Reklama

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

redakcja

Autor:redakcja

29 marca 2018, 18:36 • 5 min czytania 42 komentarzy

Zima 2013 roku. Taras Romanczuk przyjeżdża do Polski. Dzięki znajomościom trafia na testy do Legionovii. Trener Marek Papszun widzi zawodnika, który biega po boisku jakby urwał się z podwórka. Nie zna żadnych ram taktycznych. Przypomina mi mojego kumpla, który podczas międzyszkolnego meczu – jedenastu po jedenastu, poważna rzecz – ustawił się w polu karnym i krzyczał:

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

 – Graj! Graaaj! nie kryją mnie!

Zapominając, że nie gramy na tornistry i obowiązują spalone.

A skąd ten Romanczuk miał zresztą wiedzieć wiele o taktyce, skoro na poważniejszym poziomie, owszem, grał, ale w futsal. Roli “szóstki” w ustawieniu 4-3-2-1 ciężko się tu nauczyć. Notabene trochę kompromituje się na jego przykładzie słynne, pożądane przez wszystkich kibiców w Polsce “piłkarz ma zasuwać po całym boisku jak ja w 98 na motorynce po mirabele!”, względnie “piłkarz ma sobie wypruć dwunastnicę za herb Izolatora Boguchwała, bo inaczej nie szanuje barw!”. Romanczuk ta zasuwał, tak biegał, tak pokazywał serce do walki, aż rozpieprzał Papszunowi całą taktykę.

Futbol to nie są biegi przełajowe. Czasy mamy takie, że więcej uzyskasz mądrym ustawieniem niż wślizgiem w śledzionę.

Reklama

Romanczuk miał swoje zalety – lewą nogę, dobrą główkę. Piłka nie odbijała mu się też zazwyczaj od piszczela. Ale przede wszystkim miał… nie, nie osławioną chęć do pracy, bo za chwilę popadniemy w skrajność, sama chęć do pracy to też za mało. Pracowitości nikt mu nie odmówi, ale przede wszystkim był wyuczalny. Rozumiał co się do niego mówi. Rozumiał, czego chce od niego trener. Rozumiał, gdzie są jego braki. Rozumiał, że przed nim daleka droga.

I tak miał wyjątkowego farta, że nie wylądował na śmietniku historii, bo przecież na testy do Jagiellonii szedł jako koleś, którego nie chciała Pogoń Siedlce. Umówmy się: czysty fart, że menadżer Romanczuka znał się z Probierzem, czysty fart, że Probierz ma otwarty umysł i wiedział jak niewiele straci na przyjrzeniu się kompletnemu anonimowi nie wiadomo skąd.

Jaga podpisując go nie ryzykowała nic. Taras w Legionovii miał 1600 zł. W Jadze dostał podwyżkę, ale zachodzi podejrzenie, że więcej w przeliczeniu na głowę zarabiał swego czasu chomik Alvarinho.

A dzisiaj co? Romanczuk pędzi autostradą na mundial. Wyjątkowo nieszablonową drogą, począwszy od zmiany paszportu, ale też przez to, że wywodzi się z niższych lig. Takich piłkarzy w reprezentacji jest niewielu. Oczywiście nawet Lewy na początku kariery poznał smak przaśnej kopaniny, ale Romanczuk jeszcze jako 23-letni pomocnik grał w średniaku II ligi. Dziś to wiek, w którym często zawodnika się skreśla – nie rokuje. Skoro jeszcze się nie przebił, to już się nie przebije.

Będę walił w ten bęben tyle razy, ile będzie trzeba. Nie wierzę, by istniała rażąca dysproporcja w umiejętnościach między sprowadzanym do Ekstraklasy zagranicznym szrotem, a zawodnikami z II, III. Papszun mówił mi wprost – Romańczuk się nie wyróżniał. Ot, nie zawodził, tylko i aż. Ale nie miał jakichś nieprawdopodobnym meczów, nie zatrzymywał sam rywala, nie strzelał hat-tricka raboną. To jest futbol, twoja dyspozycja jest w wielkim stopniu uzależniona do kolegów. Pippo Inzaghi mógłby w Radomsku grającym – powiedzmy – przeciwko Stali Stalowa Wola wypaść słabiutko, bo nie dostałby akurat żadnego dobrego podania, a wielkim dryblerem nigdy nie był. Nie zawsze tylko ten ma papiery na granie wyżej, kto akurat robi dym, piętnaście asyst i siedemnaście bramek. To znacznie bardziej skomplikowane.

Ilu środkowych pomocników w Polsce w 2014 miało znacznie lepszą pozycję niż Romanczuk? Gdzie są te wszystkie Możdżenie, Drewniaki i Drygasy? Lata świetlne dalej od kadry. Choć mogli być do dziś lata świetlne przed Romanczukiem, gdyby nie żyłka ryzykanta u Probierza.

Reklama

Tak samo może być z wieloma zagranicznymi nabytkami. Obcokrajowiec dodatkowo przyjeżdża zwykle w dojrzałym wieku, typowo dorobić, póki jeszcze może. Ekstraklasa rzadko którego z nich ekscytuje. Nikt o niej nie marzył. Chłopak, który dostanie w ekstraklasowym klubie chociaż tyle, żeby mógł się za to utrzymać, będzie gryzł trawę aż przy samej ziemi. Bo często o tej Ekstraklasie właśnie marzył. Była niedościgłym celem. I jeśli tylko trafi się trener zdolny uczyć, trener mądry, dysponujący odpowiednią dozą dyscypliny i wyrozumiałości, to może pokaże mu jak się rozwinąć.

Wiecie gdzie najczęściej tkwi to, co różni Polaka z niższej ligi od obcokrajowca? Ten drugi jest w znacznie lepszej formie fizycznej. Dlatego, że jest profesjonalnym piłkarzem. Ten pierwszy trenował tylko trzy razy w tygodniu o 18:45, a poza tym zasuwał w DHL-u. Początkowo różnica jest znaczna, wyraźna i rzutuje możliwości. Ale to ten sam patologiczny casus, którzy przerabiano przez lata w piłce juniorskiej, gdzie grali nie najzdolniejsi, tylko wyrośnięci nad swój wiek, robiący fizycznością różnicę w roczniku.

Ekstraklasowiczu, nie jest dla ciebie żadnym ryzykiem finansowym danie komuś szansy. Tego uczy Romanczuk u Nawałki, tego uczy jego historia. Czasem kilkumiesięczna pensja takiego ambitnego zawodnika może kosztować mniej, niż bilet na samolot dla 27-letniego Słoweńca, ostatnio grającego w II lidze koreańskiej. Ten chłopak może dzisiaj jeszcze nie dojeżdża, ale w piłce nożnej nawet pół roku może zmienić wszystko. Ale to wiąże się z cierpliwością: trener, który czuje, że po dwóch remisach może wylecieć, nie będzie zainteresowany rozwijaniem chłopaków, tylko będzie zainteresowany tym jak utrzymać stołek o tydzień dłużej.

Ligowy koń jaki jest, każdy widzi. To żaden wielki futbol. A potem nagle, gdy rozpatrywać kandydaturę chłopaków z ciut niższego poziomu, Ekstraklasa w wyobraźni niektórych staje się nieosiągalna jak pozycja nr 9 w reprezentacji Brazylii 1998 roku dla Polczaka.

***

Drobne wykopalisko przy archiwalnej lekturze. Gdy “Dynastia” oznaczała, że masz papiery na finansowanie wielkiej piłki.

“Od miliardera do bankruta”, Leszek Orłowski. Jeden z numerów tygodnika “Piłka Nożna”, 1997 rok.

Czerwiec 1991. Sokół Pniewy awansuje do trzeciej ligi. Prezesem jest Janusz Błaszczyk, ale w praktyce rząd sprawuje Krzysztof Sieja, jeden z bossów potężnej firmy Elektromis (finansuje ona między innymi emisję telewizyjnego serialu “Dynastia”).

Fot. FotoPyk

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

42 komentarzy

Loading...