Największy nieobecny na liście powołań Adama Nawałki? Pewnie Jakub Błaszczykowski, ale każdy zdaje sobie sprawę z tego, że gdyby nie kontuzja, to byłby w kadrze pewniakiem. Dlaczego natomiast zabrakło Adriana Mierzejewskiego? Domysłów jest wiele, ale nawet sam zainteresowany nie wie w czym rzecz. Na antenie Weszło FM porozmawialiśmy z nim o braku telefonu od selekcjonera, wypowiedzi o laleczce voodoo reprezentantów Polski i nadziei na mundial, która nadal tli się w głowie “Mierzeja”. Ale też o jego przemyśleniach na temat ligi australijskiej, wejściu w nią jak w masło oraz o… jadowitych pająkach. Zapraszają Jakub Białek i Mateusz Rokuszewski.
Wywiad możecie też odsłuchać w formie audio:
Adrianie, musisz się wytłumaczyć, skąd u ciebie wziął się ten kompromitujący styczeń? Najpierw najlepszy zawodnik ligi australijskiej w grudniu, teraz w lutym, ale czemu nie udało ci się tych dwóch osiągnięć zgrabnie połączyć? Potencjalnemu reprezentantowi coś takiego nie przystoi.
Muszę przyznać, że hucznie świętowałem sukces, jakim bez wątpienia okazał się grudzień… Potem mi się delikatnie odbijało w styczniu. Całe szczęście, że już wróciłem na odpowiednie tory.
Jak rozumiem, klub Sydney FC przekupiłeś faktem, że w gablocie masz dwa Puchary Weszło?
Zerknęli w moje CV i już wiedzieli, z kim mają do czynienia. Pal licho występy w Lidze Mistrzów, Lidze Europy czy na Euro. Jedynie Puchary Weszło miały znaczenie.
Jak patrzysz na swoją formę z perspektywy boiska?
Wydaje mi się, że w Australii poziom jest znacznie wyższy niż w Emiratach. Na pewno tutaj więcej biegają. Środkowi pomocnicy robią po trzynaście-czternaście kilometrów w każdym spotkaniu. Wysokie tempo. Wiadomo – są to rozgrywki, w których nie ma tabunów technicznych piłkarzy, co nie zmienia faktu, że kilku z niezłym CV jest. Żaden niestety nie ma Pucharu Weszło. W mojej ekipie gra na przykład Milos Ninkovic, były zawodnik Dynama Kijów czy napastnik Bobo, który strzelił ponad sto bramek w lidze tureckiej. Nasi lokalni rywale, Wanderersi, podpisali ostatnio Oriola Rierę. Facet ma około trzydziestu bramek w La Lidze. Ciężko to porównać do polskiej ligi. Ostatnio spojrzałem w kartotekę zarówno Riery, jak i Carlitosa, który zamiata ekstraklasowe boiska, i jest lekka różnica…
Powiedziałeś, że ciężko porównać australijskie rozgrywki do naszych. Gdyby jednak któryś z zawodników miał w Ekstraklasie takie liczby, jakie ty masz w Australii, to wręcz wpychalibyśmy go do kadry.
Jestem zadowolony z wykręcanych cyferek. Zostało nam pięć spotkań, więc mam nadzieję, że do tych dwunastu goli dodam jeszcze jedną sztukę. Uodporniłem się na ciągłe porównywanie lig, w których gram, do polskiej. Pamiętam sytuację, gdy do Arabii przyszedł Dani Quintana, uważany za piłkarza ze ścisłego topu Ekstraklasy. Hiszpan spędził tam sześć miesięcy, zdobył jedną bramkę i powiedziano mu: „sio do domu”. Czy to jednak oznacza, że jedne rozgrywki są lepsze od drugich? Ciężko określić. W 2013 roku w finale Ligi Mistrzów spotkały się ze sobą Borussia i Bayern. Czyli to właśnie w Niemczech poziom jest najwyższy na świecie? Nie sądzę. W środę Barcelona zmiażdżyła Chelsea i też nadeszła fala porównań piłkarskiej Hiszpanii do piłkarskiej Anglii. Nie chcę się w to bawić.
Możesz powiedzieć, że teraz osiągnąłeś najwyższą formę po odejściu z Trabzonsporu?
Nigdy jeszcze nie strzeliłem dwunastu goli w rozgrywkach ligowych. Pod względem motorycznym też czuję się świetnie. Mamy dobrego trenera od przygotowania fizycznego. Bardzo się cieszę, że podpisałem kontrakt w Sydney i mam przyjemność pracowania z takim sztabem szkoleniowym. Dzięki tym kilku osobom, pomimo wieku, mogę nadal się uczyć i rozwijać.
W wywiadzie dla „PS” wspominałeś, że jeszcze nie miałeś szansy trenowania w tak profesjonalnym klubie. Jak to wygląda od środka?
Każdy zawodnik ma na telefonie aplikację, która od razu po przebudzeniu pyta się go o to, jak się czuje w skali od zera do sześciu. Musimy udzielić dokładnej informacji odnośnie poszczególnych partii ciała i określić ból w, na przykład, stopie. Po treningu, wszystkie dane również znajdziemy na telefonach. Ile wykonało się sprintów, maksymalna prędkość, przebiegnięte kilometry. Sztab szkoleniowy naprawdę mocno pracuje. Wszystkie jednostki są nagrywane, więc zdarza się sytuacja, w której analizujemy gierkę treningową. Staramy się pracować nad redukcją wad czy słabych punktów. Przed chwilą graliśmy w Azjatyckiej Lidze Mistrzów z Kashimą Antlers. Spotkanie mieliśmy we wtorek, a do Japonii ruszyliśmy już w piątek, by dać sobie czas na aklimatyzację. Oczywiście – latamy biznes klasą. Wszystko jest tu bardzo profesjonalne.
Wspomniałeś o Azjatyckiej Lidze Mistrzów. W tych rozgrywkach nie idzie wam najlepiej.
Niezbyt. Na cztery mecze dwa razy zremisowaliśmy i dwa razy dostaliśmy w czapkę. Jednak to nie było tak, że my zdecydowanie odstawaliśmy od przeciwników. Tak można powiedzieć jedynie o pierwszym starciu z Koreańczykami. Wówczas zasłużenie przegraliśmy. Następnie remis z ekipą Szanghaju Shenhua, gdzie przecież gra m.in. Obafemi Martins albo Fredy Guarin. Dwumecz z Kashimą również nie wyglądał źle. Gdybyśmy lepiej pokryli przy stałych fragmentach gry, to uniknęlibyśmy wszystkich trzech bramek, które wbiła nam japońska drużyn. Były to mecze wyrównane. Sam miałem dwie stuprocentowe sytuacje w Sydney przy wyniku 0-1 dla Kashimy. Zostały nam dwa starcia, które musimy wygrać i wtedy może uda się wyjść z grupy. Większość ludzi nie rozumie specyfiki futbolu w Australii. Mamy w kadrze dwudziestu zawodników, a gramy realnie dwunastoma. Jak u nas wypada trzech z podstawy, to nagle robi się kolosalna różnica.
Nie jesteś na kontrakcie gwiazdorskim, który może mieć tylko dwójka zawodników z jednego klubu. Takowy podpisał chociażby Marcin Budziński z Melbourne. A jak wiemy, były zawodnik Cracovii pod względem liczb nie dorasta ci nawet do pięt. Często jest rezerwowym, a ty w tej lidze robisz, co chcesz. Czy padła już propozycja ze strony klubu, by przerzucić cię na ten gwiazdorski kontrakt?
Gdy przychodziłem do Sydney, to na wstępie dostałem informację, że nie znajdę się na gwiazdorskim kontrakcie, ponieważ już inna dwójka zawodników takowy podpisała – Milos Ninković i Bobo. Drzwi są otwarte. Wszystko zależy od dyspozycji. Rozmawiałem już na ten temat z prezesem. Powiedział, że jeżeli będę w dobrej formie, to bardzo prawdopodobne, że podpiszę nowy, tzw. „gwiazdorski” kontrakt. Mamy dopiero marzec, zostało pięć spotkań w sezonie zasadniczym, więc spokojnie.
W A-League panuje „Salary Cap”, ale w Australii już dyskutowano na temat zniesienia tego przepisu. Działacze uważają, że to poniekąd blokuje rozwój tych rozgrywek. Jak te głosy wyglądają od środka?
Moim zdaniem „Salary Cap” powinno być zniesione jak najszybciej. Nawet rywalizacja w Lidze Mistrzów to pokazuje. Jedziemy do Szanghaju, w którym jeden Obafemi Martins zarabia tyle, co cała nasza drużyna razem wzięta. Akurat w Sydney ten problem jest całkiem nieźle rozwiązywany. Wychodzą tu z założenia, że lepiej jest ściągnąć jednego zawodnika za 220 tysięcy dolarów, niż dwóch po sto. Dlatego mamy kilka mocnych nazwisk w zespole. Jednak, gdy przytrafiają się urazy, to sprawy zaczynają się komplikować. Niektóre drużyny, przy trzystu tysiącach, wolą ściągnąć dwóch średniaków. Chcą, by ich kadra była jak najbardziej rozbudowana.
Jak ty się odnajdujesz w systemie ligi australijskiej? Teraz jest sezon zasadniczy, ale potem nadchodzą play-offy. Przez jeden błąd można więc stracić dorobek z całego sezonu.
To wygląda trochę inaczej. Mamy sezon zasadniczy, który trwa 27 kolejek. Po nim dla najlepszego zespołu przyznaje się tytuł „Premiers”. Moim zdaniem jest to najbardziej cenne trofeum, a i jednocześnie najcięższe do zdobycia. Później, jako zwycięzcy, wskakujemy do półfinałów play-offów i gramy z triumfatorem baraży. Jeżeli wygra się ten mecz, to zgłasza się uczestnictwo w Finale Finałów (Grand Final – dop. red.). Wszyscy czekają na ten mecz. Tak jak mówisz – można zdobyć tytuł Premiers, ale Championship już nie. Żadna drużyna w historii nie wygrała dwa lata z rzędu Premiers. Dlatego wydaje mi się, że za kilka tygodni napiszemy kolejny rozdział w historii australijskiej piłki. Potem skupimy się na półfinale, ale do tego jeszcze długa droga.
Zawsze dobrze biłeś stałe fragmenty, ale ostatnio wygląda to jeszcze lepiej. Twoje bramki z rzutów wolnych wpędzają nas w zachwyt. Czy to jest tak, że ty ostatnio jakoś mocniej na to postawiłeś?
To akurat zależy od opakowania ligi. W Arabii też miałem sezon, gdzie zdobyłem kilka bramek z rzutów wolnych, ale tamtejszych poczynań nikt z reguły nie śledzi. Także akurat ten aspekt mam opanowany, ale oczywiście cały czas próbuje się udoskonalać. Cieszę się, że na razie wszystko wpada. Zawsze rozmawiam z napastnikami, by ci dali się faulować gdzieś dwadzieścia metrów od bramki przeciwnika. Wiadomo – stały fragment gry to również jakaś alternatywa na strzelenie gola.
Nabyłeś już laleczki Voodoo zawodników reprezentacji czy jeszcze nie?
Nie no, to raczej zasługa błędnego tłumaczenia australijskich mediów. Musiałem powiedzieć coś na temat reprezentacji, żeby uciąć temat. Wypaliłem więc, że chyba muszę zakupić takie laleczki, aby ktoś złapał kontuzję. Naturalnie, była to forma żartu. Nie jestem typem zawodnika, który żali się i błaga Boga o urazy innych piłkarzy.
Gdy pojawiały się powołania na kadrę, to traktowałeś je raczej na chłodno czy nerwowo odświeżałeś stronę?
Mogłem się domyślać, bo wiem, jak wygląda ten aspekt u Adama Nawałki. Gdybym był brany pod uwagę, to najprawdopodobniej dostałbym telefon kontrolny od selekcjonera czy smsa. Żadnego sygnału ze strony sztabu szkoleniowego kadry nie było, więc nie spodziewałem się cudów. Nie załamuję się. Na pewno obejrzę oba mecze towarzyskie, zobaczę, jak moi koledzy sobie poradzą. Walczę dalej i chcę utrzymywać swoją wysoką formę.
Czyli nie tracisz nadziei?
Wydaje mi się, że nadzieję powinienem mieć do samego końca, tak jak każdy. Przemysław Frankowski na pewno cztery miesiące temu nie powiedziałby, że ma duże szanse na wyjazd na mundial. Sytuacja szybko się zmienia. Jestem w formie, gram w lidze, w jakiej gram. Poniekąd rozumiem selekcjonera Nawałkę. Sam wyznaję zasadę, że jeżeli idzie, to nie ma co zmieniać. Kadra jest na fali, więc trener nie musi eksperymentować. Selekcjoner ma swoją wizję i ja to doceniam. Jednak moim zdaniem na francuskim euro nie mieliśmy ławki. Z całym szacunkiem do chłopaków, bo niektórzy są dla mnie bliscy, ale z mojej perspektywy, perspektywy kibica, tak to wyglądało. Mamy naprawdę silną pierwszą jedenastkę i w tę stronę się nie pcham. Panuje o mnie opinia, że nie pracuję w defensywie itd., ale przecież jestem zawodnikiem ofensywnym, więc mam się realizować w ataku. Dlatego sprawdziłbym się w roli „zadaniowca”, który ma wejść, strzelić gola i wygrać mecz.
Może ta twoja bierność w defensywie bierze się z tego, że trafiasz do lig, w których jesteś gwiazdą. Nikt od ciebie nie wymaga biegania z wywieszonym jęzorem do obrony. Gwiazdy mogą więcej – jeśli na tobie opiera się gra ofensywna całej drużyny, to naturalnie ty masz poruszać się tylko w tej strefie. Gdyby ktoś chodził za tobą z batem i kazał ci pracować na całej długości i szerokości boiska, to ty spełniłbyś wymogi.
Faktycznie, zgodzę się z tym, że jestem tu gwiazdą. Gramy systemem 4-4-2, ja występuję na prawym skrzydle. Jednak irytuje mnie to, że ludzie, którzy nie znają założeń taktycznych na dane spotkanie, oceniają mnie. Gdybym dostał od trenera zadania, w którym miałbym każdą piłkę dośrodkowywać w szesnastkę, nieważne skąd, to muszę to bezwzględnie wykonać. A następnie ktoś kompletnie niewtajemniczony mówi, że Mierzejewski za dużo razy centrował w pole karne. Sztab szkoleniowy jest bardzo zadowolony ze mnie i jeżeli ktoś chce poznać moje założenia, to, proszę, niech zadzwoni do trenera i się spyta.
A czy w klubie dziwią się, że nie przyszło powołanie dla ciebie?
Myślę, że nie. Zresztą ja im wszystko wytłumaczyłem, że mamy silną kadrę i kluby, które stoją przy nazwiskach są bardzo mocne. Oni też z czasem zrozumieli, że póki co nie ma szans na telefon od selekcjonera, po którym z mojego komina mógłby wydobyć się biały dym.
A czy odpowiedziałeś sobie na pytanie, czym zraziłeś się u selekcjonera, że tego powołania nie dostałeś?
Nie wiem. Zastanawiałem się, ale to są jedynie moje rozważania. Miałem przyjemność rozmawiać z trenerem Nawałką w 2015 roku. Wówczas powiedział mi, że jest bardzo zadowolony z chłopaków, że mamy silną kadrę i tyle. A tak naprawdę, to może nie pasuję pod względem umiejętności? Szybkości? A może charakteru? Szczerze – nie wiem. Wydaje mi się, że to nie jest pytanie do mnie.
Pojawia się argument, że Australia jest generalnie za daleko od Polski. Zanim ty się z powrotem zaaklimatyzujesz, to minie masa czasu.
Wszyscy zawodnicy na świecie latają. Teraz Australia będzie grała mecz towarzyski z Kolumbią w Londynie. Oba zespoły przylecą i zagrają.
Nawet ostatnio Marc Janko jeździł z Australii do Austrii i – jak widać – żył. A co więcej – strzelał gole.
To nie jest żaden argument. Messi leci do Argentyny na zgrupowanie i też potrafi grać.
Brzmi to może absurdalnie, ale faktycznie pojawiają się takie argumenty. Czyli to nie jest tak, że ty wracasz do Polski i przez trzy dni przystosowujesz się do klimatu, tylko od razu jesteś do gry?
Dla mnie jest to rzecz normalna. Jednak nie ma co rozważać nawet takich scenariuszy. Nie dostałem powołania, więc przełóżmy tę dyskusję na inny termin. Poza tym przed mundialem to nie jest tak, że lecisz na miejsce na ostatnią chwilę, tylko najpierw jest miesiąc przygotowań.
Jak skończyła się ta historia z „Football Managera”, w którym ponoć nawet byłeś obserwowany przez selekcjonera?
Było powołanie, więc odhaczone. Nie chciałem wrzucać kolejnego screenshota.
Ale ława czy hat-trick?
Nie no, do gry rzecz jasna. Na wchodzącego z ławki jak ulał.
Jak odnajdujesz się w Australii? Wszędzie, gdzie byłeś wcześniej, kibice dość fanatycznie reagowali na piłkarzy, często na pograniczu szaleństwa. W Australii robią show wokół piłki, ale zainteresowanie musi być mniejsze – inne dyscypliny cieszą się większych zainteresowaniem.
Na pewno. Piłka jest w Australii sportem numer trzy-cztery. Między innymi za australijską odmianą rugby. Ale kibice interesują się piłką. Czytam opinię, że stadiony są puste, tyle że te obiekty mają po 60-70 tysięcy. Na naszych meczach jest średnio 15-18 tysięcy widzów. Wiadomo, jak to wygląda na tak dużym stadionie, ale ludzie interesują się futbolem. Rok temu na derbach było 63 tysiące widzów, dwa tygodnie temu – 28 tysięcy. Miała na to wpływ ulewa, normalnie pewnie widzielibyśmy około 40 tysięcy osób. Wszyscy szykują się na półfinały i finały. Rok temu podczas finału finałów stadion był wypełniony do ostatniego miejsca. Nie jest to najważniejszy sport w kraju, nie jesteśmy super rozpoznawalmi, ale zdarza się złożyć autograf czy zrobić sobie zdjęcie. Nie przeszkadza mi to. I tak mam znacznie więcej spokoju, niż w Arabii Saudyjskiej czy Turcji, gdzie byliśmy ważniejsi i bardziej rozpoznawalni. Sprawiało to przyjemność, ale mam teraz odmianę – chwilę spokoju dla rodziny i dla siebie.
Sydney spełniło twoje oczekiwania? Tłumacząc ten transfer mówiłeś, że to świetne miejsce dla rodziny.
Oczywiście. Rodzina jest dla mnie najważniejsza. Było kilka ofert z różnych stron świata, krajów, kontynentów i miast, ale pierwszym punktem było miasto. Czy jest dobre do życia, czy znajdziemy anglojęzyczne szkoły. Lepiej nie mogliśmy trafić. Oczywiście – szkoda, że do Polski jest daleko, różnica czasowa wynosi około 10 godzin. Trudno utrzymywać kontakty ze znajomymi czy zadzwonić do rodziców. Ale jeżeli chodzi o życie dla dzieci, trafiliśmy super. Córka i syn chodzą do szkół, mówią po angielsku. I to nie jest taki angielski, jakiego się uczyłem – „pies – dog”. Łapią wszystko ze słuchu i powoli przejmują akcent. Jestem bardzo zadowolony, bo wydaje mi się, że nie można tego kupić. Mamy jeszcze dwa miesiące, dzieciaki już trochę świata zobaczyły, a po sezonie zdecydujemy co dalej. To, że mam jeszcze dwuletni kontrakt, nie oznacza, że tutaj zostanę.
A propos języka angielskiego, namówimy cię na użycie słowa „hope” albo „want”?
Po polsku mogę sobie tak powiedzieć, ale tutaj mam pewien zakaz. Podoba mi się podejście w Australii, choć w szatni to trochę pranie mózgu. Wchodzimy do klubu i gdy ktoś pyta nas, jak się czujemy, nie możemy odpowiedzieć „dobrze”, tylko „great”. Cały czas jest „great”, jesteśmy najlepsi, oczekujemy, że wygramy. Wszystko idzie w dobrym kierunku. W szatni mamy do dyspozycji psychologa, od czasu do czasu prowadzącego sesje. Jakoś to działa.
Na „Łączy nas piłka” czytałem, że masz problem z pająkami.
No tak. Mam ogródek, a w nim kilka redbacków, czyli jadowitych pająków.
Jak bardzo jadowitych?
Po ukąszeniu dorosły ma 3-4 godziny, żeby pojechać do szpitala. Co do dzieci – mam nadzieję, że im się to nie przytrafi. Wężów i rekinów nie widziałem, choć słyszałem, że ostatnio w okolicach Sydney jakiś rekin podpłynął i dziabnął kogoś w nóżkę. Z kolei pająki są wszędzie. Jadowite są najmniejsze i często się boją. Te niejadowite, „friendly spiders”, jak mówią Australijczycy, są wszędzie.
Do wody w takim razie nie wchodzisz? Masz jakieś obostrzenie w kontrakcie?
Tak, do kostek (śmiech). Wcześniej w klubie był Del Piero, przed nim Dwight Yorke. Rozbieganie często mamy na plaży, wchodzimy do wody. Yorke odmówił kiedyś wejścia, bojąc się rekinów. Powiedział, że wejdzie do wody, kiedy rekin wypłynie na powierzchnie. Zagraniczny zawodnicy nie muszą więc wchodzić.
Mieszkasz w domu. Obok biegają jadowite pająki. Żyjesz ze świadomością, że jak cię ugryzie, masz trzy godziny, żeby jechać do szpitala. Jak się odnajdujesz?
Jestem raczej pozytywnie nastawiony do życia, podobnie jak cała Australia. Nie narzekam. Arek Głowacki powiedział kiedyś, że jesteśmy jak kameleony – jak przeżyliśmy trzy lata w Trabzonie, to wszędzie sobie poradzimy. Nie można narzekać na rzeczy, na które nie ma się wpływu. Biorę spray, pryskam po domu i tak żyję. Trzeba uważać, zaglądać pod krzesła, stoły, być czujnym, ale nie ma co zbytnio o tym rozmyślać.
Wspomniałeś o Yorke’u i Del Piero. Patrzymy na ich statystyki i musimy ci powiedzieć, że nie wypadasz na ich tle źle. Wiadomo, że przyjechali tu raczej na emeryturę, ale i tak jest nieźle.
Jestem zadowolony z obecnego sezonu. W derbach zagrałem dwa razy, strzeliłem cztery bramki, zostając najlepszym strzelcem w historii derbów Sydney. Delitatnie piszę historię australijskiego futbolu (śmiech). Pojawiły się porównywania, podsumowania wszystkich zagranicznych zawodników, więc wydaje mi się, że na tle super piłkarzy wypadam nie najgorzej. Byli to już wiekowi zawodnicy, ale taki Del Piero w swoim pierwszym sezonie wyglądał fizycznie bardzo dobrze. Teraz jest 38- letni Massimo Maccarone, który zdobył kilka bramek, a rok temu biegał po boisku Serie A. Jest kilku starszych zawodników, ale wszyscy dają radę. Przecież w Legii jest Eduardo i też pokazuje, że niezależnie od wieku można dobrze grać w lidze.
Chciałbyś spróbować się jeszcze w lidze, w której grałbyś w średniaku, a ogólny poziom rozgrywek byłby wyższy?
Gdybym dostał ofertę, wziąłbym ją pod uwagę. Chciałbym jeszcze wrócić do jeszcze bardziej profesjonalnych klubów, gdzie opinia o lidze byłaby bardziej pozytywna, ale nie wszystko zależy ode mnie. Sam do siebie nie zadzwonię i nie podpiszę kontraktu. Patrzę też na swoje CV. Wiem, jak ludzie w Polsce i Europie podchodzą do lig, w których grałem. 32 lata na karku, kilka lat w egzotycznych ligach – wydaje mi się, że nie każdy klub chciałbym mnie wziąć. Ale mamy przykłady chociażby Brazylijczyków z Emiratów. Wielu z nich wróciło do swojego kraju i gra w naprawdę dobrych klubach. Wiadomo, w Polsce mogą powiedzieć, że brazylijska liga jest słabsza od polskiej, ale to coś pokazuje. Nikt nie patrzy, gdzie oni grają, skoro sobie dobrze radzą.
Patrzymy na przypadek Marcina Budzińskiego. Dawał radę w ekstraklasie, a jego początki w Australii były takie sobie. Potem się przebudził, ale to wciąż nie jest to, czego się po nim oczekuje, skoro dostał gwiazdorski kontrakt.
To pokazuje, że to nie jest liga starych dziadków. Nie każdy może przyjechać i z miejsca ją pozamiatać. Budzik miał trudny początek. Mój start też nie był do końca udany – w drugiej kolejce złapałem kontuzję. To nie wzięło się z niczego. W Australii trenuję znacznie więcej, niż w moich poprzedni klubach. Profesjonalne podejście. Może Budzik po ostatnim sezonie w Polsce, gdzie rozgrywki skończyły się dość wcześnie, miał dłuższą przerwę i musiał więcej popracować. Teraz wraca do żywych. Strzelił kilka goli. Akurat ich napastnik Ross McCormack wrócił do Aston Villi. Tim Cahill w październiku rozwiązał kontrakt, niedawno podpisał w Millwall. Do szansa dla niego. Teraz jest chyba drugim najlepszym strzelcem w ekipie. Mam nadzieję, że spotkamy się z Melbourne w finale finałów. Miło, gdy w podsumowaniach kolejek mówią o Polakach. Robimy dobrą reklamę Polakom, mam nadzieję, że niedługo ktoś z Polski tutaj trafi.
Masz już takie sygnały? Pytają na przykład o Mateusza Kupczaka?
Jeszcze nie. Czekamy na zakończenie sezonu.
Opowiedz nam o waszym trenerze Grahamie Arnoldzie, który odchodzi po sezonie, by przejąć reprezentację Australii. Ogórków tam nie biorą, co pokazuje, że miejsce, w którym jesteś, jest jak najbardziej poważne.
Ma bardzo dobre CV. Był już w sztabie szkoleniowym z Guusem Hiddinkiem na mistrzostwach świata. To człowiek, który zna się na swojej robocie. Kiedyś już wygrał ligę, w Australii przepracował dwa-trzy sezony. W pierwszym sezonie w Sydney zajął słabe, siódme miejsce, ale dali mu popracować. Sam zbudował taką ekipę i stworzył klub, który nie przegrywa u siebie w lidze. Jeżeli chodzi o australijskiego trenera, jako jedyny był brany pod uwagę. Pojawiały się też pomysły, żeby wziąć trenera tylko na mistrzostwa świata. Klinsmanna, Scolariego. Kilka dużych nazwisk. Zdecydowali się na Holendra Berta van Marwijka. Wprowadził do mistrzostw świata Arabię Saudyjską, podpisał kontrakt na sam Mundial. Z kolei tydzień temu dowiedzieliśmy się o zatrudnieniu Arnolda na cztery lata. To świetny trener. Pierwszy przychodzi, ostatni wychodzi. Robi nam szczegółowe analizy. Jak zachowuje się boczny obrońca, jak bramkarz. Wydaje mi się, że to trener, który może stworzyć bardzo dobrą ekipę. Chociaż obecne nazwiska w reprezentacji nie mogą równać się wcześniejszemu złotemu pokoleniu.
Australijczycy sami chyba nie doceniają swojej ligi. W kadrze nie ma zbyt wielu zawodników grających w kraju. Na Pucharze Konfederacji były to bodajże trzy nazwiska.
Teraz pięciu zawodników dostało powołania. Jest kilku Australijczyków, którzy pojechali za morze. Są to zawodnicy, którzy w zeszłym sezonie grali w kraju. Mark Milligan podpisał miesiąc temu kontrakt w Arabii Saudyjskiej, a ostanie pół roku spędził w krajowej lidze. Tim Cahill tak samo – jedzie z Millwall, ale zagrał tam łącznie z 45 minut, a wcześniej jeździł jako zawodnik grający w kraju. Spójrzmy też, ilu zawodników z ekstraklasy gra w kadrze. Jędrzejczyk, Pazdan, Mączyński. Reszta wyjechała.
W którym mieście żyło się najlepiej? W Płocku, Sosnowcu, Warszawie, Trabzonie, Riadzie, Dubaju czy Sydney? A może w Olsztynie, z którego pochodzi?
Oczywiście w domu najlepiej, ale Dubaj zdecydowanie zrobił na mnie i mojej rodzinie najlepsze wrażenie. Mam nadzieję, że uda mi się w przyszłości pożyć tam jeszcze kilka ładnych lat.
Czujecie się wraz z rodziną obywatelami świata? Gdzie nie zamieszkacie, jest wam dobrze?
Dajemy radę. Po kilku latach mamy swobodę i możemy wybierać miasta, w których chcemy żyć. Możemy pokręcić nosem i niekoniecznie wybierać najlepsze oferty, z czego też bardzo się cieszę, bo pracowałem na to całą swoją karierę. Śmialiśmy się, że dwa lata temu spędzaliśmy sylwestra pod Burdż Chalifą, teraz przy Operze, więc przy następnej okazji trzeba zaliczyć coś innego. Jakiś cel zawsze jest.
Pod pomnikiem Chrystusa w Rio!
(śmiech)
Po zakończeniu kariery chcecie osiąść w Dubaju?
Chciałbym. Trudno coś planować, bo nie wiem ile i gdzie będę grał, i jak dużo zostanie odłożone na kupce. Plan jednak jest. To mój indywidualny cel. Liczę na to. Chcę tam pożyć na spokojnie 4-5 lat. Wysłać dzieci do dobrej, amerykańskiej szkoły i trochę odpocząć.
Planujesz też zostać przy piłce, możesz zdradzić szczegóły? Wygląda to trochę jak w przypadku Mariusza Lewandowskiego. Większość kariery poza Polską, później parę lat w Dubaju i trenerka w ekstraklasie.
Można brać przykład. Chciałbym popracować w piłce, mam plan, żeby zostać trenerem. To moje marzenie. Czytam książki, robię notatki. Miałem przyjemność pracować z kilkoma trenerami. Arnold, Cannavaro, Donis. A jak nie to, to kilka numerów do mocnych ludzi w świecie futbolu mam, więc kto wie.
Trochę jak Piotr Świerczewski.
Wydaje mi się, że moje kontakty są trochę mocniejsze, choć nie we Francji (śmiech).
Rozmawialiśmy o miastach, w których przyszło ci grać w piłkę Gdzie byś umiejscowił w tej hierarchii Sydney?
Na pozycji numer trzy. Bardoz dużo ludzi jest zadowolonych z życia z Sydney. My też. Ale po Dubaju nie mieliśmy efektu „wow”. Rozmawiałem z wieloma Polakami, którzy mieszkają tu na stałe i zostali na całe swoje życie. Wydawało mi się, że jest taka możliwość, że pogram tu z trzy lata i zostanę na stałe, ale wiem, że można znaleźć jeszcze ładniejsze miejsca na świecie. Plaże są piękne, pogoda trochę zmienna, angielska, ale te odległości są decydujące.
Czego ci można życzyć? Pogodę masz, pieniądze się zgadzają, rodzina zadowolona, gole strzelasz.
Zdrowia i powołania do kadry. Resztę mam.
Czyli cały czas z tyłu głowy siedzi ta reprezentacja?
Nie, nie, żartuję. Wiem, że ludzie mogą być zmęczeni tematem mojego powołania. Wielkie podziękowania dla Mateusza Borka, bo wiem, że temat reprezentacji zaczął się od niego. Oczywiście sam staram się sobie pomóc, strzelając bramki, ale wiem, że bez jego felietonu, być może nikt nie zerknąłby w moją stronę. Te tematy, że powinienem, czy nie powinienem… Sam tych artykułów nie piszę. Staram się udzielać jak najmniej wywiadów, bo co ja mogę powiedzieć? Staram się, nie wszystko zależy ode mnie. Często o sobie przypominam, ale to przecież nie moja wina, że jak strzelę gola, to ktoś w Polsce napisze, że Mierzejewski zasłużył na powołanie. Chciałbym troszeczkę się od tego odciąć. Nie ma mnie na najbliższym zgrupowaniu, będzie spokój w mediach. Mogę się skoncentrować na próbie zdobycia trofeów w Australii i zobaczymy, co będzie się działo w połowie maja, po sezonie.
Już wiemy, czego możemy ci życzyć. Trzeciego w historii Pucharu Weszło!
Musicie coś zorganizować, bo ostatni raz zdobyliśmy go przy okazji meczu z San Marino. Długa przerwa.
Na liście życiowych celów klasyfikujesz go na pierwszym miejscu?
Zastanawiam się, czy wrzucać go na listę, bo nie wiem, czy taki puchar w ogóle będzie do zdobycia. Na razie mam dwa na dwa. Jak powstanie trzeci, na mojej liście pojawi się nowy cel.
Rozmawiali JAKUB BIAŁEK i MATEUSZ ROKUSZEWSKI
fot. FotoPyK
Wywiad możecie też odsłuchać w formie audio: