Ależ frajerstwo piłkarzy AS Saint-Etienne. Gdyby poszukać pokerowej analogii do ich postawy w piątkowym meczu z Paris Saint-Germain, to można by powiedzieć, że mieli cztery asy i dali się nabrać na blef rywala, który w spoconej dłoni nie ściskał nawet jednej pary. Podopieczni Unaia Emery’ego wywożą ze Stade Geoffroy-Guichard punkt, choć zanosiło się długo, że jedyne co stamtąd zabiorą do domu to przykre wspomnienia i tyłki obolałe od batów.
W przypadku wygranej, PSG miało szansę już po tym meczu zapewnić sobie tytuł mistrzowski. Odzyskać palmę pierwszeństwa we Francji po zeszłorocznej wpadce. Nie sposób jednak wygrać czegokolwiek, nawet amatorskiego turnieju na osiedlowym orliku, grając tak beznadziejnie, jak PSG zagrało w pierwszej połowie. Można paryżan skrytykować hurtem jako drużynę, a można potępić każdego z osobna, bo żaden z nich, może z wyjątkiem bramkarza, nie wyróżnił się jakimkolwiek pozytywnym zagraniem. Lassana Diarra zagrywał w aut najprostsze piłki i wyglądał jak oldboj (sądząc po precyzji – oldboj po czterech piwach), Rabiot i Pastore notowali kolejne nieodpowiedzialne straty, Thomas Muenier – zazwyczaj ostoja solidności – grał jak paralityk, który pierwszy raz w życiu ma do czynienia z tą niesforną kulką, pałętającą się w zawrotnym tempie pod nogami. Najgorsi byli jednak środkowi obrońcy – Marquinhos i Presnel Kimpembe. Bez przerwy zagubieni w kryciu, zupełnie zdekoncentrowani. Ten drugi to dopiero nawywijał – sprokurował rzut karny, kiedy Romain Hamouma objechał go w stylu Garetha Bale’a. Potem, tuż przed końcem pierwszej połowy, zupełnie odcięło mu prąd, bezrefleksyjnie kopnął wycofującego się z piłką rywala. W efekcie wyleciał z boiska za dwie żółte kartki. Kompromitacja.
Gospodarze mogą mieć tylko do siebie pretensje, że degrengoladę rywali przekuli na zaledwie jednego gola. Wszędobylski Remy Cabella wcisnął piłkę do siatki z najbliższej odległości, ale później fatalnie uderzył z rzutu karnego – uderzenie nie miało w sobie ani siły, ani precyzji i Alphonso Areola stanął na wysokości zadania. Saint-Etienne grało w pierwszej części meczu z wielkim rozmachem, świetnie wyglądały boczne sektory (Hamouma i fantastyczny do przerwy Jonathan Bamba), obrońcy nie dopuszczali do żadnego zagrożenia pod bramką Ruffiera. To wszystko zmieniło się po zmianie stron. Tempo gry Les Verts wyraźnie zdechło, a goście – nie kwapiąc się specjalnie, to fakt – zaczęli tworzyć sobie coraz więcej dogodnych sytuacji. W partaczeniu ich brylował wprowadzony po przerwie Edinson Cavani – udało mu się nawet nie trafić do pustej bramki. Aż trudno uwierzyć, że ten facet nastrzelał w karierze już tyle goli, a wciąż potrafi skiksować w tak absurdalny sposób.
Paryżanie jednak na finiszu znaleźli dość energii, żeby docisnąć wyprutych z energii gospodarzy. I dopięli swego, gdy po chaotycznym dośrodkowaniu głową uderzył Mbappe, a piłka – choć nie leciała w ogóle w światło bramki – tak szczęśliwie odbiła się od kolana Mathieu Debuchy’ego, że wpadła do siatki obok wrzeszczącego z rozpaczy Ruffiera. To był już doliczony czas gry. Fanatycznie dopingujący przez cały mecz kibice zamilkli tak nagle, jak gdyby ktoś nacisnął przycisk „mute” i ich wyciszył.
PSG uratowało zatem wynik, ale nie uratowało twarzy. To był naprawdę żałosny pokaz lenistwa, niechlujstwa i minimalizmu ze strony drużyny prowadzonej przez Unaia Emery’ego. Choć w zasadzie należałoby to przeredagować jako „jeszcze prowadzonej”, ponieważ media aż huczą od spekulacji na temat zmiany szkoleniowca aktualnych wicemistrzów, a niebawem znów mistrzów Francji. Krajowy tytuł z pewnością nie uratuje posady Emery’ego – były szkoleniowiec Sevilli dwukrotnie zawiódł w Lidze Mistrzów i tego mu nikt nad Sekwaną nie popuści.
Thomas Tuchel to nazwisko, które najczęściej przewija się w medialnych spekulacjach. Niemiec rzekomo jest już jedną nogą w Paryżu. Sądząc po postawie piłkarzy w meczu z Saint-Etienne, oni też już chyba bardziej się zastanawiają nad nowym trenerem, niż skupiają na grze dla obecnego. Tuchel to ciężki materiał na szkoleniowca w klubie o takich aspiracjach jak PSG, pełnym wielkich osobowości i krnąbrnych charakterów. Niemiec sam jest ciężki w obyciu, to znany choleryk, zamordysta, w swoich postanowieniach nieugięty aż do przesady. Ale być może właśnie takiego wstrząsu szatnia paryżan potrzebuje? Ktoś tam musi walnąć pięścią w stół, bo takiej bryndzy jak teraz naprawdę nie godzi się grać, nawet wobec absencji kilku ważnych zawodników, z Neymarem na na czele. A Emery? Może jeszcze nie emerytura, ale na pewno przerwa od klubów ze ścisłego topu.
St. Etienne – PSG 1:1 (1:0)
1:0 – Cabella 17′
1:1 – Debuchy 90+1′ sam
Czerwona kartka: Kimpembe (41′ PSG, za dwie żółte).
Fot. newspix.pl