Robert Lewandowski w reprezentacji Polski zaczął grać na miarę oczekiwań mniej więcej odkąd stery w niej przejął Adam Nawałka. Bilans naszego najlepszego napastnika w kadrze przed obecnym selekcjonerem to 58 meczów i 18 goli, a za jego kadencji – 35 meczów i 34 gole. I mniej więcej od tego czasu sporym nadużyciem jest twierdzenie, że mamy problem z reprezentacyjnym atakiem. Przeciwnie, to okres względnej hossy oraz myślenia na zasadzie – jak będzie źle, to Lewy coś wymyśli.
Kluczem do zbudowania Roberta w kadrze okazała się zmiana taktyki, czyli przejście na dwójkę napastników, ze wspomagającym Arkadiuszem Milikiem. To rozwiązanie sprawdzało się bardzo długo, aż do momentu, kiedy napastnik Napoli zaczął mieć bardzo poważne problemy ze zdrowiem. Nawałka został więc zmuszony do odejścia od swojego znaku firmowego i przejście na system 1-4-5-1 (eliminacje do mundialu) czy 1-3-4-3 (mecze towarzyskie przed mundialem). Z wyłączeniem towarzyskiego meczu z Nigerią obie taktyki zakładały grę jednym środkowym napastnikiem i dużą grupą wspierających go pomocników.
Czy zatem możemy spodziewać się w Rosji gry z osamotnionym Lewandowskim? Odpowiedź na to pytanie leży w nogach Arkadiusza Milika, bo chyba tylko on spośród naszych napastników jest w stanie wywalczyć sobie pierwszy plac obok Roberta. W tym kontekście niezwykle optymistyczny sygnał przybył do nas w miniony weekend z Włoch – Milik wchodząc z ławki strzelił gola i zaliczył asystę w wygranym 2:1 meczu z Chievo. Jeśli ten mecz okaże się dla niego przełomowy, zacznie teraz więcej grać i strzelać, pojawi się całkiem spora szansa, że dojedzie na mundial z formą. W przeciwnym razie możemy się już chyba oswajać z myślą o grze na jednego napastnika, w której nie do końca czujemy się komfortowo.
Załóżmy przez chwilę, że tak się właśnie stanie i naszym planem “A” będzie osamotniony Lewy z przodu. Jak to wpłynie na położenie naszych pozostałych napastników? Z pewnością znajdą się oni w mocno specyficznej sytuacji. No bo tak:
– Po pierwsze, w wyjściowej jedenastce będzie tylko jedno miejsce dla napastnika,
– Po drugie, Lewandowski to niepodważalny lider naszej drużyny, więc raczej nie będzie opuszczał boiska przed końcowym gwizdkiem,
– Po trzecie, Lewandowski w tym sezonie rozsądniej gospodaruje siłami (głównie dzięki Sandro Wagnerowi), więc powinien być bardziej wypoczęty. Dziś w Bayernie ma prawie o 400 minut rozegranych mniej niż w analogicznym momencie sezonu 2015/16 poprzedzającego Euro we Francji. Co więcej, po raz pierwszy od 7 lat zapowiada się, że Robert nie przekroczy w klubie bariery 4000 minut w sezonie.
– Po czwarte, Nawałka zazwyczaj bardzo długo czeka ze zmianami. Dotychczas rozegrał 25 meczów o stawkę, w których – nie uwzględniając zmian z powodu kontuzji – dokonał tylko dwóch roszad przed 59. minutą gry (Zieliński z Ukrainą, Piszczek z Czarnogórą).
A to już bardzo dokładnie precyzuję rolę, jako będą pełnić nasi pozostali napastnicy w Rosji. Wejść na końcowe 20-30 minut trudnego meczu – w którym najprawdopodobniej wynik nie będzie się zgadzał – i coś zdziałać, odmienić przebieg spotkania. Oznacza to, że o wpuszczeniu na boisko tym razem nie będzie decydować wytrzymałość, umiejętność gry w defensywie czy któryś z innych pobocznych aspektów. Najważniejsza będzie bowiem szeroko rozumiana produktywność – wejdź do gry i strzel gola, ewentualnie zanotuj asystę czy wypracuj rzut karny. Daleko nie szukając, zrób to, co Milik zrobił z Chievo. W takich okolicznościach w cenie będą więc snajperzy, którzy potrafią dać coś zespołowi wchodząc z ławki, i którzy nie potrzebują kilku okazji by strzelić gola, tylko od razu walą tam gdzie trzeba.
Tak, jak możemy narzekać na naszych napastników, że grają mało i niezbyt często prowadzą swoje zespoły do zwycięstw, tak akurat do ich produktywności czepiać się nie wypada. Przeciwnie, patrząc tylko po tym aspekcie Nawałka naprawdę ma w kim wybierać. Obecnie bowiem w walce o miejsce na mundialu mamy dwóch snajperów, którzy średnio strzelają gola częściej niż raz w meczu – Milika (gol w lidze co 84 minuty) oraz Świerczoka (gol co 88 minut). A także mamy pięciu kolejnych, którzy średnio trafiają częściej niż na dwa pełne mecze – Kownackiego (gol co 104 minuty), Teodorczyka (co 173 minuty), Wilczka (co 157 minut), Niezgodę (co 132 minuty) i Piątka (co 173 minuty).
Rzecz jasna ostatnia trójka szansę na wyjazd ma minimalne, ale też ich liczby warto docenić. A zwłaszcza w kontekście skuteczności napastników, którzy XXI wieku jeździli z naszą kadrą na wielkie turnieje. W 2002 roku w kadrze na mundial mieliśmy chociażby Cezarego Kucharskiego z podobnie nisko notowanej wtedy polskiej ligi, który strzelał średnio co 174 minuty czy Pawła Kryszałowicza, który trafiał w 2. Bundeslidze co 168 minut. To i tak było dobrze w kontekście mundialu w 2006 roku, na który pojechał Grzegorz Rasiak (gol co 321 minut – głównie w Championship) i Ireneusz Jeleń (gol co 311 minut w ekstraklasie).
Chociaż ciężko to sobie wyobrazić, jeszcze gorzej nasi napastnicy wyglądali na Euro w 2008 roku – Smolarek w Hiszpanii trafiał co 538 minut, Saganowski na zapleczu w Anglii co 445 minut, a Zahorski w Polsce co 250 minut. Na Euro 2012 poza Lewandowskim również mieliśmy zgliszcza – Brożek w Turcji i Szkocji ukłuł raz na 369 minut, a Sobiech w Bundeslidze raz na 214 minut (w obu przypadkach chodzi o jedynego gola w sezonie). Tak naprawdę pierwszej linii nie musieliśmy się wstydzić dopiero przed dwoma laty we Francji, gdzie mieliśmy skutecznych Lewandowskiego i Milika. Ale i wtedy na turniej załapał się Stępiński, który trafiał w ekstraklasie co 176 minut, czyli rzadziej, niż siedmiu wspomnianych pretendentów do wyjazdu na mundial w Rosji.
Wiadomo, nie mamy takiego potencjału jak Urugwaj czy Argentyna, bo światowej rangi gwiazdę w ataku mamy tylko jedną. Ale też mamy cały peleton zawodników, którzy swoich bilansów wcale nie muszą się wstydzić i jest to grupa, z której spokojnie można wybrać jednego-dwóch jokerów. Pocieszające jest również to, że większość w miniony weekend zasygnalizowała zwyżkę formy. Kiedy Lewandowski odpoczywał na ławce rezerwowych, Milik strzelił i asystował we Włoszech, a w tym samym meczu gola dołożył też Stępiński. Teodorczyk trafił w Belgii, Wilczek w Danii, Świerczok trafił dwa razy w Bułgarii. W Polsce zaś Piątek strzelił dwie bramki, a Niezgoda jedną. Tylko Kownacki cały mecz przesiedział na ławce rezerwowych, a pozostali – jeśli tylko zagrali – wpisali się na listę strzelców. Co ważne – Milik, Stępiński i Świerczok wchodzili na murawę dopiero w drugiej połowie, właśnie w roli jokerów.
Taka skuteczność z pewnością musi cieszyć selekcjonera. Wymowne też, że dziś nikt na poważnie nie rozważa kandydatur Piątka czy Niezgody w kontekście mundialu, choć jeszcze nie tak dawno każdy młody napastnik z takimi liczbami w ekstraklasie mógłby czuć się pewniakiem do wyjazdu. To także świadczy o potencjale, jaki mamy wśród możliwych partnerów Roberta Lewandowskiego. Ważne też, że najistotniejsze kryterium – czyli wysoka produktywność – u każdego jest spełnione oraz że prawie wszyscy jak na zawołanie zaczęli w ostatnim czasie strzelać. Dzięki temu wybranie z tej grupy jednego-dwóch rezerwowych napastników, którzy będą potrafili dać coś tej reprezentacji na mundialu, wydaje się już całkiem realne.
MICHAŁ SADOMSKI