„Jeśli Stoch będzie poza podium, to Freitag…”, „Jak Niemiec wygra, to Polak musi być…”, „Jeśli Richard skończy drugi, to…”. Tyle kombinacji, algorytmów, a jedyną szansą na pozbawienie Kamila zwycięstwa w Pucharze Świata byłoby chyba tylko uprowadzenie go ze skoczni i trzymanie pod kluczem do końca sezonu. Ale i to nie dawałoby pewności, bo 245 pkt. przewagi to jednak od groma. Stało się więc to, co musiało się stać. Stoch zapewnił sobie drugą w karierze Kryształową Kulę, do której dorzucił przy okazji czek na 60 tys. euro za wygraną w cyklu Raw Air.
Oglądanie norweskiej część PŚ i formy Stocha było trochę jak leżenie na kanapie i wpatrywanie się w przewidywalny film. Człowiek ziewa, momentami walczy żeby nie kimnąć i lekko ożywia się tylko na najważniejsze sceny. A kiedy jest już po wszystkim, wstaje, przeciąga się i wyłącza tv. Dzisiaj w Vikersund jasne było, że będący w wybuchowej formie Kamil po prostu musi przyklepać zwycięstwo w generalce PŚ.
Nie należało więc spodziewać się większych emocji, ale organizatorzy zadbali, żeby je w zasadzie wyzerować. Chodzi niestety o kolejność wypuszczania zawodników. Ci nie zjeżdżali według klasyfikacji PŚ czy cyklu Raw Air, tylko w kolejności odwrotnej do zajmowanych pozycji w klasyfikacji PŚ w lotach. Dzięki temu na początku wśród różnych Korniłowów i Fettnerów zjeżdżał Richard Freitag, Stoch był gdzieś w środku, później od niego skakał nawet Żyła, a Robert Johansson, który był w klasyfikacji Raw Air drugi za Kamilem, leciał czwarty od końca. Niby taka kolejność to nic nowego na mamutach, ale jakoś dziwnie się to oglądało w dzisiejszych okolicznościach. Jeśli ktoś wyskoczył do kuchni zrobić herbatę, mógł przegapić najważniejsze momenty. Kolejność…
Ale dobra, nie to było dziś najważniejsze. Najważniejsze było, że Stoch skoczył 223 i 237 m, co dało mu 6. miejsce. Freitag, który chyba sam już nawet nie wierzył w przedłużenie swoich matematycznych szans do Planicy, skakał dobrze, ale wystarczyło to tylko na dziewiątą lokatę. Przed ostatnim weekendem na mamcie w Słowenii, gdzie rozegrane zostaną dwa konkursy indywidualne (plus drużynówka), traci do Polaka 253 pkt. Czyli sprawa załatwiona, Kryształowa Kula za tydzień trafi do rąk Stocha, który ma już na półce taką samą z sezonu 2013/2014.
Więcej emocji budziła walka o wygraną w cyklu Raw Air. Niby nasz mistrz miał 55,7 pkt. przewagi nad Robertem „Wąsem” Johanssonem, ale Vikersund to jednak mamut, a poza tym Norweg czuje się na takich obiektach jak ryba w wodzie. Co potwierdził, bo zgarnął dziś pierwsze miejsce (przed Stjernenem i Tande). W cyklu Raw Air krzywdy jednak Kamilowi nie zrobił, bo nadrobił ledwie kilkanaście „oczek”.
Pozostali Polacy dziś średnio lub kiepsko. Żyła 12., Kubacki 16., Hula 17., Wolny 27., Kot 31.
Dzisiaj najważniejszy jest jednak Stoch, który najlepiej jak tylko mógł zamknął sezon olimpijski. Dokonał w nim rzeczy wręcz niebywałej, bo w jednej kampanii wygrał mistrzostwo olimpijskie, Turniej Czterech Skoczni wyrównując rekord Hannawalda, klasyfikację PŚ, Willingen Five i wspomniany cykl Raw Air. Czujemy tylko niesmak z powodu braku mistrzostwa Polski. Jeśli więc ktoś twierdzi, że nie da się utrzymać kapitalnej formy przez cały sezon i wygrać wszystkiego co najważniejsze, ma dowód, że jednak się da.
Przed nami ostatki w Planicy. Oglądając transmisję ze Słowenii będzie można już spokojnie wyspać się na kanapie.
Fot. newspix.pl