Powinniśmy się obrazić na Jagiellonię Białystok. A dziennikarze, którzy piszą na tzw. gwizdek powinni się na białostoczan wręcz wkurzyć. Wiecie, jak to jest – końcówka doliczonego czasu gry, więc tezy postawione, myśli wystukane na klawiaturze, fajrant na horyzoncie. Tymczasem podopieczni Ireneusza Mamrota bezczelnie zmusili wszystkich do gwałcenia przycisku „backspace”. Ale mniejsza z tym! Nie wiemy jak nasi koledzy po fachu, ale my nie zamierzamy walnąć focha. Zwycięża dusza kibica piłki. To było po prostu ZAJEBISTE!
94. minuta gry. Arka Gdynia niespodziewanie prowadzi 2-1. Jej obrońcy w kilkunastu ostatnich minutach kasują większość ataków Jagi, a gdy i oni nie dają rady, to świetną robotę odwala Steinbors. Sensacja unosi się nad stadionem lidera. W akcie rozpaczy nawet Kelemen ląduje w polu karnym gości. Wrzutka w pole karne, zgranie Świderskiego, Burliga wyskakuje zza pleców zaskoczonych obrońców Arki i 2-2!
Jeśli słyszeliście wtedy jakiś huk, to był to kamień spadający z serca białostoczanom.
Ale – co najlepsze – na tym nie koniec. Mariusz Złotek pozwolił zagrać jeszcze jedną akcję. Na lewym skrzydle Sheridan lekko ośmieszył Marcjanika, zagrał wzdłuż bramki, a piłkę do siatki wpakował inny zmiennik – Jakub Wójciki.
Coś niebywałego! Słynny finał Ligi Mistrzów z Camp Nou się przypomina. Albo polscy szczypiorniści, dla których trenera kilkanaście sekund to było „dużo czasu, więc spokojnie”. Nie wiedzieć kiedy wspomniany huk przerodził się w euforię. Niejednokrotnie używaliśmy już w tym sezonie stwierdzenia „Mamrot time”, ale nigdy nie brzmiało ono tak prawdziwie. Świetny dowód na to, że ZAWSZE warto grać do końca.
Bo tak naprawdę niewiele wskazywało na to, że Jagiellonia może coś jeszcze zrobić. Jasne, gospodarzom długo brakowało głównie skuteczności, bo gra im się jako tako kleiła. Szczególnie Bezjakowi, który imponował timingiem przy wyjściu do podań i tym, jak potrafi złożyć się do strzału (szczególnie z przewrotki), ale powinien mieć na koncie hat-trick, a nie jednego gola. Wyjątkowo słabo wyglądał dziś powołany do kadry Romanczuk, ale nawet i bez jego dobrej gry, Jagiellonia sprawiała lepsze wrażenie, jeśli chodzi o samo kreowanie. Nie było kropek nad „i”.
Za to Arka była do bólu skuteczna, świetnie potrafiła wykorzystywać błędy. Najpierw Guilherme dał się nabrać Zarandii, a karnego na gola zamienił Szwoch. Później ten sam piłkarz skorzystał z podania Romanczuka i strzelił przepiękną bramkę. 2-1 na terenie lidera, który nie gra padaki? Wymarzony scenariusz, świetny kop w walce o ósemce.
No ale potem był „Mamrot time”, trzeba mocno docenić rezerwowych. Jeśli Jaga zdobędzie mistrzostwo, będziemy wracać do tych obrazków. I – nawiązując do wstępu – panowie, utrudniajcie nam w ten sposób pracę jak najczęściej!
[event_results 428794]
Fot. FotoPyK