Reklama

Wiedziałem tylko jak wypłacić pieniądze z bankomatu

redakcja

Autor:redakcja

19 marca 2018, 09:24 • 15 min czytania 38 komentarzy

– Kiedyś kupiłem buty za 2400 złotych. Następnego dnia wyrzuciłem je do kosza. Pieniędzy miałem tyle, że nie wiedziałem na co je wydawać. Liczyło się to, żeby spotkać się z kolegami i pokazać jaki jestem wielki.  Odsunąłem bliskich jak najdalej, żeby się nie czepiali, bo przecież jestem królem życia i nie będą mi mówić co mam robić.

Wiedziałem tylko jak wypłacić pieniądze z bankomatu

Marcin Siedlarz w wieku szesnastu lat z przytupem debiutował w Ekstraklasie. Rok później trafił już do Serie A, siedząc w szatni obok Enrico Chiesy, grając mecze z Crespo i Buffonem. Jego ówcześni koledzy z młodzieżowych drużyn – Lewandowski, Grosicki, Pazdan – mogli mu tylko zazdrościć. Bywało, że niektórzy pożyczali od niego pieniądze.

Ale nastolatek kompletnie zagubił się w świecie wielkiej piłki i wielkich pieniędzy. Pensja szła na ciuchy Armaniego, czas inwestował w kasyno i balety. Wierzył, że bez wysiłku, na samym talencie, zajedzie do największych klubów świata. Odsunął od siebie bliskich, którzy chcieli mu pomóc.

Wiele musiał przejść, by odnaleźć rozsądek i spokój w życiu. Dzisiaj ze swoich błędów czerpie życiową siłę i wiedzę.

***

Reklama

Wstawałem każdego dnia o szóstej rano i szedłem na dworzec. Nasze pociągi były jeszcze w takim stanie, że przyjeżdżał zamrożony skład z oblodzonymi przedziałami. Wsiadałem, w środku -10, kładłem się i próbowałem przespać. W Zabrzu przesiadałem się – dla odmiany – w zimny autobus, na dziesiątą dojeżdżałem na trening. Po treningu znowu w pociąg, koszmar. Ale później wychodziłem na boisko i byłem tak nakręcony, że nie zwracałem uwagi na presję, wszystko przychodziło mi naturalnie. Gra w Ekstraklasie była dla mnie najłatwiejszą rzeczą na świecie. Miałem raptem szesnaście lat.

Czołowy ligowiec marznący w pociągu.

Porozumiałem się za jakiś czas z Krzyśkiem Bukalskim, który dojeżdżał z Krakowa samochodem. Miał syna w moim wieku. Wsiadałem, mówiłem “dzień dobry” i siedziałem cicho.

– Młody! Czemu się nic nie odzywasz?
– Bo nie wiem co mam mówić.

Później jeździł z nami jeszcze Kaziu Moskal. Siedziałem z tyłu. Wychodząc czyściłem wycieraczkę, żeby nic Krzysiowi butami nie zabrudzić. Tłumaczyli mi, żebym się nie bał, bo nie pokażę tego co mam najlepsze, jeśli będę spięty. Mówili, żebym zabierał głos, bo jak będę się bał odezwać, to będę się też bał kiwnąć.

I zacząłeś, jako nastolatek, zabierać głos w szatni pełnej starych wygów?

Reklama

Tak. Zobaczyli, że też ciągnę ten wózek. Piotrek Lech, wspomniani Krzysiek Bukalski, Kaziu Moskal czy Jacek Wiśniewski, widzieli, że mogą mi zaufać. Naprawdę częścią drużyny poczułem się po Groclinie. Ostatni mecz. Jeszcze możemy spaść. I strzelam gola, który daje utrzymanie. W autokarze śpiewałem, wydzierałem się. Poczułem się jak pełnoprawny członek szatni. Starsi sami piwo podsuwali. Tylko nie róbmy z tego sensacji, to był koniec sezonu.

Po meczu z Legią pisano, że kręciłeś rywalami jak baranami.

Trener Motyka umiał zmotywować.

– Co to ten Choto? Weź go tam przejdź, weź załóż mu parę siatek. Niech wie z kim ma do czynienia.

Im mocniejszy zespół, tym lepiej mi się grało. Najlepszy mecz zagrałem z Wisłą Kraków. Wychodziło mi wtedy wszystko. Baszczyńskiemu z całym impetem założyłem taką dziurę, że pokazywali ją w Canal+ kilkukrotnie. Trafiłem do jedenastki kolejki.

I wciąż normalnie chodziłeś do szkoły.

Tak.

Pewnie ciężko było się skupić na szkole.

Wcześniej nie. Wtedy już tak. Wszystko stało się tak szybko. Nagle stałem się medialnym człowiekiem. Strasznie cieszyłem się z tego, że każdy mnie rozpoznaje. Prosto z meczu z Wisłą jechałem na urodziny kolegi do jednego z krakowskim klubów. Wchodzę po schodach z przyjaciółmi, prawdziwymi wiślakami, a na ekranach akurat powtórka mojej akcji z Baszczyńskim. Wszyscy myśleli: Siedlarz to jest piłkarz.

Nie byłeś na to gotowy.

Na pewno nie. Na żaden przeskok, zarówno ten do Ekstraklasy, nie mówiąc o wyjeździe na Zachód.

Uderzyła ci sodówka.

Miałem sodówkę, pewnie, że tak. Nie wiedziałem jak się zachowywać. Jak trafiłem do Włoch w ogóle nie miałem przekonania, że teraz trzeba zapieprzać trzy razy więcej. Myślałem, że wszystko stanie się naturalnie tak jak do tej pory – za chwilę się na mnie poznają, trafię do Milanu, Ligi Mistrzów, będę nie wiadomo kim. Pieniędzy miałem tyle, że nie wiedziałem na co je wydawać.

I na co wydawałeś?

Najszybciej w sklepie Armaniego, który miałem pod nosem. Od razu z wypłatą tam leciałem. Mnóstwo wydawałem na bilety do Krakowa. Prosto po meczu Primavery – w Serie A tylko dwa razy załapałem się na ławkę – kupowałem bilet na samolot. Nie liczyło się czy kosztują pięćset euro czy tysiąc pięćset euro, liczyło się to, żeby zdążyć spotkać się z kolegami i pokazać jaki jestem wielki.

Zachłysnąłeś się baletami.

Pewnie, że tak. We Włoszech siedziałem sam. Ówczesna dziewczyna chodziła do szkoły, nie mogła polecieć ze mną, w szatni sami starsi faceci. Serie A była wtedy tak mocna, że nawet w Sienie grały gwiazdy. Miałem siedemnaście lat i trenowałem w pierwszej drużynie z Chiesą, Candelą, Locatellim, Negro czy Antoninim, który potem poszedł do Milanu. Coś niesamowitego. Wchodziłem do szatni i nie wiedziałem, czy to się dzieje naprawdę czy to ściema. Pamiętam jak kupiłem sobie Peugeota T207, auto full wypas, całkowita nowość w Polsce. Bardzo byłem z niego zadowolony. A potem przyjeżdżam na trening: Lamborghini, Lamborghini, Ferrari, Land Rover. I jeden mój Peugeot. Najgorsze auto na parkingu.

Ten świat niósł mnie tak, że zapominałem po co tu jestem. Zachłysnąłem się nim. Odsunąłem bliskich jak najdalej, żeby się nie czepiali, bo przecież jestem królem życia i nie będą mi mówić co mam robić. Nie wiedziałem co to konto oszczędnościowe, wiedziałem tylko jak wypłacić pieniądze z bankomatu i powiększyć limit wypłat.

Sytuacje, które prowokowały takie myślenie, pojawiały się już przed wyjazdem do Serie A. Byliśmy na obozie z Górnikiem w Italii. Marek Koźmiński po treningi powiedział mi, Kamilowi Kuzerze i Joao Paulo Heidemannowi, że ma dla nas niespodziankę. Mamy wieczorem wziąć sprzęt sportowy i czekać na szofera. Szofer przyjechał wypasionym mercedesem. Jedziemy. Nie wiemy gdzie, bo on ani słowa po angielsku, my ani słowa po włosku. Jechaliśmy dwie godziny, już się denerwowałem, bo chciałem odpocząć po treningu, ale dojechaliśmy do hotelu. Wysiadamy z torbami i siadamy w holu. Przychodzi jakiś facet. “Ciao, ciao”, podaje nam ręce. Mówi, że za chwilę podjedzie autokar – na migi się zrozumieliśmy. Kuzera do mnie mówi tak:

– Wiesz co, ja go skądś znam.
– Ja też, ale nie wiem skąd.

A Paulo na to:

– Buffon, Buffon!

O kurwa, faktycznie. Ściął akurat włosy i go nie poznaliśmy. Podjeżdża autokar i wysiadają Abbiatti, Crespo, Gattuso, cała śmietanka. Zostaliśmy zaproszeni na zorganizowany przez Buffona mecz charytatywny, z którego zysk był przekazany dla ofiar tsunami. Wchodzimy do szatni, tam Lippi. Pyta nas o nazwiska, potem wpisuje je na tablicy, mnie ustawiając na prawej pomocy. Wychodzimy na boisko, trybuny pełne – nie pamiętam jaki to stadion, wiem tylko, że stary, ale duży. Zagrałem połówkę. Coś niesamowitego. Później pojawiały się w Polsce artykuły: “Siedlarz przyjacielem Buffona!”. Znajomi dzwonili: co ty tam robisz, gdzie ty jesteś, co się dzieje? Ja sam nie wiedziałem co się dzieje. Wtedy po meczu Buffon zaprosił nas na grilla. Spytał, czy chcemy zostać. Ja byłem zbyt spięty, nie potrafiłbym chyba kiełbaski zjeść. Wsiedliśmy do mercedesa i wróciliśmy. Nie spałem potem całą noc. Myślałem o tym co się stało.

Nie chciałeś z Buffonem się bawić.

Nie czułem się gotowy z kimkolwiek tam rozmawiać, nawet siedzieć. Czułem się głupio. Docierało do mnie, że to są ludzie, którzy zarabiają miliony i są najlepsi.

Trampolina niesamowita. Nie byłeś nawet pełnoletni, uczyłeś się w szkole średniej.

Dopiero co byłem juniorem, dopiero co zadomowiłem się w Ekstraklasie, a tutaj jadę na wycieczkę i gram z Crespo, Gattuso. Przeżycie straszne. Ale tego typu sytuacje pojawiały się coraz częściej. Innym razem podczas zgrupowania kadry u-17 w Warszawie zostałem zaproszony przez Tomasza Smokowskiego do studia Canal + . Miałem być ekspertem od ligi włoskiej. O lidze włoskiej niewiele jeszcze wtedy wiedziałem, wiec siedziałem i starałem się coś wymyślać. Jak trafiłem do Włoch pogubiłem się w tym wszystkim.

Ciuchy Armaniego masz jeszcze w szafie?

Tak, mam do nich sentyment. Wszystkie są już za małe, może w jedną kurtkę bym się zmieścił. Cieszyłem się wtedy z nich bardzo.

Czysto piłkarsko, jak sobie radziłeś w Sienie?

Mówiąc nieskromnie byłem jednym z lepszych piłkarzy w Primaverze, grałem od deski do deski każdy mecz, strzeliłem kilka bramek. Wyglądałem fajnie, ale też nie wiem – może grałem tyle, bo schodziłem z jedynki? Najlepiej prezentowałem się na treningach. Jak grasz z Chiesą u boku nie musisz się motywować. Ale nawet wtedy moja głowa była zajęta innymi rzeczami. A jak się myśli o stu innych sprawach, ciężko prezentować się dobrze.

Trenowałeś i myślałeś o weekendzie.

Śmieszna sytuacja. Poleciałem prosto po meczu na urodziny kolegi. Imprezowałem całą sobotę, całą niedzielę. Siena grała w tym czasie ważny ligowy mecz. Akurat przejął ją nowy właściciel, dawał więcej kasy. Dopiero w poniedziałek sprawdziłem wynik meczu. Patrzę: wygrali, kurde, ale fajnie! Wchodzę do szatni rano. Na każdym siedzeniu koperta, w niej pięć tysięcy euro, do tego iPod, jakiego w Polsce jeszcze nie było. Pokazywałem go potem kolegom i nie wiedzieli co to jest. Miał poza tym herb Sieny i wygrawerowane nazwisko piłkarza, więc obracam, tam “MARCIN SIEDLARZ”. Każdy zawodnik, obojętnie czy grał cały mecz, czy imprezował w Krakowie, dostał te prezenty.

Najłatwiejsze pieniądze jakie kiedykolwiek ktokolwiek zarobił.

Najłatwiejsze pieniądze. Od razu je wydałem. Wydawałem, bo byłem przekonany, że za chwilę będzie ich jeszcze więcej. Później, gdy już nie się skończyły Włochy, a wraz z nimi pieniądze, wciąż żyłem na wyrost. Nawet nie za swoje. Nie myślałem też konieczne o tym, żeby znaleźć jak najlepszy klub, tylko dalej inne rzeczy w głowie. Tych pieniędzy przed chwilą miałem tyle, że ciężko było się przestawić na normalne życie, na codzienność. Wciąż ważniejsze były zachcianki.

To za czyje żyłeś jak skończyły się pensje ze Sieny?

Za pożyczone. Wpadło też dwadzieścia tysięcy euro premii za utrzymanie w Serie A.

Duże miałeś długi?

Nie czuję potrzeby szafować długami. Kwoty nie są potrzebne. Istotne jest to, że się tego nie wstydzę, potrafię spojrzeć w lustro i przyznać się do błędów. Bardziej interesowało mnie kasyno i to, że mogę zaimponować kolegom.

Często chodziłeś do kasyna?

Wielu piłkarzy chodzi do kasyna, także tacy, których się o to nie podejrzewa. Przegrywałem dużo pieniędzy, nie będę ukrywał. Niczego dzisiaj nie muszę ukrywać. Są dobre wspomnienia, żal do samego siebie, ale nie mam problemu z przyznaniem, jaki byłem.

Najgłupszy szpan?

Kupiłem za małe buty za 2400 złotych. Następnego dnia wyrzuciłem je do kosza. Nawet nie próbowałem ich sprzedać, bo wiedziałem, że są za drogie by je ktoś kupił. Poza tym były ohydne. Jak szyte z ceraty. Kompletny absurd.

Twój tata był dla ciebie zawsze autorytetem, miał na ciebie duży, pozytywny wpływ. Jak wtedy podchodził do twoich wybryków?

Jestem niesamowicie wdzięczny ojcu za wszystko. We mnie i w bracie zaszczepił pasję do piłki. Dzięki niemu trafiłem jako pięciolatek na trening Garbarni. Dzięki niemu w wieku ośmiu lat zacząłem trenować kung fu. Odnosiliśmy wielkie sukcesy – podczas mistrzostw świata w Budapeszcie spotkaliśmy się z bratem w finale. Wspaniała przygoda. Póki byłem pod jego kuratelą, nigdy nie miałem problemów w szkole czy na podwórku. Mieliśmy tak zorganizowany czas, że nie było kiedy siedzieć na osiedlu – może raz w życiu się biłem. Wszystko co umiałem, wszystko co grałem, to jego zasługa. On mnie nauczył. Nawet w ogródku kopał ze mną piłkę od małego, zawsze potrafił znaleźć czas. Tak samo jestem bardzo wdzięczny bratu, że od małego zawsze był przy mnie w tych lepszych i gorszych dniach. Tak jest do dziś i pewnie tak już zostanie.

Ale wtedy zboczyłem z toru, który powinien być oczywisty – uczyć się dalej, trenować, nie zajmować głupotami. Odtrącałem jego pomoc. Tata mówił, żebym się nie obnosił z pieniędzmi i pozostał skromny. Mówił, że jestem dobrym piłkarzem, dużo umiem, ale że to początek drogi. Radził, żebym odłożył pieniądze na lokatę bądź zainwestował, ale ja nie chciałem nikogo słuchać. Patrzyłem na niego z góry, bo przecież zarabiam więcej, jestem gość i nikt mi nie jest potrzebny. Relacje z ojcem wtedy się pogorszyły. To mnie najbardziej boli ze wszystkiego – jak zachowałem się wobec ojca. Zdarzały się kłótnie. Wolałem nie odebrać telefonu niż się z czego tłumaczyć. Żałuję bardzo. Tata bardzo przeżył to wszystko. Traktował mnie jako osobistą porażkę. Uznał, że nie nauczył mnie tego czym w życiu powinienem się kierować.

A gdybyś mógł spotkać siedemnastoletniego siebie, jaką byś sobie dał radę?

Chłopie, opanuj się. Nic ci nie da to, że przyfruniesz dwa razy na imprezę i komuś zaimponujesz. Ten człowiek za dwa tygodnie nie będzie o tym pamiętał, a tak w ogóle ma cię w dupie. Ten szpan do niczego nie jest ci potrzebny. Chcesz to zaszpanuj, ale całemu światu poprzez zostanie piłkarzem dużego formatu. Przecież grałem w reprezentacji Polski w swoim roczniku. Mogłem w niej zostać. Grosik, Małecki, Korzym – obiektywnie patrząc, osiągałem w swoim czasie więcej. Lewandowski późno wszedł do reprezentacji, żartowaliśmy się z niego, że jest patyczak i nie ma koordynacji. Pod tym względem dzięki kung fu odstawiałem go o długość. Chłopaki z Polski patrzyli we mnie i Kamila Oziemczuka, który przyjeżdżał z Auxerre, jak w obrazek. Ale my przyjeżdżaliśmy na zgrupowania już z nie wiadomo czym w głowie. Trener Zamilski dostrzegł, że szumi nam w głowach i zaczął nas odsuwać. Do dziś ciężko mi się ogląda mecze reprezentacji.

Patrzę na Grosickiego, Lewego czy Pazdana i jest mi przykro. Jeszcze pamiętam, jak niektórzy pożyczali ode mnie parę stów na życie, bo akurat klub nie wypłacał długo pensji czy też ktoś z innych przyczyn miał problemy finansowe. Z Michałem graliśmy razem w Hutniku. On się tam nie wyróżniał. Radek Chrząszcz czy Daniel Jarosz byli dużo, dużo lepsi. Pazdan myślał tylko o tym, żeby im piłkę podać. Ale swoim życiowym spokojem, tym, że nie latał po Nowej Hucie i imprezach, a także swoją zaciętością i sumiennością doszedł tu, gdzie doszedł.

Jedno mnie nurtuje. Dlaczego w ogóle trafiłeś do Włoch z Widzewa? Nie trzyma się to do końca kupy.

Zagrywka menadżerska. Ja nawet nie szedłem do Włoch z Widzewa, a z Lechii Zielona Góra. Na papierze przez dwa tygodnie byłem jej piłkarzem, choć nawet nie wiem jak ich stadion wygląda. Chodziło o to, by jak najwięcej pieniędzy trafiło do mojego ówczesnego menadżera. Nieformalne umowy, podmiany dokumentów, śmieszne zapisy i setki tysięcy euro w grze… Nie mogę wszystkiego powiedzieć, procesowałem się z nim dostatecznie długo, nie chcę znowu do tego wracać. Po Sienie siedem miesięcy byłem bez klubu, również dlatego, że próbowałem się od niego uwolnić.

Co robiłeś podczas tych siedmiu miesięcy?

Trenowałem trochę sam, jeździłem na jakieś testy – to Como, to ŁKS Łódź. Kariera stanęła. Ale wciąż nie myślałem tylko o piłce, nie mogłem się uwolnić od starego trybu życia.

Ostatecznie trafiłeś do Młodej Ekstraklasy Ruchu Chorzów. Duży cios.

Mało tego, że byli tam chłopcy w podobnym wieku, ale nawet młodsi ode mnie. Artur Sobiech, rocznik 1990, strzelał mnóstwo bramek. We mnie wtedy się gotowało. Jak to możliwe, że wracam z Włoch, jestem starszy, a tu taki brzdąc zaczyna grać? Czy ja naprawdę jestem już taki słaby? Jak Artur poszedł do Bundesligi przyznam się bez bicia – krew mnie zalewała. Nie z zawiści, ale z frustracji, z ciągłych pytań “dlaczego”? Nie mogłem tego wytrzymać. Nie wiedziałem jak sobie z samym sobą radzić.

Przed chwilą Chiesa, po chwili Przebój Wolbrom.

Najgorsze są pytania, niektóre padają wprost, inne wiszą w powietrzu. Co on tu robi? Co jest z nim nie tak, że jest tutaj? Odcinałem się od tego. Ale potem i tak więcej mi nie wychodziło niż wychodziło.

Straszna frustracja, gdy wiesz, że coś potrafiłeś, a teraz nic z tego nie potrafi wyjść.

Może brakowało mi wtedy rozmowy z psychologiem, z kimś, kto by mi przemówił do rozsądku i pomógł uporządkować myślenie. Powiedział: umiesz. Nikt ci tego nie zabrał. Jak przepracujesz i prześpisz spokojnie pół roku, to może wrócić.

Dopiero w Garbarni znalazłeś przystań.

Mój pierwszy klub. Tu znowu się odnalazłem, odetchnąłem, nabrałem spokoju. Ale też wciąż potrafiłem sam sobie zaszkodzić. Wyjechałem do Świnoujścia. Flota, I liga, pomyślałem: spróbuję. Kretyństwo. Kolejny lekkomyślny pomysł. Trafiłem do pana Baniaka, który jest osobą impulsywną, mającą problemy z nerwami i chyba również z pamięcią. Wyzywał mnie od chujów, a trzy sekundy później mówił:

– Ty dzisiaj dobrze zagrasz.
– Trenerze, dopiero co byłem skończonym chujem, a teraz dobrze zagram?

Koszmar. Wracałem do domu i się śmiałem z tego całego Świnoujścia. Na ulicach żywej duszy, bo to nie sezon. Bez pieniędzy, bez grania, bez sensu, siedząc sam w pustym mieszkaniu – dla tego swój Kraków zostawiłem. Czułem się tam jak debil. Znowu musiałem się odbudowywać.

Gdyby nie te wszystkie błędy, pewnie byłbym w innym miejscu niż jestem teraz. Może grałbym w mocnym europejskim klubie. Ale może popełnianie tych wszystkich błędów byłoby dopiero przede mną? A teraz myślę, że najgorsze już minęło. Wyszumiałem się za wszystkie lata. Teraz wiem co jest w życiu najważniejsze. Siedem tygodni temu urodził mi się synek, Aleksander. Znalazłem drugą połówkę. Chcę robić wszystko, żeby nam się w życiu ułożyło. Na boisku też nie powiedziałem ostatniego słowa. Jestem w formie, jakbym dostał szansę, uważam, że bym z niej skorzystał.

Nie uważasz, że wciąż przeszkadza ci łatka – Marcin Siedlarz, trudny charakter?

Pewnie. Do końca kariery moje nazwisko będzie postrzegane przez pryzmat błędów młodości. Tylko strzeleniem kilkunastu bramek mogę udowodnić, że czuję się świetnie i jeszcze świetnie może być.

Ale wiesz, że nawet jeśli trafiłbyś jeszcze do Ekstraklasy, to za parę lat piłka się skończy. Masz plan na życie po karierze?

Wiem, że wiecznie grał nie będę. Na pewno nie zostanę trenerem, to strasznie trudny zawód. Chciałbym otworzyć swój biznes, mam już pomysł, zdradzać go jednak nie chcę. Powiem tak: moja dziewczyna jest kierownikiem sklepów – teraz na macierzyńskim – także ma w małym palcu dobrą organizację. Myślę, że razem damy sobie radę.

Rozmawiał Leszek Milewski

Napisz do autora

Fot. Newspix.pl

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
7
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Weszło

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
7
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Boks

Szeremeta zmęczona, ale zwycięska. „Chcę odbudować boks w Polsce” [REPORTAŻ]

Jakub Radomski
6
Szeremeta zmęczona, ale zwycięska. „Chcę odbudować boks w Polsce” [REPORTAŻ]

Komentarze

38 komentarzy

Loading...