Reklama

Chłopcy boją się grać kreatywnie, bo są ściągani z boiska

redakcja

Autor:redakcja

21 kwietnia 2018, 13:47 • 20 min czytania 8 komentarzy

Jak ważna jest pasja w zawodzie trenera? Dlaczego akademie w Polsce nadal odstają od tych europejskich? Co nim kierowało, gdy zdecydował, że syn zrezygnuje z legendarnej La Masi? Czego żałuje po 30 latach pracy szkoleniowca? Jak wspomina Puchar Tymbarku z 2010 roku? Dlaczego przed meczem finałowym puścił swoim piłkarzom hymn Polski? Jak Kazimierz Górski i Michał Listkiewicz zestresowali jego drużynę? O tym wszystkim (i jeszcze więcej) w wywiadzie z Ryszardem Hendrykiem, który osiem lat temu wraz ze swoją Spartą Sycewice wygrał jubileuszowy turniej “Z podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”.

Chłopcy boją się grać kreatywnie, bo są ściągani z boiska

Rok temu obchodził pan 30-lecie pracy szkoleniowca. Jak zaczęła się ta przygoda?

Skończyłem studia ekonomiczne, a później poszedłem na rok do wojska, bo takie wówczas były czasy. W 1987 roku zacząłem pracę w zawodzie, ale czegoś mi brakowało. Już w trakcie grania w piłkę ciągnęło mnie do trenerki. Często pokazywałem młodszym kolegom różne zagrania, starałem się tłumaczyć schematy. Postanowiłem więc przebranżowić się i poszedłem do szkoły w Sycewicach. Przyjęli mnie do pracy, bo zrobiłem fakultet pedagogiczny, a także różne kursy.

Dokładnie pamiętam tamten dzień, gdy podjąłem decyzję o pracy w innym zawodzie. Poszedłem w trenerkę z pasji i zawsze miałem ambicje, aby coś osiągnąć w tym fachu. Chyba się udało, bo mam na koncie parę sukcesów.

1

Reklama

4

16

18

Pasja pozostała do dzisiaj?

Zdecydowanie, bo jednak siedzę w tym już ponad 30 lat. Zawód nauczyciela generalnie jest dla kobiet, ale trenowanie dzieciaków daje mi kopa. Wychodzę z takiego wiejskiego założenia, że najważniejszą sprawą jest uśmiech na twarzy tych szkrabów. Staram się im pomóc, a jak one się cieszą, to ja również.

Właśnie, bo nie trenuje pan w dużej miejscowości, ani nawet małej. Sycewice są wsią, w której mieszka niewiele ponad 1000 osób. Skąd bierze pan zawodników?

Reklama

Prawie wszystkie dzieci są z Sycewic. W ostatnim czasie niestety jest ich mniej, ale ciągle walczymy. Jak stworzę grupkę, to mam ją już na lata. Kilku chłopaków dojeżdża z gminy, ale głównie opieram się na dzieciach stąd.

W tym sezonie mam trzy drużyny, z którymi jeżdżę na turnieje i występuję w lidze. Nie nastawiam się na wynik, dlatego nie szukam szaleńczo nowych zawodników. Po prostu wybieram grupę, którą szkolę i mogę się na niej skupić. Do skutku pracujemy nad różnymi elementami gry. Czasami działamy też na materiale z naszych turniejów. Cały czas tworzę sobie różne scenariusze rozegrania, a później staram się nad nimi pracować z dziećmi.

Czyli nie jeździ pan po okolicznych miejscowościach i nie szuka utalentowanych chłopców?

Raczej tego nie robię. Oczywiście, jeśli zobaczę jakiegoś utalentowanego chłopca w meczu ligowym, zaczynam się nim interesować. Najpierw pytam się koleżanek ze szkoły, czy w ogóle byłaby szansa ściągnąć go do nas. Najważniejsi jednak w tym wszystkim są rodzice. To musi być współdziałanie na linii trener–rodzice i dziecko. Chodzi o współpracę, bo przecież rodzice muszą dowozić syna na treningi, a także wychowywać go w domu.

Jest wielu chłopców, którzy chcą przyjść, a później szybko rezygnują. Gdy przychodzi rodzic, to wiem już, że będzie pilnować syna… Nikogo w życiu nie wygoniłem z treningu, ale czasami muszę przenieść do młodszej grupy. Nie chcę, by ktoś się u mnie załamał. Tłumaczę wtedy, że musi ciężko pracować i czasami u niektórych widać charakter. Nie działam jak w dużych akademiach, gdzie wymieniają cały czas te dzieciaki. Biorą tam dużo zawodników, a później ich nie szkolą. Takie działanie jest bez sensu. Jeśli tam już ktoś jest, to niech się na nim skupią.

Od razu pan widzi, gdy 10-latek ma talent?

W dzisiejszych czasach trzeba już zaczynać wcześniej. Widzę po charakterze, że ktoś się nadaje. Jak ma zapał, to później nadrobi wszystko. Właśnie tutaj musi wykazać się trener i rodzice, którzy powinni być drogowskazem. Choć jak jest talent, to też oczywiście od razu widać. W moim zespole podoba mi się, że chłopcy myślą. Wiedzą, kiedy wrócić do obrony, podać, jak się ustawić… Z doświadczenia wiem, że przepisem na sukces jest talent, praca i cierpliwość. Tylu już było chłopców z talentami, a później wyszli ze szkoły i wszystko się kończyło.

Po sześciu latach pracy w zawodzie trenera wychowałem fajnych juniorów, ale żaden z nich nie kontynuował grania w piłkę. Myślałem, że z nich coś będzie, ale rodzice nie pilnowali i wszystko się rozchwiało.

Przepis na sukces tkwi w rozsądnych rodzicach i trenerze?

Tak, to bardzo ważna sprawa. Nie mówię tutaj jednak o szalonych rodzicach, którzy ingerują w trening, bo to jest zmorą dzisiejszych czasów. Na myśli mam rodziców, którzy przypilnują, wytłumaczą i przywiozą na trening.

Często zdarzają się szaleni rodzice?

Widzę to po innych klubach. I muszę przyznać, że czasami sytuacje są nieznośne. U mnie takich akcji jest mało, bo rodzice wiedzą, że jestem wymagający i nie pozwolę sobie na takie działanie. Zawsze staram się tłumaczyć dzieciom i rodzicom, że aktorem pierwszoplanowym jest dziecko, a ojciec albo matka odgrywają role drugoplanowe.

Czasami są sytuacje, że rodzice mają roszczenia, bo syn nie dostał statuetki dla najlepszego zawodnika. Ba, nawet króla strzelców. Tłumaczę im wtedy spokojnie, że ktoś inny został królem strzelców, bo więcej razy trafił do siatki. Przeważnie jest też tak, że jedna drużyna nie dostanie nagrody dla najlepszego strzelca i piłkarza turnieju.

Wiele się również mówi o tym, że chłopak, który szkolił się w małym miasteczku, później ma problemy w dużej akademii. Ile w tym jest prawdy?

Bardzo dużo, ale to są problemy, które związane są z pazernością na wynik w tych szkółkach. Wszyscy mówią, że rezultat ich nie interesuje, a guzik prawda. Oczywiście skłamałbym, mówiąc, że mnie wynik nie interesuje, ale priorytetem jest, by nie łamać etapów szkolenia.

Przede wszystkim w akademiach drużyn z seniorami na wysokim poziomie kładą nacisk na sukcesy. Widziałem już wiele przypadków, w których popełniono błędy. Chłopcy zdobywają mistrzostwo Polski i ktoś ich wielokrotnie wybiera, a więc coś potrafią. Idą do dużej akademii i są przesuwani cały czas po różnych kategoriach. Chodzi tutaj o sprawy sponsorsko-menedżerskie. Zawodnik, który idzie od razu do takiej akademii klubowej, ma gorzej niż ten, który trafi tam później. Sprawa jest prosta, ponieważ w dużych akademiach zawsze tworzy się miejsce dla tych, za których coś zapłacono. Co tu dużo mówić – kasa musi się zwrócić.

Podam też prosty przykład. Zawodnik dobrze wyszkolony technicznie założył siatkę, bo musiał. Atakowało go dwóch piłkarzy i takie było najlepsze wyjście. Trener go ściągnął, gdyż od zakładania „tunelów” był inny chłopiec. Podobnie było z niekonwencjonalnym wyjściem z trudnej sytuacji. Ci chłopcy boją się grać kreatywnie, bo są ściągani z boiska… A wtedy cieszą się kluby, że zdobyły jakieś mistrzostwo kraju, ale co z tego? Przecież ci chłopcy i tak nie trafią do pierwszej drużyny… Rozumiem też, że muszą ściągać nowych zawodników, by notować progres. Jednak niech się zajmują też tymi, których już tam mają. Prawie nikt tego nie pilnuje. Akademie drużyn z ekstraklasy są dobre, ale wiele im jeszcze brakuje do tych najlepszych w Europie. Przede wszystkim muszą zmienić mentalność.

Czuje pan trochę, że praca trenera młodzieży jest niewdzięczna?

Powiedziałbym, że tak i nie. Praca ta jest wdzięczna, bo to moja pasja. Z drugiej strony jest niewdzięczna, ponieważ nie doceniają jej ci, którzy oceniają naszą pracę. Chodzi mi tutaj o PZPN i inne związki piłkarskie. Cały czas mam wrażenie, że nie docenia się nas, bo jesteśmy pasjonatami. Wychodzą z założenia, że bez nagród oraz dobrego słowa i tak będziemy robić swoje… Władze się zmieniają i zawsze jest tak samo. Niedawno miałem trzydziestolecie pracy i tylko rodzice fajnie się zachowali. Trochę jest mi przykro, bo pracuję 30 lat z naszymi dzieciakami, nigdzie nie wyjeżdżam, staram się, jak mogę, a nikt tego nie docenia. Byłoby mi miło, gdyby ktoś chociaż o mnie wspomniał.

Myślę, że my, trenerzy młodzieży, wykonujemy ważną robotę, a zwłaszcza w dzisiejszych czasach powinno być to docenione. Wystarczy spojrzeć na dzieci, które teraz nie garną się do sportu. Jak się człowiek przejdzie i na nie spojrzy, to na 50 nastolatków aż 48 gapi się w telefon. Gdybyśmy byli doceniani, to rodzice również usłyszeliby o tym, co mogłoby pozytywnie wpłynąć na frekwencję podczas naborów.

Duży rozgłos przyszedł, gdy wygraliście Puchar Tymbarku w 2010 roku.

W tym miejscu trzeba pochwalić PZPN, bo organizuje naprawdę fantastyczny turniej. Moje pierwsze sukcesy odnosiłem jednak w programie „Piłkarska Kadra Czeka”, który prowadził w telewizji Adam Gocel.

W 1991 roku wygrałem „Piłkarska Kadra Czeka” z chłopcami z Sycewic. Następnie cały czas graliśmy w tym i innych turniejach. Dopiero później był Puchar Tymbarku, który wygraliśmy w 2010 roku. Przygotowywaliśmy się do tego turnieju bardzo długo, bo trenowałem już z chłopcami, gdy chodzili do zerówki. A nawet wcześniej, bo syn miał 4-5 lat i wówczas organizowało się takie przyjęcia urodzinowe w domu. Przychodzili do niego koledzy, którzy byli ubrani w sprzęt sportowy – spodenki, getry, korki – bo wiedzieli, że będą gry i zabawy z piłką. Tak ich wciągałem małymi krokami. Gdy mieli dziewięć lat, odnosili już sukcesy.

Gdy składałem wniosek u doktora Golańskiego, aby zgłosić naszą drużynę do Pucharu Tymbarku w 2010 roku, to powiedziałem mu, że chcemy wygrać. On mnie się wtedy zapytał, co chcemy wygrać – gminę czy powiat? Powiedziałem, że chcemy wygrać mistrzostwo Polski. Był bardzo zdziwiony moją deklaracją. W 2008 otwarto też Orlik, na którym prowadziłem otwarty trening. Chłopcy mieli wtedy po osiem lat. Powiedziałem wówczas, że za dwa lata chcemy wygrać Puchar Tymbarku. Niektórzy się z tego śmiali, ale cel zrealizowałem. Miałem tych chłopców już od zerówki, dlatego wiedziałem, na co ich stać.

Najwięcej nerwów było chyba w finale, bo wygraliście dopiero po serii rzutów karnych?

W grupie zaczęliśmy dobrze, ale widziałem sporo nerwów. Chłopcy czuli presję przez rangę tego turnieju, dlatego mocno się stresowali. Oczywiście graliśmy wcześniej w innych turniejach, ale tutaj każdy wiedział, że gramy o dużą stawkę. Przed meczem puściłem im nawet hymn Polski w szatni, by zmotywowali się jeszcze bardziej, a nerwy puściły. Generalnie stres jest zawsze duży u takich maluchów, dlatego trzeba z tym walczyć. Pamiętam historię sprzed kilkunastu lat, gdy byłem na turnieju w Słupsku. Znałem Michała Listkiewicza z programu „Piłkarska Kadra Czeka”, dlatego przedzwoniłem do niego i zapytałem, czy nie chciałby w piątek przyjechać z Kazimierzem Górskim do naszej szkoły. Zgodził się, ale później przełożył na sobotę, dlatego zaprosiłem ich do Słupska na ten turniej, o którym mówiłem przed chwilą. W Słupsku nikt mi nie chciał wierzyć, że przyjedzie Kazimierz Górski (śmiech)… Panowie przyjechali w przerwie meczu, gdy moja drużyna prowadziła 4:0. Wyszedłem po nich i wracamy, a moi zawodnicy stanęli. Nogi jak z galarety i nic nie grali. Przeciwnicy myśleli, że ten Górski to jakiś dziadek, a tym moim tłumaczyłem wcześniej, kim jest ten człowiek, dlatego tak ich zamurowało. Skończyło się tak, że tamci wyrównali, a my strzeliliśmy dopiero w końcówce na 5:4. Zrozumiałem wtedy, że psychika jest bardzo ważna u takich maluchów. Nie dziwiło mnie więc, że stresowali się na Pucharze Tymbarku, bo nagrodą w końcu był wyjazd na San Siro. Każdy marzył, by wygrać.

6

Pamiętam również, że przed samym finałem bardzo się wkurzyłem, bo jakiś gość z drużyny, którą ograliśmy w półfinale, podszedł do moich chłopaków i powiedział im cos w stylu: – Wy już wygraliście, bo przecież w półfinale pokonaliście nas 4:1. Jezu, ale się wtedy wściekłem na tego faceta, bo przecież oni mogli w to uwierzyć. Tak się po prostu nie robi i nie trzeba mieć wykształcenia pedagogicznego, by o tym wiedzieć… Finał pamiętam dobrze, bo było sporo nerwów. Wyrównaliśmy po bramce Karola Czubaka, który wykorzystał dośrodkowanie mojego syna. W karnych mieliśmy doświadczenie, bo rok wcześniej na innym turnieju przegraliśmy po konkursie „jedenastek” z ukraińskim klubem. Wtedy było 8:8 i dziewiątego karnego nie strzelił mój syn. Chłopcy strasznie płakali i byli załamani. Pocieszałem ich, że doświadczenie z tego meczu zaprocentuje w przyszłości… Przed Pucharem Tymbarku ćwiczyliśmy właśnie karne i pamiętam, że był ze mną Andrzej Borowski, który wcześniej grał w Widzewie i Chojniczance. Andrzej mówił zawsze, że idzie po lody i po treningu dzieci dostaną w nagrodę. Oczywiście dostawali wszyscy, ale najpierw zawsze ci, którzy wygrali konkurs rzutów karnych.

Ranga turnieju cały czas rośnie, bo teraz finały są rozgrywane na Stadionie Narodowym. Poza tym chłopcy wiedzą, że wielu świetnych piłkarzy występowało w Pucharze Tymbarku.

Na dodatek jest jeszcze telewizja, a także DJ Ucho, który świetnie prowadzi ten turniej. Bardzo podoba mi się Puchar Tymbarku, bo już eliminacje są prowadzone bardzo profesjonalnie.

Choć jest jedna rzecz, która mi się nie podoba. W kategorii U-8 nie mogą grać uczniowie z zerówki i przedszkolaki. Czyli chłopak z rocznika 2011 nie może zagrać, bo jest o rok młodszy. Uważam, że trzeba to zmienić. Szkoda mi właśnie jednego chłopca, który ma siedem lat i nie zagra. Przemek prowadzi piłkę krótko przy nodze, tak jak Messi albo Iniesta. Niebywały talent, ale nie będzie mógł wystąpić w Pucharze Tymbarku.

Ogólnie z Przemkiem wiąże się ciekawa historia, bo przyjeżdżał na treningi z bratem, który był starszy od niego o cztery lata. Początkowo chłopiec pałętał się gdzieś, bo był mały. Później dołączył do nas i tłumaczyłem mu, że nie może wypuszczać piłki daleko, bo oni są więksi i mu ją zabiorą. Zastosował się do rad i później nie mieli już z nim szans. Niebywały talent i naprawdę szkoda mi, że nie zagra. Choć jeszcze jutro będę dopytywał, czy może jednak będzie mógł zagrać (Przemek nie zagrał w półfinale – przyp. red).

W 2010 roku udało się spełnić marzenie, bo wygraliście turniej, a także główną nagrodę, jaką był wyjazd do Mediolanu na mecz AC Milan–Fiorentina.

Wspaniała sprawa i niesamowita nagroda. Motywacja przed finałem była bardzo duża, bo jak później wytłumaczyć dziecku, że drugie miejsce też jest fantastyczne? No może, ale przecież nie polecieliby wtedy na San Siro.

Nasi chłopcy cieszyli się z wygranej, a druga drużyna płakała. Zresztą kto by nie płakał? Ba, moi zawodnicy płakali ze szczęścia.

Większym przeżyciem dla dzieciaków było spotkanie z Arturem Borucem czy mecz na San Siro?

Wydaje mi się, że spotkanie z Arturem było większą frajdą. Choć atrakcji było więcej, bo zwiedzaliśmy miasto i poznawaliśmy historię wielu miejsc w Mediolanie. Pamiętam, że przewodnik zapytał dzieci o pomnik Leonardo… Cała gromadka krzyknęła chórem, że Leonardo DiCaprio (śmiech). Naprawdę fajna sprawa, bo dzieci trochę się też nauczyły i do końca życia już będą wiedziały, kim był Leonardo da Vinci.

Spotkanie z Borucem było dla nas niespodzianką. Generalnie super rzecz, bo nasz bramkarz uwielbiał Artura. Weszliśmy do hotelu, a tam idol Kuby. Dziennikarze powiedzieli Borucowi, że Kuba jest jego wielkim fanem. Pamiętam, że rozpłakał nam się wtedy Kubuś po całości… Później redaktorzy pytali jeszcze Kubę, co by chciał dostać od Artura. Powiedział, że chciałby „łapki”, w których Boruc będzie bronił w meczu z Milanem. Przez długi czas była cisza, ale po spotkaniu Artur przebiegł przez całe boisku i rzucił mu rękawice, a także koszulkę.

Koszulki nie można było podzielić na kilka części, dlatego zorganizowaliście konkurs.

Dziennikarze zrobili konkurs na najlepszy list do Artura. Wygrał mój syn, Aleks. Bluza Boruca do dzisiaj wisi w jego pokoju. Żona wymalowała na ścianie bramki, by scenografia była bardziej odpowiednia.

Domyślam się, że dla Pana najważniejszy był mecz, który rozegraliście z młodymi piłkarzami AC Milan. Co ciekawe, wygraliście aż 8:4. Zdziwił się pan trochę tym rezultatem?

Może nie zdziwił, ale trochę im zazdrościłem warunków. Poza tym mówimy o innej kulturze gry. Małe dzieciaczki, a już mają niesamowity spokój w rozegraniu, cierpliwość, grację. Na dodatek straszne cwaniaki w grze i zachowaniu. Niby 10-latki, a potrafili już sprowokować (śmiech). Co prawda wygraliśmy, ale wydaje mi się, że oni nie mieli zbyt dużego doświadczenia w turniejach.

21

Bałem się cały czas o tych moich chłopców, bo chciałem, by ktoś ich później przejął. Stworzył im lepsze warunki, gdy skończą 13 lat. Chciałem, żeby pojechali za granicę i tam kontynuowali grę w piłkę. Na Polskę byli za biedni, bo odchodzili za darmo. W klubowych akademiach, o czym już mówiłem wcześniej, stawia się na tych, za których płaci się duże pieniądze. Oni byli dobrze wyszkoleni, jak na swój wiek. Niestety wszystko się rozmyło, a jeszcze w wieku 13 lat wygraliśmy mistrzostwo kraju piłkarskich piątek. Ograliśmy prawie wszystkich, a to tamci chłopcy – z przegranych drużyn – szli do akademii Lecha i Legii.

Gdy chłopcy mieli 13 lat, pojechali na testy do słynnej szkółki FC Barcelona, La Masi. Na tygodniowy sprawdzian udało się trzech piłkarzy z pana drużyny – Aleks Hendryk, Karol Czubak i Patryk Szabat. Dwóch wypadło pozytywnie, ale Pan zdecydował, że albo biorą wszystkich, albo żadnego.  

Trochę teraz tego żałuję, bo chyba wyszła moja wiejska natura. Chciałem, żeby było sprawiedliwie, a później jeszcze na tym straciłem. Generalnie byłem trochę zawiedziony terminem tych testów, bo odbywały się zimą. Nie mogłem chłopców dobrze przygotować, ponieważ u nas były już mrozy.

Pamiętam, jak na początku grudnia pojechaliśmy na turniej do Warszawy. Odbywał się na dużej hali na Bemowie. Graliśmy tam z Legią i już wiedziałem, że forma nie jest najlepsza. Przegraliśmy wtedy minimalnie i wszyscy się cieszyli, że Legia ograła wiejski klub. No dobra, ale pojechaliśmy do Barcelony zimą. Trochę słaby był przepływ informacji, bo chłopcy trenowali tam ze starszym rocznikiem. Na dodatek oni byli w trakcie sezonu, a my nie. Mimo wszystko super wypadł Szabat i mój syn. Gorzej Karol Czubak, który miał migrenę. On zawsze miał z tym problem, gdy jechaliśmy na turniej. Pierwsze dni migrena, ale później dochodził do siebie i strzelał. Musiałem podjąć decyzję, bo Karol był jednak wtedy dzieckiem i pewnie źle by to przyjął. Chociaż z perspektywy czasu uważam, że mogłem postąpić inaczej. Taki jest sport i nie każdy musi w nim zrobić karierę.

Były też testy w szkółce Espanyolu. 

Na testach w La Masi byli główni przedstawiciele szkółki „Barcy”, ale Espanyol też dowiedział się o tym, dlatego przysłał swoich ludzi. Zaprosili nas na testy i skorzystaliśmy, ale tam była niesamowita rzeźnia. Znowu musieli grać ze starszymi, a na dodatek tamci grali bardzo agresywnie – kosa, walka, wycinka, bieganie. Ogólnie masakra, a na dodatek oni szukali zawodnika do rocznika 1999… Mieliśmy przyjechać jeszcze latem do Barcelony, ale zaczęły się różne komplikacje, o których nie chcę mówić.

Później zobaczyłem, że było przy tym za dużo mataczenia. To miał być wyjazd dla dzieci, a nie biznesowy. Szkoda, że tak wyszło, bo ucierpieli chłopcy. Mój syn zaczął się już nawet uczyć hiszpańskiego, a tutaj klapa. Co najgorsze, pojawiła się też zawiść wśród ludzi. I to były osoby z klubu, które pisały różne anonimy. Ach, szkoda o tym gadać.

Jak więc potoczyły się losy chłopców z pana drużyny?

Mój syn, Karol Czubak, Patryk Szabat i Kuba Łącki poszli do Bałtyku Koszalin. Tam nawet proponowali mi indywidualne treningi, ale później zrezygnowali. Chyba przestraszyli się mojego autorytetu. Akademia była tam super, ale nie było połączenia szkółka–szkoła–internat. Aleks trafił później do Pogoni Szczecin. Pamiętam też, że Sosnówka poszedł do Lecha Poznań, część do Jantara Ustka, a Janczukowiczowie wyjechali całą rodziną do Niemiec. Piotrek gra w Stuttgarcie i z tego, co wiem, ma szansę przebić się wyżej. Mateusz Borowski jest w Chojniczance, a Artur Leszczyński zrezygnował z gry. Szkoda, bo to bardzo utalentowany chłopak, ale do podjęcia takiej decyzji zmusiła go chyba sytuacja rodzinna.

Wróćmy jeszcze do Pucharu Tymbarku, bo cały czas pan obserwuje rozwój tego turnieju. Dużo się zmieniło od czasu, gdy wygraliście w 2010 roku?

Przede wszystkim jest jeszcze bardziej medialny. Dodano również dwa dodatkowe roczniki, bo teraz grają 8-latkowie, 10-latkowie i 12-latkowie. Wcześniej była tylko kategoria U-10. Finały rozgrywane są na Stadionie Narodowym, co jest wspaniałą rzeczą.

Wygranie Pucharu Tymbarku otwiera nowe furtki?

Turniej jest popularny, dlatego łatwo się tam pokazać. Na pewno wygrywając go, jest większa szansa na rozwój dla młodego piłkarza. Mam nadzieję, że Puchar Tymbarku nadal będzie się rozwijał w takim tempie, bo to najważniejsze rozgrywki dla najmłodszych adeptów futbolu.

Trafił się panu jeszcze równie utalentowany rocznik?

Tamten rocznik był dla mnie bardzo ważny, bo grał w nim mój syn. Oczywiście wkładam zawsze dużo serca w prowadzenie drużyny, ale wtedy było inaczej… Wiele lat się budowałem i dbałem o to, by Aleks miał gdzie z kolegami odbijać piłkę o ścianę. Specjalnie w innym miejscu wstawiliśmy okna, aby chłopcy mogli sobie klepać. Cały czas tworzyłem jakieś bramki, boiska, by mieli jak najlepsze warunki. Dzisiaj jest trochę inaczej, bo na wsi jest mniej dzieci. Staram się oczywiście kompletować drużyny, ale jest problem. Pewnie dlatego już później nie stworzyłem tak dobrej ekipy, bo było mniej ludzi. Gdybym miał dwa razy większą wieś, czyli 2000 mieszkańców, byłbym przeszczęśliwy.

Dostawał pan propozycje pracy z większych akademii?

Dostawałem, ale budowałem się tutaj i nie było opcji, by wyjechać. Nie chciałem zostawiać tego wszystkiego. Inna sprawa, że poważnej propozycji nie dostałem. Gdyby faktycznie ktoś zaproponował coś konkretnego, przemyślałbym sprawę.

Co trzeba zmienić w systemie szkolenia młodzieży?

Wszyscy chcemy być jak akademie z Zachodu, a to chyba zła droga. Tam są inne warunki pracy, bo ludzie lepiej zarabiają. Jest większy spokój i nikt nie nastawia się na wynik. Chciałbym, żeby większą uwagę zwracano na mniejsze miejscowości. Chętnie poświęcałbym się jeszcze bardziej, ale musiałbym mieć zapewniony byt, aby skupić się tylko na trenowaniu.

Dzieci szkolne w takich Sycewicach powinny pójść do większej akademii, która jest najbliżej ich miejsca zamieszkania. W naszym przypadku do Słupska. Fajnie byłoby, gdyby stworzono tam odpowiednie warunki. A teraz jest tak, że mamy partyzantkę, a co za tym idzie – podbieranie dzieciaków. Największe akademie, czyli Zagłębie, Pogoń, Legia czy Lech, i tak nie mają odpowiednich warunków. Boiska w jednym miejscu, a internat i szkoła w drugim. Oczywiście PZPN daje różne materiały kolorowe, ale trudno takie coś wdrożyć w życie. Trzeba też docenić rodziców, których pomoc często bywa nieoceniona.

Inna sprawa, że trenerzy nie są skupieni na swojej pracy i oczekuje się od nich wyników. To jest szkolenie? Trener musi iść jeszcze do innej pracy, by normalnie żyć. Jak się robi kilka rzeczy na raz, to żadnej nie będzie robiło się dobrze.

Jakie pan stawia sobie cele na przyszłość?

Nie wiem, ale najprawdopodobniej w grudniu 2019 roku stracę licencję. Teraz rozmawia się z komputerem, a ja nie mogę się z tym pogodzić. Nie będę się już doszkalał, bo mam tego dość. Cały czas, od ponad 30 lat, jestem przy piłce i nie miałem żadnej przerwy. Zdarzają mi się jakieś sukcesy, a oni chcą kolejnych kursów, za które trzeba płacić, a na dodatek jeździć gdzieś po kraju. Oczywiście rozumiem, że trzeba się rozwijać, bo UEFA chce, ale dla mnie to ściąganie kasy. Mam PZPN A i nie przedłużą mi licencji, czyli stracę prawo do wykonywania zawodu. Jestem honorowy i nie wyobrażam sobie, że będę chodził na ten kurs. Mówią, że nie będę wtedy pracował. Wie pan co? No to nie będę, jak są lepsi ode mnie, to niech zajmą moje miejsce. Mi i innym zabiorą licencję, ale zyskają nowych trenerów, którzy będą szkolić z telefonem w ręku. Naprawdę nie rozumiem, dlaczego chcą mi to teraz zabrać. Wygrałem turniej “Z podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”, „Piłkarska Kadra Czeka” i masę innych turniejów, a więc chyba coś tam potrafię?

Paradoks tej sytuacji jest taki, że gmina zbuduje nowe boiska, o których zawsze marzyłem. Będzie płyta główna, miniboisko, trybuny, nowe szatnie, lecz ja już nie będę z tego korzystał.

9

12

Teraz wszystko trzeba wysyłać skanem, jeździć na konferencje itd. Ja już swoje wyjeździłem i nie chce mi się znowu debatować o tym samym. Powiem inaczej – niech przyjedzie tutaj prezes Boniek i zobaczy, ile turniejów wygrałem. On sam najlepiej wie, że futbol nie polega na jeżdżeniu na konferencje, ale na pracy z młodzieżą.

17

Cel na tegoroczny Puchar Tymbarku?

Jadę jutro z rocznikiem 2008 na półfinały i jest szansa, by awansować. Chociaż muszę powiedzieć, że teraz jest duża konkurencja. Widziałem już na innych turniejach, iż poziom tego rocznika jest naprawdę wysoki. Cóż, będziemy walczyć i mam nadzieję, że uda nam się awansować. (Sparta Sycewice wygrała półfinał i awansowała do finału w Warszawie – przyp. red.).

Rozmawiał: Bartosz Burzyński

PS. Na fotografiach znajduje się tylko część pucharów, które zdobył Ryszard Hendryk wraz z wieloma rocznikami Sparty Sycewice. 

*

Plan Piłkarskiej Majówki z turniejem “Z podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”:

Dzień I (29.04.) – od godz. 17:45

Wielkie otwarcie Turnieju przy PGE Narodowym (wstęp wolny, od Ronda Waszyngtona)

Dzień II (30.04.) – godz. 10:00-16:00

Faza grupowa Finału Ogólnopolskiego na boiskach bocznych Legii i Agrykoli (wstęp wolny)

Dzień III (1.05.) – godz. 10:00-16:00

Faza pucharowa Finału Ogólnopolskiego na boiskach bocznych Legii i Agrykoli (wstęp wolny)

Dzień IV (2.05.) – godz. 10:00-14:00

Wielki Finał Turnieju na PGE Narodowym (wstęp za okazaniem biletu na Finał Pucharu Polski)

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
5
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Weszło Extra

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
5
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Boks

Szeremeta zmęczona, ale zwycięska. „Chcę odbudować boks w Polsce” [REPORTAŻ]

Jakub Radomski
6
Szeremeta zmęczona, ale zwycięska. „Chcę odbudować boks w Polsce” [REPORTAŻ]

Komentarze

8 komentarzy

Loading...