Jak na piłkarza, który właśnie zawiesił buty na kołku, Czarek Wilk tryska optymizmem. Na antenie WeszłoFM w rozmowie z Mateuszem Rokuszewskim i Mariuszem Bielskim w samych superlatywach opowiadał o swoim życiu w Hiszpanii, z dystansem wspominał blaski i cienie swojej kariery. Przekonuje, że zrobił to, co musiał. – Zostałem postawiony przed faktem dokonanym. Innej decyzji nie mogłem podjąć. Dalsza gra na wysokim poziomie nie była możliwa.
***
Jak spędziłeś pierwszy dzień reszty swojego życia?
Dzień nietypowy, wyjątkowy, ale jak najbardziej pozytywnie. Rano konferencja prasowa, na której ogłosiłem zakończenie kariery. Później spotkanie w szatni z chłopakami, ze sztabem medycznym i trenerem. A potem spokojnie, bo w gronie najbliższej rodziny.
Jak koledzy zareagowali na twoją decyzję? Wcześniej bardzo wspierali cię w twojej walce.
Na co dzień rzeczywiście mogłem liczyć na wsparcie i słowa otuchy, natomiast od pewnego czasu domyślali się co postanowię. To nie jest decyzja, którą podejmuje się z dnia na dzień, także nie była to tak wielka niespodzianka.
Jak długo ta decyzja dojrzewała w tobie?
Dosyć długo, bo moje kontuzje trwają nieprzerwanie już prawie trzy lata. Po takim okresie w głowie pojawiają się myśli o zakończeniu kariery. Od paru miesięcy taka decyzja kiełkowała coraz mocniej.
Dziś mówisz o tym spokojnie, ale swego czasu pewnie były ciężary i emocje.
Ciężary może nie, emocje rzeczywiście tak. Niemniej decyzję miałem ułatwioną, moje kłopoty przeciągały się. Ostatnie miesiące pozwoliły mi na spokojnie przeanalizować sytuację i podjąć najlepszą z możliwych decyzji.
W Realu Saragossa bardzo w ciebie wierzyli. Był taki moment, kiedy odniosłeś poważną kontuzję, a oni przedłużyli z tobą kontrakt.
Rzeczywiście. Za pierwszym razem podpisałem dwuletni kontrakt. W tym czasie dwa razy zerwałem to samo więzadło w tym samym kolanie. Druga kontuzja przydarzyła mi się, gdy do końca kontraktu zostały dwa miesiące. Zaraz po diagnozie dyrektor sportowy poinformował mnie, że absolutnie przedłużamy kontrakt na kolejny rok, żebym miał czas na dojście do siebie, regenerację i podjęcie decyzji co dalej. Duży ukłon w moją stronę. Takich gestów się nie zapomina. Zostanie mi to w głowie i sercu do końca życia.
Stan twojego kolana był aż tak opłakany?
Dalsza gra na tym poziomie nie była możliwa. Każdy dynamiczny zwrot, każde hamowanie… kolana nie funkcjonowały w odpowiednich momentach. Styl, który zawsze prezentowałem, był niemożliwy do utrzymania. Zostałem postawiony przed faktem dokonanym. Innej decyzji nie mogłem podjąć.
Podobno często budziłeś się w nocy z bólem. Niektóre wspomnienia zawodników bywają dramatyczne, najsłynniejszym przykładem Batistuta, który wręcz błagał lekarzy, by odjęli mu nogi.
Trzeba zachować proporcje. Ludzie mają o wiele większe problemy zdrowotne niż ja. Nie chciałbym robić z siebie męczennika. Bóle się pojawiały, szczególnie po cięższych treningach budziły mnie w nocy. Nie było to nic strasznego, musiałem się przespacerować z jednej pokoju do drugiego i mogłem wracać do spania. Ale też nie wyobrażam sobie, żeby kontynuować grę i po niemal każdym treningu moja noc tak wyglądała.
Powiedz, z czego wynikały twoje powracające problemy ze zdrowiem? Swego czasu uchodziłeś za okaz zdrowia, tymczasem po wyjedzie do Hiszpanii nadeszła fala przykrych sytuacji.
Zastanawiałem się nad tym kilka razy i szczerze mówiąc nie doszedłem do konkretnych wniosów. Jeden, drugi uraz można zrzucić na karb braku szczęścia. Później zawsze popełnia się błędy, czy robi je zawodnik, czy doktor czy rehabilitant. Ale nie chciałbym wracać do tego i rozliczać. Stało się jak się stało. Nie ma się nad czym rozczulać. Powiem tylko, że od pierwszej rehabilitacji pracowałem tak, by niezależnie od rezultatu, po wszystkim nie mieć do siebie pretensji. I pretensji nie mam. Kolano po prostu nie wytrzymało takiej liczby zabiegów.
Szkoda natomiast, bo życiowo bardzo fajnie odnalazłeś się w Hiszpanii.
Rzeczywiście. Życie w Hiszpanii jest bardzo fajne, atrakcyjne, powiedziałbym: radosne. Łatwo się tu odnaleźć. Zakończenie gry w piłkę nie jest dla mnie jednoznaczne ze zmianą miejsca zamieszkania.
Planujesz tam zostać?
Jest to jedna z możliwości, które bierzemy z rodziną pod uwagę.
Zostajesz przy piłce w życiu po życiu?
Nie. Myślę że sprawy piłkarskie zostawię w boku. Mam swoje pomysły, ale na razie muszą pozostać tajemnicą.
Abstrahując od urazów, jak oceniasz swój wyjazd do Hiszpanii? Miałeś lepsze i gorsze momenty.
Widzę go w pozytywnym świetle, może dlatego, że ogółem jestem pozytywnie nastawiony do życia. W każdej sytuacji staram się znaleźć pozytywny aspekt. Kiedy ktoś kiedyś powiedziałby mi, że w przyszłości zagram w barwach Deportivo, w Saragossie, będę grał w Primera Division… nie uwierzyłbym. A jednak tak to się potoczyło. Cieszę się. Pobyt w Hiszpanii jest dla całej mojej rodziny fantastycznym doświadczeniem, nasz syn urodził się już w Corunie.
Jak wspominasz trenera Victora Fernandeza? Grałeś, zbierałeś dobre noty, a on cię odstawił.
Taki jest los piłkarza i los trenera. Trenerzy mają swoją wizję, piłkarze muszą ją zaakceptować. Nigdy nie polemizowałem ze szkoleniowcami. Widocznie trener miał do dyspozycji lepszych zawodników ode mnie. Złego słowa na tego trenera nie powiem, zawsze miałem z nim dobre relacje.
W “La Voz de Galicia” swego czasu pisano, że nie byłeś ulubieńcem, a on faworyzował niektórych zawodników, choćby Medjunanina i Rodrigueza.
Nie, absolutnie. Ci piłkarze byli fachowcami najwyższej klasy. Każdy trener by ich faworyzował. Miałem kilka rozmów z tym trenerem i odbierałem go pozytywnie.
Jak odbierasz z perspektywy samo Deportivo? Z przecieków wynika, że jest to lekko zwariowany klub.
W tym momencie rzeczywiście nie najlepiej to wygląda. Deportivo wzbudza w Galicji ogromne zainteresowanie, ludzie są bardzo mocno związani z tym klubem, natomiast w drużynie brakuje piłkarzy, z którymi kibice mogliby się identyfikować. Dominują obcokrajowcy i zawodnicy z innych regionów Hiszpanii. Gdzieś ten zespół zatracił swoją tożsamość.
Czułeś się graczem na La Liga? Tak szczerze. W wywiadach czasami bardzo samokrytycznie podchodziłeś do swoich umiejętności.
Były momenty na treningach, kiedy zdawałem sobie sprawę ze swoich braków. Znałem też jednak swoje zalety. Jeżeli zdrowie by dopisywało, dałbym radę w drużynie walczącej o utrzymanie.
Wycofujesz się więc ze słów, według których byłeś za słaby na Deportivo?
W tamtym momencie byłem za słaby na Deportivo, które miało kilku lepszych zawodników ode mnie. Deportivo piłkarsko nie wykorzystywało swojego potencjału, ligowa pozycja nie oddawał prawdziwej siły tej drużyny.
Ciebie raczej chwalono, zbierałeś bardzo dobre oceny.
Ale za grę stricte destrukcyjną. Jeśli krytycznie wypowiadałem się o sobie, to w temacie czysto piłkarskich aspektów, bo tu miałem zaległości.
Porozmawiajmy o transferach, które miały dojść do skutku, ale nie doszły. Jednym z ciekawszych kierunków było Cerezo Osaka, z którym łączono cię intensywnie.
Rzeczywiście, znalazłem się tam na kilkudniowym rekonesansie wraz z moim agentem, Jarkiem Kołakowskim. Byłem wolnym zawodnikiem. Uznaliśmy, że to ciekawa oferta po Deportivo. Po paru dniach stwierdziliśmy jednak, że wolimy Saragossę, bo to nadal Hiszpania, a życie w Hiszpanii odpowiadało mnie i mojej rodzinie. Pamiętam jednak, że sam klub i warunki do treningów robiły wrażenie.
Nie zwyciężyła żyłka podróżnicza?
Była tak myśl, ale ostatecznie wygrała myśl bardziej racjonalna. Akurat pojawił się kilka miesięcy wcześniej na świecie mój synek, to też miało wpływ na pozostanie w Hiszpanii.
Nosiłeś się w którymkolwiek momencie z myślą powrotu do polskiej ligi?
Nie, od momentu kiedy wyjechałem, brałem pod uwagę tylko zagraniczne ligi, by w razie czego próbować poznać nowe kraje i odmienne kultury. Otrzymałem dwa telefony ze Śląska Wrocław na przestrzeni kilku miesięcy. Grzecznie podziękowałem.
Najlepsze wspomnienia z hiszpańskich boisk? Mecz, w którym wyprowadziłeś Saragossę jako kapitan?
To było miłe doświadczenie, ale też to było starcie pucharowe w środku tygodnia, jedna z pierwszych rund, trener dał odpocząć wielu graczom pierwszego składu. Natomiast wielkim przeżyciem był debiut w La Liga i mecz, który wybitnie wyszedł Deportivo – wysokie zwycięstwo u siebie z Valencią. Akurat wcześniej drużynie nie szło, trener dokonał sześciu czy siedmiu zmian w składzie i wszystko zatrybiło.
Śledziłeś poczynania selekcjonerów i to do kogo wysyła powołania? Nie ukrywajmy, wielkiej kariery w kadrze nie zrobiłeś, a każdy piłkarz grający w miarę poważnej lidze musi być pod obserwacją.
Nie ma co wymieniać mojego nazwiska w kontekście kadry. Żeby w niej grać, trzeba utrzymać formę przez dłuższy okres. To nie może być miesiąc, tylko pół roku, rok. Ja miałem epizody grania, najdłuższy chyba dwumiesięczny. Za mało, żeby racjonalnie myśleć o powołaniu.
Powiedziałeś o najważniejszych momentach z Hiszpanii. A najfajniejsze z całej kariery?
Mistrzostwa Polski nigdy nie zapomnę, tak samo meczu w w Lidze Europy, gdzie przez remis Fulham i Odense w ostatnich sekundach awansowaliśmy z grupy. Fajna radość. Debiut w Ekstraklasie to też duże emocje. Pamiętam też samobójczego gola wyjątkowej urody, którego strzeliłem na stadionie w Kielcach, chyba nawet w dziewięćdziesiątej minucie. Ta bramka dawał remis Koronie i cały stadion ironicznie skandował moje imię. Zawsze będę się z tego śmiał i żartował. Na pewno kiedyś pokażę synowi jak tata się wygłupił.
Gol z APOEL-em to pewnie słodko-gorzkie wspomnienia.
Fajna chwila, ale zaraz straciliśmy gola na 1:3, więc na niewiele się zdał. Niby niedużo zabrakło i długo dochodziliśmy do siebie po tej nieudanej batalii, aledrużyna APOEL-u była tego dnia dużo, dużo lepsza i zasłużyła na awans.
Bez względu na strony barykady, płynie teraz w twoim kierunku bardzo dużo głosów wsparcia.
Cieszę się z tego powodu. To świadczy, że człowiek zawsze był sobą i ludzie to dostrzegali.
Powiedz, czego ci życzyć? Słońce masz, zrzuciłeś z siebie ciężar jeśli chodzi o kontynuowanie kariery, finansowo sobie poradzisz.
Aby kolano pozwoliło funkcjonować jeszcze wiele lat.
fot. 400mm.pl