Prosili, grozili, milczeli, znów grozili. Aż w końcu przeszli od słów do czynów. Kibice w całej Polsce rozkręcili w ostatnich tygodniach akcję „Ostatni Gwizdek”, która miała być protestem wobec zapowiadanych zmian w podejściu do fanatyków ze strony Ekstraklasy SA i PZPN-u. Zaczęło się od transparentów na meczach od Ekstraklasy po najniższe ligi oraz 15 minut ciszy na początku spotkań. Dziś z kolei, w dniu multiligi, opóźniono start wszystkich meczów krajowej elity.
Pięć minut, dziesięć minut, w Białymstoku i Warszawie ponad kwadrans – kibice rzucali na murawę dziesiątki serpentyn, odczekiwali, aż zostaną uprzątnięte, po czym powtarzali schemat. We Wrocławiu rzutów było chyba sześć, w Poznaniu podobnie. Multiliga, która miała mieć konkretne ramy, w pewnym momencie wyglądała tak, że w Warszawie piętnasta minuta wypadała, gdy w Krakowie do przerwy został kwadrans.
Jak bardzo to irytujące dla telewidzów, reklamodawców i osób, które przygotowują oferty sprzedaży praw telewizyjnych do tej ligi – nikogo specjalnie przekonywać nie trzeba. Po raz pierwszy od dawna, kibole przeprowadzili akcję, która faktycznie może zaniepokoić ludzi, przeciw którym się buntują. Pozostaje jednak pytanie: dlaczego to robią?
Na stronie Ostatni Gwizdek czytamy dokładne przyczyny ich protestu – w największym skrócie, chodzi o zakazy wyjazdowe. Ekstraklasa SA przy mniej lub bardziej oficjalnym wsparciu całego środowiska piłkarskiego, próbuje przeforsować możliwość odgórnego, prewencyjnego wyznaczania spotkań, podczas których sektor gości pozostanie zamknięty. Innymi słowy – skończą się derby z udziałem fanów obu drużyn, skończą się „szlagiery”, które coraz częściej zamieniały się po prostu w 90-minutowe obrażanie rywala. Do tego dochodzą najświeższe pomysły typu prewencyjny zakazy dla całej grupy kibiców gości, jeśli w sektorze przyjezdnych doszło do wykroczeń, czy wręcz zakaz stadionowy dla uczestników meczu, których jedyną winą było zasiadanie w sektorze, na którym doszło do złamania porządku. Częściowo zresztą te kary już funkcjonowały – by wymienić Cracovię, która w ogóle zamknęła swój sektor młynowy.
Ekstraklasa SA chciała po prostu zrobić kolejny krok i działania podejmowane obecnie z doskoku, wprowadzić do regulaminów.
W oczywisty sposób nie spodobało się to kibicom – i tym razem wkurwieni są nie tylko chuligani, bandyci czy ci od racowisk, ale też zwyczajni kibole, których pasją jest podróżowanie po kraju za swoim klubem.
Jak oceniamy to my? Zdania są podzielone, a kto czyta nas odrobinę dłużej bez trudu odgadnie linię podziału. Część uważa – nie bez racji – że grupy wyjazdowe to często czysta patologia, zainteresowana głównie zrobieniem bydła na trasie a następnie na sektorze gości. Gdy spojrzymy na ostatnie derby Krakowa czy mecz Piasta z Górnikiem dostaniemy jakieś sto argumentów za tym, by Ekstraklasa SA mogła odgórnie zakazać w takich meczach udziału obu grup kibiców. Jest jednak i druga strona medalu – zawinił Cygan, wieszani są zaś kowale w całej Polsce. O ile w tak skrajnych przypadkach jak wspomniane derbowe mecze nie ma problemu z surowymi karami nawet przy obecnych przepisach, o tyle wielotygodniowe zakazy wyjazdowe dotykają coraz częściej zwykłych kibiców, którzy po prostu lubią obejrzeć mecz swojej drużyny na żywo, niezależnie od miejsca, w którym jest rozegrany. Szczególnie wątpliwe w dobie powszechnego monitoringu jest poszerzenie odpowiedzialności zbiorowej, od zawsze mocno krytykowanej jako zwyczajne pójście na łatwiznę.
To ostatnie daje zresztą najwięcej powodów do stawiania pytań. Czy po rozkręceniu wspólnie z kibicami setek akcji ze sztandarowym projektem Kibice Razem na czele, czy po wspólnym z kibicami lobbingu przy opracowywaniu nowelizacji ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych, czy po dziesiątkach projektów, w których kibice współpracowali z Ekstraklasą i PZPN-em, tak jasne wyeliminowanie ich z istotnej części meczów to nie pójście po linii najmniejszego oporu? Czy to nie jest po prostu rezygnacja z dość naturalnej i wyraźnej drogi ewolucji? Ucięcie w połowie wyleczonej nogi?
Tak czy owak – czekają nas ciekawe tygodnie. Akcja kibiców bez wątpienia zadziała na Ekstraklasę SA, dla której bezsprzecznie najważniejsze jest, by mecze odbywające się o 18.00, odbywały się o 18.00. Ale może też zadziałać na tych, którym dotychczas kibole nie przeszkadzali – bo opóźnienie spotkań wydłużyło im wycieczkę na stadion o pół godziny. Trudno nie odnieść wrażenia, że to gra va banque – jeśli PZPN i ESA nie ustąpią a bojkot przybierze jeszcze bardziej drastyczne formy, przeciw stowarzyszeniom kibiców mogą się obrócić zwykli sympatycy klubów, do tej pory albo neutralni, albo wspierający kiboli.
Wtedy może dojść wręcz do wyczekiwanej wymiany publiki – bo jeśli „pikniki” pokłócą się z „grupami decyzyjnymi”, to dojdzie do powtórki sytuacji z meczów reprezentacji Polski. Gra toczy się nie tylko o kształt trybun w nadchodzących latach, ale też o wartość kontraktu telewizyjnego, którą uparte i dotkliwe bojkoty mogą znacząco obniżyć. Stawka jest więc podwójna i wysoka. Piłka zaś po stronie Ekstraklasy, która może jedną decyzją albo zakończyć spór, albo… rozpocząć wojnę.
Fot.FotoPyK