Reklama

Bez konkurencji, bez porażek i bez czucia w nogach. Kariera Esther Vergeer

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

03 kwietnia 2018, 13:59 • 10 min czytania 1 komentarz

Był tylko jeden bardziej dominujący sportowiec w historii. W latach 80. Jahangir Khan zaliczył 555 meczów z rzędu bez porażki w turniejach squasha. Esther Vergeer dobiła do 470, grając w tenisa. Na wózku. Ale trwało to dwa razy dłużej – była niepokonana przez dziesięć lat. Dekada jednej zawodniczki.

Bez konkurencji, bez porażek i bez czucia w nogach. Kariera Esther Vergeer

Od 2003 roku do 2013 do głosu nie doszła żadna inna tenisistka. Wszystkie turnieje wielkiego szlema padały łupem Holenderki. Jeszcze dłużej, bo od roku 2000 okupowała pozycję liderki światowego rankingu. Fraza „tenis kobiet na wózkach” i jej nazwisko stały się synonimami. W ciągu swojego dziesięciolecia triumfowała w 120 turniejach, pokonując 73 różne rywalki i przegrywając zaledwie 18 setów. 95 meczów wygrała w stosunku 6:0 6:0. Sześć z nich w wielkoszlemowych finałach.

A potem posłuchała Adama Małysza, który mówił, że „zawsze chciał zakończyć karierę, będąc na szczycie” i po prostu przeszła na emeryturę. To historia o tym, co osiągnęła i co osiąga nadal.

Operacje

Kiedy miała osiem lat, konieczna okazała się seria operacji. Esther miała problemy z układem krwionośnym, przeżyła trzy krwotoki wewnętrzne. Posłanie jej na stół operacyjny było jedynym wyjściem. Za trzecim razem, po ryzykownej operacji kręgosłupa, okazało się, że nie będzie w stanie chodzić. Zabieg uratował jej życie, ale nie nogi.

Reklama

Początkowo nie zdawała sobie sprawy z tego, że będzie sparaliżowana do końca życia. Czuła ból i nie mogła chodzić. Myślała, że po powrocie do domu pierwsze minie, a drugie wróci. Nigdy się tak nie stało. Zrozumiała to, gdy znalazła się w domu, znów poszła do szkoły, zaczęła spotykać się ze swoimi przyjaciółmi. Nie miała już więcej stanąć na nogi.

Długa rehabilitacja, przyzwyczajanie się do nowego stanu rzeczy. To sytuacja trudna nawet dla najbardziej doświadczonych życiowo osób, a Esther była wtedy zaledwie ośmioletnim dzieckiem. Poradziła sobie jednak, mimo że wszystko było inaczej: nocowanie u przyjaciółek, wspólne zabawy, nawet codzienne ubieranie się.

Na początku to było trudne. Wszystko, co robiłam, porównywałam z poprzednim stanem. Było łatwiej gdy mogłam chodzić, było fajniej, gdy mogłam chodzić, więc teraz było trudno. Myślę, że sport i ludzie dookoła mnie pozwolili mi uświadomić sobie, że świat się nie skończył. Teraz mogę robić wszystkie rzeczy, które robią inne 30-latki, nie czuję się niepełnosprawna.

Swoją drogą w Holandii wszyscy pacjenci tacy, jak Esther, dostają do użytku sportowy wózek inwalidzki od tamtejszego rządu. Już po odejściu Vergeer, dziewięć z szesnastu kolejnych turniejów wielkoszlemowych wygrały jej rodaczki. Czy istnieje powiązanie między tymi faktami? Nie wiemy, ale chętnie sprawdzilibyśmy to w polskich warunkach.

Niepełnosprawna

Esther, gdy przyzwyczaiła się do tego, że jeździ na wózku, zaczęła trenować koszykówkę. W wieku 12 lat dorzuciła tenis, a po kolejnych pięciu zdecydowała, że to jest właśnie to, co chce robić. Rok później była już liderką światowego rankingu. Sport stał się jej sposobem na przesłanie światu jasnej wiadomości: patrzcie, wózek to nie jest dla mnie ograniczenie.

Reklama

– Kiedy zostałam sparaliżowana, chciałam pokazać, że ciągle jestem tą samą Esther. Nie chciałam, żeby ludzie widzieli kalectwo, żeby się na mnie gapili. Postanowiłam, że muszę być tak dobra, żeby przyciągać wzrok swoją świetną grą.

Zresztą to też wiadomość, która ma pokazać innym niepełnosprawnym, że tak naprawdę to, co im się przydarzyło, nic nie znaczy. Dalej mogą robić to, co sprawia im radość, zupełnie nie zwracając uwagi na swoje ograniczenia. Bo te, rzecz jasna, istnieją. Ale da się je pokonać.

Moje największe marzenie wobec tenisa na wózkach to myśl, że będzie to bardzo zintegrowany sport. Turnieje sportowe to jedna z najlepszych platform, przez którą możemy pokazać ludziom, co niepełnosprawni potrafią robić. Pokazać, że jesteśmy po prostu ludźmi z ambicjami i kochamy rywalizację.

Tenis na wózkach od normalnego odróżnia tylko to, że piłka na korcie może odbić się dwa razy, dopiero trzeci oznacza punkt dla rywala. Serwis, backhand, forehand – wszystko wygląda tak samo, tyle że z pozycji siedzącej. Ale co z tego, skoro Esther jest w stanie posłać piłkę z prędkością na poziomie drugiego podania Agnieszki Radwańskiej? To gra równie widowiskowa, tyle tylko że, zamiast biegać, po korcie się jeździ.

Zresztą, Esther od zawsze była aktywna także poza tenisem. Na liście jej hobby znajdują się m.in.: narty (w wersji mono-ski, takiej, w jakiej Igor Sikorski zdobył brąz na paraolimpiadzie w Pjongczangu), łowienie ryb i żeglowanie. Do tego należy dodać, że od dawna prowadzi fundację, która ma na celu pomagać niepełnosprawnym dzieciakom odnaleźć się w sytuacji, w jakiej się znaleźli. A skoro mowa o pieniądzach: gdyby nie wsparcie sponsorów, prawdopodobnie nigdy nie doszłaby do tego, co udało jej się osiągnąć. Nie byłoby Esther-rekordzistki, Esther-mistrzyni i Esther-legendy.

2007: – Pieniądze za zawody to za mało. Wygrana w turnieju daje mi gdzieś pomiędzy 1000 a 1500 dolarów, więc bardzo potrzebuję środków od sponsorów. W tym momencie wciąż mieszkam z rodzicami, więc udaje mi się związać koniec z końcem. Ale w przyszłym roku chcę się wyprowadzić i nie jestem pewna, jak wiele pieniędzy będę wtedy miała.

***

2012: – Zupełnie nie przeszkadza mi, że zarabiam mniej niż Federer czy Nadal. Tenis to biznes, najważniejsza jest twoja wartość marketingowa. Ich wartość jest po prostu większa od mojej. To logiczne.

Ciało

Rok 2010. Przełomowa data, nie tylko dla samej Esther, ale i dla wielu niepełnosprawnych na całym świecie. Ukazuje się kolejne wydanie „ESPN Body Issue”. Wśród nagich fotografii sportowców  z całego świata znajduje się też zdjęcie Holenderki siedzącej na wózku. Inne zdobi jedną z ośmiu wersji okładki. 

Gary Belsky, redaktor ESPN:

Podczas sesji zdałem sobie sprawę, że to drażliwa rzecz, ale nie robiliśmy tych zdjęć tylko po to, by podnieść świadomość o sporcie niepełnosprawnych. Celem magazynu jest pokazanie, że różne typy ciała mogą przynieść osiągnięcia w sporcie. Moją rolą jako redaktora jest próba zaangażowania i edukowania czytelników. W przypadku Esther angażujemy ich, pokazując, jak niesamowite jest jej ciało i edukujemy, pokazując, że bycie niepełnosprawnym nie przeszkadza w byciu światowej klasy sportowcem.

Okładka wywołała wielkie poruszenie, odzew w większości był jak najbardziej pozytywny, ale trafiły się też osoby, które głośno zastanawiały się, czy osobie niepełnosprawnej wypada rozbierać się publicznie. Pozwólcie, że pozostawimy to bez komentarza, bo to głupota, na jaką odpowiadać po prostu się nie powinno. Wygooglujcie zdjęcia i sami oceńcie. Najważniejsze jednak było zdanie środowiska, a to sesję tylko chwaliło.

David Schobel, dyrektor turnieju „wózkarzy” na US Open: – [Sportowcy tacy jak Esther] mogą być niepełnosprawni, ale to nie przeszkadza im rywalizować z najlepszymi na świecie. Z Esther na okładce możemy jedynie mieć nadzieję, że otworzy to więcej szans dla ludzi na oglądanie tego sportu i śledzenie jej wyników.

Ambicja

Dobra, najwyższa pora wrócić do wypisanych na początku cyferek. Pamiętacie jeszcze? 470 meczów bez porażki. Czyli 10 lat. 668 tygodni na pozycji nr 1 w rankingu WTA. Osiągnięcia, o jakich nie marzyli Roger Federer czy Steffi Graf. Dodajmy do tego cztery złota paraolimpijskie w singlu i trzy w deblu. Dodajmy 43 tytuły wielkoszlemowe. W grze pojedynczej wygrała w każdym takim turnieju, w którym wzięła udział. W podwójnej nie udało jej się to zaledwie trzy razy. Absolutna dominacja.

Będąc szczerą, nie za bardzo znam lub pamiętam smak porażki w singlu. Przegrałam kilka razy w deblu, więc wiem jak to jest. Wiem też, jak to jest przegrać w Monopoly i tego nie lubię.

Absolutne w postaci Esther było przez całą jej karierę coś jeszcze. Ambicja. Ona nie miała granic, serio. Nawet gdy była liderką rankingu od lat, wciąż jako jedna z pierwszych wychodziła (darujcie sobie głupie żarty) na kort przy okazji treningu i jako jedna z ostatnich go opuszczała. Wciąż chciała ćwiczyć dalej. Bezustannie. Rywalizacja ją nakręcała, a by móc wygrywać, musiała pozostać w najlepszej formie. Wyszło tak, że bez przerwy robiła obie te rzeczy.

Co najlepsze, sama mówiła, że potrzeba więcej zawodniczek na najwyższym poziomie, by serie takie, jak jej, nie przydarzały się zbyt często.

Ważna rzecz: choć sport niepełnosprawnych uznawany jest często za mniej profesjonalny, to musicie wiedzieć, że tak nie jest. Holenderka miała swojego trenera, fizjoterapeutę, trenera przygotowania psychicznego, mechanika od wózka, managerów, zarządzających jej karierą i masażystę. Swoją drogą rola wspomnianego mechanika była naprawdę istotna – w późniejszym etapie kariery Vergeer miała wózek przygotowany specjalnie na jej potrzeby, tylko na kort. Podobno po zejściu z niego ledwie mogła się ruszyć, ale pozwalał jej grać na jeszcze wyższym poziomie. O ile to w ogóle było możliwe.

***

Kocham tę grę bardziej niż kogokolwiek. Wymaga wiele poświęcenia, wymaga wiele wysiłku, ale uwielbiam to. Moją główną motywacją jest sama gra: po prostu kocham sport i kocham treningi.

***

Esther twierdziła, że nie pamięta smaku porażki, ale od czasu do czasu mogła poczuć jej zapach. Jak w 2008 roku, w finale paraolimpiady w Pekinie, gdzie broniła piłek meczowych. Skutecznie. Potrzeba było wielkiej odporności psychicznej, by „wyciągnąć” ten mecz i ostatecznie triumfować. Holenderce jej nie zabrakło.

– To był najbardziej przerażający moment w historii moich startów na igrzyskach. Byłam zdenerwowana. Mimo tego, że masz wtedy tylko 20 sekund [pomiędzy serwisami – przyp. red.], myślałam o wielu rzeczach. O tym, jak zareagują moi rodzice, jak zareaguję ja, jak zareaguje dziewczyna, z którą gram, jak zareagują media. Albo czy się rozpłaczę?

Po tamtym spotkaniu nie przegrała przez kolejne cztery lata, ustanawiając rekord, do którego długo nikt nie nawiąże. Być może nie uda się to nikomu i nigdy. Stała się najbardziej dominującą kobietą w historii sportu. Choć sama niezbyt lubi tak o sobie mówić.

Nigdy nie czułam się komfortowo, nazywając siebie najlepszą albo najbardziej dominującą zawodniczką. Ale przypuszczam, że przestałam się martwić moim rekordem, ponieważ wydaje się wysoce nieprawdopodobne, by ktoś go osiągnął, przynajmniej w najbliższej przyszłości.

Nowe życie

– Wielką ulgą było dla mnie zdobycie tego medalu [złota na paraolimpiadzie w 2012 roku – przyp. red.]. Zdecydowałam, że zrobię sobie przerwę po igrzyskach i spodobało mi się, że nie musiałam się zmagać z presją. Siedziałam w domu, oglądając Australian Open [2013] i zorientowałam się, że za tym nie tęsknię i nie chcę być w Australii. Dużo bardziej wolałam być w domu. Miałam 32 lata i byłam gotowa rozpocząć nowe życie.

Na początku 2013 roku Esther postanowiła zakończyć swoją karierę, zatrzymując licznik rekordów i pozwalając statystykom przyklepać wszystko, co osiągnęła. Właściwie, gdybyśmy chcieli to wypisać, to lista ta byłaby zapewne dłuższa niż cały ten artykuł. Ze dwa razy.

Najbardziej z tej decyzji ucieszyły się zapewne jej rywalki, ale i sama Holenderka nie narzeka na to, co przyszło jej robić po rezygnacji z zawodowej gry. Prowadzi wspomnianą już fundację, na igrzyskach paraolimpijskich w Rio i Pjongczangu była szefową holenderskiej misji, jest dyrektorką jednego z turniejów dla „wózkarzy”, a do tego wreszcie ma czas, by posiedzieć w domu i poświęcić się swoim hobby. Czasem gra też w koszykówkę, drugi sport, który trenowała za młodu.

Kiedy przeszłam na emeryturę, nie było u nas wielu młodych zawodników, którzy byliby członkami tenisowych klubów. To trochę mnie martwiło i frustrowało, bo trudno było wskazać, kto zostanie „następną generacją”. Teraz widzimy 60 dzieciaków, które zostały członkami klubów w ciągu półtora roku.

Zachęcanie dzieci, które są w takiej samej sytuacji, w jakiej ona była – z konieczności poruszają się na wózku – do tenisa. To zadanie, któremu się poświęca. Kto wie, może sama wychowa kogoś, kto pobije jej rekord? Brzmi jak iście hollywoodzki scenariusz, ale nikt nie powiedział, że takie nie mogą spełnić się w prawdziwym życiu.

Na ustach świata

Daniela Di Toro, największa rywalka Esther: – Pamiętam, że pierwszy raz zobaczyłam ją, gdy miała 13 lat. Już wtedy odbijała piłki w niesamowity sposób. Nie znam nikogo, kto miałby tak profesjonalne podejście do sportu.

***

Sven Groeneveld, trener m.in. Moniki Seles, Any Ivanović i Marii Szarapowej. Współpracował z Vergeer: – To czysta przyjemność. Esther jest absolutnie wyjątkowa. Nie jestem w stanie nauczyć jej techniki i trików, bo Esther i beze mnie jest w stanie trafić serwisem w linię. Moim zadaniem jest co najwyżej poszerzenie horyzontów, otwarcie oczu na inne rozwiązania taktycznie.

***

Sharon Walraven, rywalka w singlu, partnerka w deblu: – Ludzie myślą jedynie o niej, gdy myślą o sporcie, ale jest tu mnóstwo innych profesjonalistów, którzy ciężko pracują i grają bardzo dobrze. Nie jestem pewna, czy to dobrze dla sportu, mieć kogoś tak dominującego. Z drugiej strony jest wielkim ambasadorem dyscypliny i wspaniałą osobą, więc chcesz mieć ją blisko tak długo, jak to możliwe.

***

Novak Djoković: – Kariera Esther mówi mi, że wszystko jest możliwe, jeśli tylko w to wierzysz. Wielkie rzeczy mogą być osiągnięte, jeśli wyobrazisz sobie, że je osiągasz i będziesz o tym śnić. Jej kariera jest jedną z najbardziej niesamowitych i wspaniałych w historii sportu. Inspiruje nie tylko ludzi niepełnosprawnych, ale też ludzi w pełni zdrowych.

***

Johan Cruyff: – Powinna być przykładem dla nas wszystkich.

***

Roger Federer: – Jest wspaniałą zawodniczką, wielką osobowością i zaliczyła jedno z największych osiągnięć w historii naszego sportu.

SEBASTIAN WARZECHA

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Mbappe wraca z dalekiej podróży. Taki Real kibice chcą oglądać

Patryk Stec
5
Mbappe wraca z dalekiej podróży. Taki Real kibice chcą oglądać

Inne sporty

Komentarze

1 komentarz

Loading...