Imperia nie są podbijane. Imperia nie są bite przez równego sobie. Imperia upadają pod własnym ciężarem.
Taką słyszałem opinię i pewnie znajdzie się w historii świata przykład, który jej przeczy, bo historia świata ma to do siebie, że nie cierpi generalizacji, ale na pewno tym przykładem nie będzie Legia Warszawa.
Czterysta punktów przewagi nad Wisłą w tabeli wszech czasów Ekstraklasy. Jedyny klub, który po II wojnie światowej nigdy nie spadł z ligi. Wielka historia pucharowa, multum wychowanych reprezentantów. Mógłbym podać wiele przykładów świadczących o tym, że Legia wielkim klubem jest, ale ich nie podam, bo w mojej definicji piłkarskiej imperialności nie tylko się nie mieszczą, co nie odgrywają roli.
Chelsea przed Abramowiczem wygrało mistrza Anglii raz, za Bieruta i za pierwszego występu Presleya w telewizji (1955). Manchester City, zanim pojawili się szejkowie, wygrał mistrza Anglii dwa razy, za rekordu świata Stanisławy Walasiewicz (1937) i wojny w Wietnamie (1968). Historycznie byli zjadani przed Leeds na śniadanie. Ale przecież Chelsea Abramowicza, szczególnie w jej pierwszej erze, była wzorcowym przykładem klubu imperialnego, tak samo jak aktualni The Citizens.
Nie znaczy to, że historia nie ma znaczenia w budowie imperialnej pozycji, bowiem owszem, może pomóc na wielu wymiernych frontach, ale ostatecznie najważniejsza jest moc, czysta moc.
Tej w Polsce aktualnie najwięcej ma Legia.
W ostatnich pięciu latach cztery razy zdobyła mistrzostwo kraju. Zżymać się na jej ostatni pucharowy popis to krótkowzroczność: za frajer nie wskakuje się na 59 miejsce rankingu UEFA, pokazując plecy Fenerbahce i Feyenoordowi. Drugi najlepszy polski klub, Lech, jest sto miejsc niżej.
To Legia w ostatnich latach miała najwyższe przychody w lidze. To Legia miała największą siłę nabywczą. Pomaga wielkość Warszawy, pomaga jej rozwój, jej generalna zasobność. Tak zwane słynne słoiki nie ściągają masami do stolicy dlatego, żeby popatrzeć na Pałac Kultury.
To Legia przebiła się do szerszej świadomości, potrafiąc organicznie wychować sobie kibiców daleko poza tradycyjnymi bastionami, tak jak to niegdyś robił wielkimi meczami Widzew czy Wisła. Sam znam ten przypadek z własnego podwórka, choć jeszcze dotyczący Wisły. Kolumna, w której się wychowałem, to ziemia na wskroś widzewska. Wszystkich podróżnych już na dworcu wita napis “RTS”. Jeździ stąd na mecze stała, liczna jak nieliczną miejscowość grupa. Ale ten akurat znajomy wpadł w sidła Wisły, bo nigdy nie interesowały go trybuny, tylko piłka. Złapał bakcyla za wielkich meczów Białej Gwiazdy, a potem z nią został na dobre i na złe, oglądając mecze z wielką regularnością po dziś dzień. Wiem, że ten sam proces w tym momencie, w różnych miejscach kraju, dotyczy kibicowania Legii.
Być może za chwilę wielka kasa, jaką Lech otrzymuje za wychowanków, zmieni proporcje. Ale na ten moment Legia jest jedynym w Polsce klubem o imperialnych aspiracjach.
I to jest jej przekleństwem.
Legia Warszawa zawsze musi. Jeśli trener bądź działacz powiedziałby, że przed Legią sezon przejściowy, w którym mistrzostwo nie jest celem głównym, bo liczy się dalekosiężny plan, następnego dnia przy Łazienkowskiej 3 pojawiłaby się pikieta żądająca jego głowy, a dym w internecie wywołałby pożary w kilku serwerowniach.
Zresztą, jaki tam sezon: nawet jeden słabszy mecz potrafi wywołać białą gorączkę. Na zdrowy rozum, nic w tym dziwnego: jak to, horrendalne kwoty za transfery i kontrakty, ambicje sięgające regularnego grania w Lidze Mistrzów, a potem zaorani przez Arkę?
Arkę, zimą wzmocnioną emerytowanym Meksykaninem, który ostatnio prosto kopnął piłkę zapewne jeszcze za czasów Azteków?
Nie po to sprowadzasz ludzi z przeszłością w Arsenalu i Lazio, nie po to ściągasz ludzi z Ligue 1, żeby w kieszeń chował cię Dawid Sołdecki z Grzegorzem Piesio. Wkurw jest uzasadniony.
Ale takie są realia klubu o ambicjach w danym środowisku imperialnym. Nie ma marginesu błędu. Musisz wygrywać. Zawsze.
To prowadzi jednak do wysypu patologii, aktualnie obserwowanych na przykład przez totalną zawieruchę w legijnej szatni. Jestem pewien, że to co dociera do nas z przecieków – zamieszanie wokół Kucharczyka, drastyczny podział w szatni na Polaków i obcokrajowców, a nawet obcokrajowcy potrafiący na siebie patrzeć krzywym okiem – to tylko wierzchołek góry lodowej.
Pewnie gdyby konstruować skład nie na wariata, dałoby się przeprowadzić zmiany w sposób mniej problemowy. Ale trzeba na wariata, bo trzeba też zrobić mistrza.
Dlatego Legia zrobiła kilka transferów last minute, także już po starcie rundy. Na papierze, choćby taki Mauricio – niezły gracz. W praktyce, z punktu widzenia życia szatni: facecu wrzuceni nagle w ligę, którą do tej pory totalnie lekceważyli. Myśleli pewnie, że tu się da wygrywać z zawiązanymi butami.
Nowi starych piłkarzy, którzy tę ligę wygrywali wcześniej i na tym między innymi zbudowali sobie pozycję w szatni, lekceważyli, bo tuzin mistrzostw Polski dla nich to i tak mniej, niż pięć meczów w zachodniej lidze. Dla starych gra nowego to często potwarz, bo przecież nic jeszcze świeżak nie pokazał, a już zdobył miejsce w składzie – kosztem kumpla, kosztem mnie. A potem nie grając nic, czego nie zagrałby kumpel, czego nie zagrałbym ja, kładzie się ogień pod konflikt.
Niektórzy nowi, ci z last minute szczególnie, mogli nie wiedzieć wcześniej, że Legia istnieje. Nie mają pojęcia jaka jest specyfika tego klubu. Legia dla nich, tak z miejsca? “Co w mojej karierze poszło nie tak, że gram w Polsce, a nie na Zachodzie?”.
Do tego dochodzi brak czasu na zgranie czysto taktyczne, nie mówiąc o jakimkolwiek uczciwym, harmonijnym wejściu w szatnię. To było skazane na kwas. I kwas jest. Szczególnie, że mówimy tylko o jednym z aspektów, bo przecież można przeanalizować wymiecenie Dąbrowskiego, można to, ile szans dostaje zdolna młodzież – tu niedoceniana, odsuwana, a potem w innych klubach wykorzystująca szansę.
Nie da się budować w dzisiejszych czasach klubu o europejskich aspiracjach samymi Polakami. Te czasy skończyły się na Wiśle Kasperczaka. Legii nie stać ani na przykładowego Kurzawę, ani na Żurkowskiego. A nawet jakby było stać, każdego zdolnego Polaka bardziej kusiłby wyjazd, bo we współczesnym futbolu czas najszybciej płynie dla młodych – metryka bardzo szybko zaczyna ciążyć, a pociąg drugi raz może nie przyjechać.
Nie oszukujmy się: obcokrajowcy są niezbędni w polskich klubie o europejskich ambicjach. Ich głos w szatni zawsze będzie ważny. W praktyce proporcje pół na pół to konieczność. Ale żeby ich obecność w klubie miała ręce i nogi, nie wystarczą same umiejętności. Może są takie kozaki, które po prostu wychodzą i klepią wszystkich, ale szczerze – z tej półki Ekstraklasa sięga tylko fartem raz na sto chińskich lat. W praktyce, nawet najciekawsi, potrzebują zrozumieć czym jest dany klub – w tym wypadku Legia – oraz czym jest Ekstraklasa.
Nie było cienia fałszu w “eLkach” pokazywanych przez Nikolicia. Możecie się śmiać do rozpuku w stwierdzeniu, że Odjidja trochę się w Legii zakochał, ale on faktycznie zrozumiał czym jest ten klub i jakim miastem jest Warszawa. Takie zrozumienie sprawia, że piłkarz przestaje być tylko najemnikiem, któremu nie robi różnicy, czy jutro zostanie w Legii, czy pojedzie do Kazachstanu, Serie B, a który grając ma przede wszystkim własny interes przed oczami.
Ale na to, żeby trafić obcokrajowców z właściwą mentalnością – czysta loteria. Klub taki jak Legia grzebie na przecenach, chodzi po zachodnim lumpeksie. Nie ma czasu zastanowić się czy przesłanki wskazują, że ktoś będzie tu pasował, tak jak nie ma czasu krok po kroku wprowadzić go do gry.
Ma zaraz wyjść na boisko i wygrać mecz.
Polacy w szatni Legii oczywiście rozumieją jej filozofię, ale mogą być nasyceni. Trochę jak ze słynną chorobą pierwszego kontraktu. Młody gra, póki nie kupi pierwszego Mercedesa. Gdy się dochrapie, zaczyna niejednemu brakować ognia, co nie jest kwestią decyzji, ale rozgrywa się na poziomie podświadomości. Ocucić mogłyby nowe wyzwania, ale tych w polskiej lidze już braknie i koło się zamyka. Młodym oraz głodnym niby da się pograć, ale jak nie strzelą hat-tricka w piętnaście minut, to się ich odsunie bo jeszcze nie dojrzeli.
Tak Legia dobiła do czterdziestu zawodników, którzy reprezentowali ją w tym sezonie.
Nad tą stajnią Augiasza trener, który wiecie jaką musi mieć psychikę:
Trener, który zastaje w szatni silne układy, bo dotyczące kluczowych postaci, które w każdej chwili mogą zapytać: zrobiłeś dla Legii chociaż pięć procent tego co ja?
Gdy chce zbudować własny ład, nie obędzie się ani bez ofiar, ani bez kwaśnych min, także u zawodników, na których być może liczył. Nowi, mający tworzyć w szatni ład według jego widzimisię, z miejsca będą źle postrzegani przez starych, ale bez starych – a więc ich porozumienia z nowymi – nic nie zrobisz. Węzeł gordyjski.
A czasu masz tyle, co do najbliższego meczu. Bo wygrać trzeba. I mecz i ligę.
Legia nie ściąga i nie będzie ściągać piłkarzy z takiej półki, by w tak problemowym środowisku pewnie wygrywali mistrzostwa Polski. Być może to świetni gracze, ale jeśli razem tworzą kuriozalny organizm, gdzie co drugi ciągnie w inną stronę, to nie mają prawa zdominować ligi, w której rywalami jest wiele szatni mówiących jednym głosem.
Symptomatyczne było zwycięstwo Arki, czyli zespołu korespondującego mentalnością z Bandą Świrów; zespołu zgranego, zżytego, gdzie każdy pójdzie za Ojrzyńskim i sobą nawzajem w ogień. Z takimi ekipami Legii będzie najtrudniej. Gdy mecz rozstrzyga się głównie w sferze czysto piłkarskiej, mogą wygrać nawet pewnie, ale nie mają zbyt wielu atutów, gdy walka idzie na noże.
Na ten moment przegrane mistrzostwo, każda wtopa w pucharach, u każdego, kto jest związany z Legią, wzbudza chęć palenia czarownic, razem z chałupami lub całymi miastami. Jedyne rozwiązanie: rewolucja. Znowu zrywanie fundamentów, znowu goła ziemia, znowu budowanie wszystkiego od nowa. No bo czego tu bronić, skoro stary projekt nie spełnił nawet minimum wymagań, a więc mistrzostwa i udanego pucharowego rajdu?
Dlatego Legia notorycznie się miota, i na miotanie się jest skazana. Gnoi ją własny ciężar. Mówimy o najbogatszym w trofea okresie Legii. Po drodze zajęła trzecie miejsce w fazie grupowej Ligi Mistrzów, a przecież nawet wtedy pożar gonił pożar. Bywają miłe chwile, happy endy, ale zawsze to droga przez mękę.
Ale nawet teraz, gdy – jak zwykle? – wydaje się, że Legia jest w oku cyklonu, ma szansę na podwójną koronę, a na pewno posiada też najlepszą wyjściową pozycję przed jesiennymi pucharami.
Inną prędkością Legii jest to, że w kryzysie nie lecą na łeb na szyję, tylko pozostają ZAWSZE konkurencyjni. Innej prędkości, odjechania lidze na dobre, wygrywania Ekstraklasy dziesięć kolejek przed końcem, w takich warunkach nie będzie. A to, że oczekiwania są niezmiernie wygorówane, jest jedną z głównych przyczyn, dlaczego tak się nie stanie.
Leszek Milewski