Trwające po pięć godzin przesłuchania przed Kongresem to solidny maraton. Patrząc na to, jak szef Facebooka pocił się przed członkami komisji senackich, zaczęliśmy aż się zastanawiać, jak jest u niego z kondycją. I jak się okazuje, sport niemal od zawsze przewijał się w jego życiu. Mało tego, patrząc na to, jakich dyscyplin próbował Mark, wielu z nas mogłoby ze wstydu schować się do szafy. No i oczywiście w jego głowie nie brakowało też pomysłów, jak na sporcie zarabiać gruby hajs.
***
Założyciel Fejsa, jak wiadomo, grillowany był w związku z aferą Cambridge Analytica. A mówiąc dokładnie, w związku z wyciekiem danych ponad 87 mln osób, które firma konsultingowa miała wykorzystać do profilowania reklam podczas wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych ku chwale Donalda Trumpa.
Bądźmy szczerzy, chociaż Mark Zuckerberg to dziś jeden z najpotężniejszych ludzi na świecie, to jednak i dla niego był to stres jak cholera, bo próbował gasić największy pożar w historii swojej firmy. Żeby znieść takie publiczne maglowanie trzeba mieć naprawdę końskie zdrowie i CEO Facebooka najwyraźniej takie posiada. Nawet jeśli ma posturę chłopczyka (wyrósł od ziemi marne 171 cm), a podczas przesłuchań przed Kongresem musiał podkładać pod tyłek grubą poduszkę.
„Ostre” burze mózgów
Większość ludzi patrzy na niego jak na informatycznego freaka, ale Zuckerberg w czasach szkolnych nie spędzał całych dni na dłubaniu w komputerze. Chłopaka naprawdę nosiło.
– Siłownia była słodka. W zasadzie byłem sportowcem. Zanim przeszedłem do Exeter (prywatna szkoła średnia Phillips Exeter Academy w New Hampshire – red.), wcześniej chodziłem do publicznej szkoły, gdzie trenowałem wioślarstwo i tenis – opowiadał w 2004 roku w jednym ze swoich pierwszych wywiadów, który udzielił „Current Magazine”.
Jest nawet dowód na to, że nie nosił zwolnień lekarskich:
Kiedy już przeniósł się do wspomnianej elitarnej szkoły, sporo czasu poświęcał z kolei treningom szermierczym. Mało tego, okazał się na tyle dobry w wymachiwaniu białą bronią, że został nawet kapitanem szkolnej drużyny. Był najlepszym zawodnikiem w ekipie, chociaż zajęć zawsze miał od groma: programowanie, astronomia, matematyka, fizyka, a do tego jeszcze języki, bo „Zuck” wówczas już pisał i czytał po francusku, hebrajsku, posługiwał się również łaciną oraz – tak wyczytaliśmy – klasyczną greką. A to i tak tylko część jego planu lekcji. Jak widać, nie nudził się.
Wróćmy jednak do szermierki, bo David Kirkpatrick, autor książki „Efekt Facebooka”, poświęcił tej dyscyplinie kilka zdań. Mark Zuckerberg po stworzeniu Facebooka na Uniwersytecie Harvarda, przeniósł się wraz z kuplami do Palo Alto w Dolinie Krzemowej, gdzie urządzili sobie pierwsze prawdziwe biuro. Mark nie zwiózł tam zbyt wielu gratów, ale sprzęt szermierczy – a jakże – zabrał!
Podczas burzy mózgów, kiedy obgadywał z kumplami kolejne etapy rozwoju projektu, lubił chwycić za floret i trzymając jedną rękę za plecami z precyzją ciąć powietrze. Nie wiadomo, czy faktycznie ułatwiało mu to myślenie, ale jego wspólnicy mieli jeden całkiem poważny problem. – To był dość mały pokój – wspominał współzałożyciel Facebooka Dustin Moskovitz, dając do zrozumienia, że Zuckerberg wymachiwał im często floretem przed samymi nosami. Dlatego w pewnym momencie zaczęli mu tłumaczyć, że szermierka w chałupie to jednak kiepski pomysł. A więc mniej więcej w takich okolicznościach zakończyła się jego szermiercza kariera.
Chociaż później zdarzało mu się jeszcze dzielić swoim doświadczeniem z planszy. Ruchów szermierczych uczył chociażby 5-letniego syna Sheryl Sandberg, szefowej Facebooka ds. operacyjnych, która jest jednym z jego najbardziej zaufanych żołnierzy.
NASCAR i pieczony kurczak
„Zuck” mimo nawału pracy i kolejnych spotkań na różnych kontynentach, zawsze znajdował jednak czas na bieganie. I jest w tym naprawdę niezły.
Dowodem tego jest akcja „A Year of Running”, którą sam rozkręcił w 2016 roku. Zabawa polegała na tym, aby w ciągu dwunastu miesięcy przebiec 365 mil, a więc blisko 590 km. Wokół grupy założonej na Facebooku zgromadziło się ponad 100 tys. użytkowników, którzy chcieli sprostać temu zadaniu. Sam Mark tak się wkręcił, że swoje 365 mil przebiegł już w… połowie lipca. Jak później przyznał na swoim profilu, było to dla niego o wiele zabawniejsze, niż się początkowo spodziewał, dlatego tak szybko machnął cały dystans. Zaczynał od kilku mil dziennie, ale z czasem dawka rosła. W pewnym momencie był już wstanie przebiec w niedzielny poranek nawet 20 mil (licząc po ludzku 32 km!), a jego ówczesny rekord na dystansie jednej, wynosił 5:53.
– Zauważyłem, że bieganie to świetny sposób, aby oczyścić głowę, zdobyć więcej energii i znaleźć czas na przemyślenie wyzwań, które stawia przede mną Facebook. Kiedy podróżuję po świecie, bieganie to również świetny sposób na poznanie nowego miasta – pisał Zuckerberg zdradzając przy okazji, że zabiera się za triathlon, czyli też pływanie i jazdę na rowerze. Niestety jednak, początek nowej przygody nie był w jego wykonaniu za bardzo udany. Kiedy wsiadł na swoją szosówkę, podczas jednego z pierwszych treningów nie zdołał wypiąć buta z pedału i wyrżnął się łamiąc rękę. Tego raczej nie polubił.
Zdarzało mu się jednak posmakować bardziej ekstremalnych sportów niż bieganie. W ubiegłym roku wsiadł nawet za kierownicę samochodu serii NASCAR. Aż przypomniał się nam Krzysztof Hołowczyc, wtedy jeszcze szczęśliwy posiadacz prawka który tak opowiadał o tej serii:
– Kiedyś specjalnie nawet tam pojechałem, bo chciałem z bliska poznać, jaka jest tego tajemnica. Oczywiście wybrałem sobie najbardziej ekstremalne miejsce – dwa metry od płotu. Jak cała banda tych samochodów śmigała trzy „paczki” przy nas, to wszystkim aż czapki spadały. Kurz w oczach, podmuch aż wymiatał wszystkie kubki i inne rzeczy z trybun. Moja żona nazwała to cyrkiem straceńców. Ale ja się w tym zakochałem – mówił „Hołek”
Zuckerberg, chociaż towarzyszyły mu akurat puste trybuny, też się zakochał. Przejazd przeanalizował zresztą krótko, aczkolwiek fachowo: „Holy shit!”
Wizyta na torze Charlotte Motor Speedway w Karolinie Północnej została zorganizowana w ramach tripu po Stanach Zjednoczonych, podczas którego Mark spotykał się z przedstawicielami różnych społeczności. A że seria NASCAR jest za oceanem bardziej popularna niż Formuła 1, to chciał to przeżyć na własnej skórze. Tajniki wyścigów zdradzał mu były zawodnik Dale Earnhardt Jr. (3 mln fanów na FB, to nie było bez znaczenia), który w NASCAR ścigał się od 1999 roku. CEO Facebooka najpierw zasiadł w fotelu obok i jego mina w zasadzie mówiła wszystko. Najbardziej zbladł w momencie, kiedy Chevrolet gnając ponad 200 km/h śmigał tuż obok bandy.
– Niesamowite przeżycie! Myślę, że pewnie miliony ludzi oddałoby życie, żeby zrobić to, co ja teraz zrobiłem – krzyczał do kierowcy „Zuck”, nawet jeśli nieco przesadzał z tą śmiercią. Sam Dale solidnie przegonił samochód, bo jak później przyznał, chciał, żeby jego wyjątkowy gość poczuł szybkość, przyczepność i przeciążenia.
Wyjątkowy gość wyszedł z samochodu na miękkich nogach, ale za chwilę sam zasiadł za kierownicą. W porównaniu do zawodowego kierowcy wlókł się niemiłosiernie, chociaż Earnhardt Jr. przez radio przekonywał go do większej agresji. Na koniec Zuckerberg przyznał, że „to było trochę szybciej niż w jego GTI”. Adrenalina zeszła z niego dopiero, kiedy po wszystkim obaj wyskoczyli na obiad i pieczonego kurczaka.
Piłka, a może krykiet?
Teraz przejdźmy do pieniędzy, bo szef największego portalu społecznościowego na Ziemi doskonale wie, że bardzo duży sport, to bardzo duża kasa. Najgłośniej było o dealu, który jednak nie został nigdy przyklepany. Mowa o planach wykupienia Tottenhamu Londyn.
Wybór takiego celu nie był oczywiście przypadkowy – chociaż soccer w USA nie jest bardzo popularny, to jednak Zuckerberg i jego współpracownicy wiedzieli, że to właśnie w Premier League forsa z praw telewizyjnych płynie największym strumieniem. I chcieli do niego wskoczyć. O ofercie stało się głośno w 2017 roku. Złożyła ją firma doradztwa inwestycyjnego Iconiq Capital zrzeszająca inwestorów z Doliny Krzemowej. Zuckerberg był jednym z jej pomysłodawców i to z jego otoczenia miał wypłynąć pomysł kupna drużyny wicemistrza Anglii.
Sprawę opisali dziennikarze „The Sunday Times”. Na stole położono ponoć około miliarda funtów, ale właściciel Kogutów Joe Lewis miał uznać, że klub warty jest dwa razy więcej. Co ciekawe, Lewis, a konkretnie jego spółka, pakiet kontrolny Tottenhamu nabyła w 2001 roku za 33-40 mln funtów, tak więc gdyby właściciel przyjął propozycję Fejsa, zwrot inwestycji były naprawdę kuszący. Oferta od Iconiq Capital wpłynęła w momencie, kiedy trwała już budowa nowego stadionu Spurs, dlatego teoretycznie był to dobry moment na ubicie interesu. Szefostwo klubu z północnego Londynu wydało jednak oświadczenie, że Tottenham nie prowadzi rozmów w sprawie sprzedaży.
Według doniesień brytyjskiego dziennika, firma inwestycyjna sondowała możliwość kupna klubu już od 2014 roku. Nie wiadomo ile rzeczywiście w tym prawdy, ale jeśli patrzeć na majątek samego Zuckerberga, to na wykup klubu wydałby niewielką część swojego majątku. Według tegorocznego rankingu „Forbesa”, który tradycyjnie robi zestawienie 100 najbogatszych ludzi świata, portfel Marka (jeszcze przed aferą Cambridge Analytica) był gruby na 71 mld dolarów.
Tutaj biznes sportowy nie wypalił, ale Facebook wciąż ostrzy sobie zęby na prawa do transmisji ligi angielskiej w latach 2019-2022. Bo Zuckerberg doskonale wie, że wśród 2 mld użytkowników na całym świecie, najpopularniejszym sportem jest właśnie piłka kopana. Chociaż oczywiście nie tylko on, bo do walki stanął też Amazon. Aby wygrać to starcie z gigantem Jeffa Bezosa oraz tradycyjnymi stacjami telewizyjnymi, szef Facebooka zatrudnił Petera Huttona. Były prezes grupy telewizyjnej Eurosport dołączył do jego armii po zakończeniu zimowych igrzysk olimpijskich w Pjongczangu. Przypomnijmy też, że od ubiegłego roku na terenie Stanów Zjednoczonych Facebook transmituje już część meczów Ligi Mistrzów.
W tle cały czas toczy się również o gra o jak największy kawałek tortu e-sportowego. Tutaj Zuckerberg na razie prowadzi, bo w styczniu Facebook oraz federacja e-sportowa ESL (Electronic Sports League – red.) zawarły umowę, według której bezpośrednie transmisje z turniejów e-sportowych, m.in. „Counter-Strike”, prowadzone będą od teraz wyłącznie na platformie „Facebook Watch”.
Kto wie, czy nastawienia Zuckerberga do sportowego biznesu najlepiej nie pokazuje jednak inna historia. W ubiegłym roku Facebook zaproponował w przetargu 600 mln dolarów za streamowanie meczów krykieta w Indiach. Serwis płaciłby za tę niebywałą przyjemność 120 mln rocznie przez pięć lat. Mark ostatecznie kontraktu nie zdobył, ale pokazał, że jeśli zwęszy gdzieś dobry biznes, to potrafi pokazać kciuk do góry każdej dyscyplinie.
RAFAŁ BIEŃKOWSKI
Fot. FB Marka Zuckerberga, “Corriere dello Sport”
PS. Jeśli po przeczytaniu powyższego tekstu nie dostałeś zapalenia spojówek, daj żebrolajka.