorza jest niezwykle zależny od zespołu. Jeśli drużynie dobrze idzie, kreuje szanse, to i on sam będzie błyszczał (vide hat-trick z Wisłą Kraków). Jeśli jednak lechici są w lekkim dołku, to Gytkjaer sam tej lokomotywy nie uciągnie.
I pokazują to też liczby, bo jego gra na przestrzeni całego sezonu nie uległa znacznej zmianie. Wykonuje mało podań (rzadko powyżej 20 na mecz), rzadko drybluje (najczęściej raz w meczu), nie zalicza przechwytów i odbiorów (dwa przechwyty na połowie rywala i trzy odbiory w tym roku). Mirosław Okniński w anegdotce o Mariuszu Pudzianowskim opowiadał, że Pudzian nie uznawał innych form walki i chciał tylko “łapać i rzucać, łapać i rzucać, łapać i rzucać”. Gytkjaer ma to samo – chce czekać i strzelać, czekać i strzelać, czekać i strzelać. Zresztą Christian to bardzo dobrze opisał w wywiadzie dla nas. – To bardzo ciężki mentalnie zawód. Zawsze musisz być gotowy na tę jedną szansę. Wkurzasz się, jak dziesięć wrzutek do ciebie nie dochodzi, ale jednocześnie musisz być gotowy na numer jedenaście. Nie umiałbym czerpać takiej przyjemności z bycia obrońcą, dla mnie to zajebiście nudne. Musisz znaleźć to, co cię uszczęśliwia. Ja mam cały czas myśli zaprzątnięte strzelaniem goli – mówił wtedy.
Jasne, były król strzelców norweskiej ekstraklasy wygląda wiosną lepiej pod względem fizycznym. Zdarzają mu się szybkie sprinty do prostopadłych podań, silniej stoi na nogach w pojedynkach z rywalami, jest zwinniejszy w polu karnym. Może to efekt treningów indywidualnych, na które uczęszcza od niedawna. Może po prostu zauważył, że gdy rusza się odrobinę więcej, to i szanse strzeleckie przychodzą mu łatwiej.
Jego akcje rosną wtedy, gdy Majewski czy Jevtić mają dobry dzień i potrafią dograć mu pod nogi. Zresztą spójrzmy na liczby – w ostatnich kilkunastu meczach Duńczyk tylko dwukrotnie strzelił gola, gdy oddawał w meczu przynajmniej dwa strzały. Stało się tak w starciach z Koroną i Pogonią. A poza tym klarowna wyliczanka:
mecz z Wisłą Kraków – pięć strzałów, trzy gole
mecz z Lechią Gdańsk – jeden strzał, jeden gol
mecz z Jagiellonią Białystok – siedem strzałów, jeden gol
mecz z Legią Warszawa – jeden strzał, jeden gol
mecz ze Śląskiem Wrocław – dwa strzały, jeden gol
mecz z Termalicą Nieciecza – siedem strzałów, trzy gole
mecz z Wisłą Płock – dwa strzały, jeden gol
Wyłączając z tego zestawienia te szalone 5:1 z Jagiellonią wychodzi na to, że Gytkjaer w ostatnich miesiącach jest istnym potworem skuteczności. Potwierdza to tabela EkstraStats, która pokazuje ile strzałów zamienia na zdobyte bramki czołówka strzelców (stan przed 32. kolejką, od lewej – strzelone gole, liczba strzałów potrzebna na gola, % skuteczności strzałów).
Zresztą nie szukajmy daleko – trzy punkty w starciu z Zagłębiem Lubin lechitom zagwarantował właśnie ich napastnik, który – a jakże – oddał w tym spotkaniu tylko jeden strzał. I to strzał oddany kolanem.
Nadmieńmy też, że Duńczyk pobił już dorobki debiutanckich sezonów Roberta Lewandowskiego, Artjomsa Rudnevsa, Łukasza Teodorczyka (to akurat nie było trudne) czy Marcina Robaka. Do osiemnastu goli w lidze dołożył dwa kolejne w europejskich pucharach.
Jeśli to prawda, że drużyna jest jak organizm i system naczyń połączonych, w którym każdy odgrywa swoją rolę, to Lech jest tego znakomitym przykładem. Gytkjaer w tej drużynie odpowiada wyłącznie za strzelanie goli. Dołoży coś od siebie w pressingu, ale kreację gry i walkę w środku pola oddaje innym. On wyspecjalizował się w byciu cholernie skutecznym napastnikiem. I teraz wychodzi mu to bardzo, ale to bardzo dobrze.
Fot. Jakub Gruca/400mm.pl