Gdyby Gary Lineker był fanem skoków narciarskich, to po tym sezonie z pewnością powiedziałby, że „skoki narciarskie to taki sport, w którym startuje kilkudziesięciu zawodników, a na końcu i tak wygrywa Kamil Stoch”. Bo Polak zgarnął w tym sezonie (niemal) wszystko, co mógł, miażdżąc przy tym rywali.
Zróbmy zresztą podsumowanie jego osiągnięć. Chcieliśmy napisać, że krótkie, ale… po prostu się nie da. Zobaczcie sami:
– wygrana w Turnieju Czterech Skoczni z przewagą niemal 70 punktów nad drugim Wellingerem. No i kompletem zwycięstw, taki tam mały bonus.
– srebro mistrzostw świata w lotach, gdzie przegrał tylko z Danielem Andre Tande, a kto wie, co by się wydarzyło, gdyby nie odwołano ostatniej serii. Niemniej, medal tej imprezy to coś, czego nigdy nie udało się osiągnąć samemu Adamowi Małyszowi, więc ucieszył nas niemal tak, jak złoto.
– Willingen Five. Nowy turniej, stworzony przed igrzyskami, składający się z pięciu skoków w trakcie weekendu ze skokami właśnie w Willingen. Duża kasa, niezbyt duży prestiż, ale skoro już ktoś wymyślił, że coś takiego się zorganizuje, to Kamil musiał wskoczyć na pierwsze miejsce. Nie było innej opcji.
– złoto igrzysk olimpijskich na dużej skoczni. Choć pewnie, gdyby nie został puszczony w gorszych warunkach od reszty rywali, mógłby powalczyć też na skoczni normalnej. Ale trudno, nie będziemy narzekać, czasem trzeba dać fory rywalom, kiedy naprzeciwko siebie mają TAKIEGO skoczka.
– Raw Air. Najbardziej wycieńczający skoczków turniej, w którym Kamil po prostu zmiótł rywali z powierzchni skoczni. Skakał najdalej i najlepiej.
– Planica 7. Kolejny z nowych wynalazków, ale trzeba przyznać – trafiony. Bo bez tego nie mielibyśmy praktycznie żadnych emocji, skoro Kamil Kryształową Kulę zgarnął już wcześniej. A tak mieliśmy nadzieję, że Polak wyprzedzi Forfanga i… zrobił to.
– drugie miejsce w klasyfikacji Małej Kryształowej Kuli w lotach. Zabrakło siedmiu punktów do pierwszego Andreasa Stjernena. No trudno, coś trzeba było zostawić rywalom, a akurat w lotach Norwegowie ogarniają temat.
https://twitter.com/L_Grabowski/status/977847772442447873
Doliczcie do tego niezłe występy w drużynie, które przyniosły medale najważniejszych imprez. Doliczcie przebitą granicę 30 zwycięstw Pucharu Świata w karierze. Doliczcie rekordy skoczni. A potem ogarnijcie, że sezon się kończy. My żałujemy, bo gdyby tak trwał jeszcze z dwa miesiące, to pewnie dobiłby i do czterdziestki. Ale spoko, nadrobi w przyszłym sezonie, jesteśmy o tym przekonani.
Szkoda, że wczoraj nie udało się potwierdzić dobrej dyspozycji drużyny i, po raz drugi za kadencji Horngachera, wypadła ona poza podium. Ale to już przeszłość, a przyszłość przed nami, liczymy, że w kolejnym sezonie będzie jeszcze lepiej. Choć już teraz wyglądało to jak starcie Mike’a Tysona z bokserem wagi piórkowej. Kamil co rundę wyprowadzał nokautujące ciosy, po prostu. Był bezkonkurencyjny i tyle.
I to nie tak, że nie zauważamy dobrych występów pozostałych zawodników: Stefana Huli czy Dawida Kubackiego. Ale i oni tkwią w cieniu swojego kolegi z kadry. Jak wszyscy w tym sezonie.
A, jeszcze jedna ważna sprawa: Stefan Horngacher przedłużył kontrakt. O rok, ale to zawsze coś. Wierzymy, że nasi skoczkowie dadzą mu wszelkie argumenty, by w 2019 zrobił to po raz kolejny.
https://twitter.com/sport_tvppl/status/977847597598674945
fot. Newspix.pl