Reklama

Dwa rzuty rożne wystarczyły na Dynamo – spacerek Lazio do ćwierćfinału LE

redakcja

Autor:redakcja

15 marca 2018, 22:00 • 5 min czytania 4 komentarze

Na Stadionie Olimpijskim zjawiło się naprawdę mnóstwo kibiców, fundujących graczom Dynama Kijów żywiołowy doping, ale nawet oni nie zdołali zmobilizować swoich ulubieńców do oddania choćby jednego celnego strzału w rewanżowym starciu z Lazio. Choć nieskuteczny do bólu Ciro Immobile starał się jak mógł, żeby goście nie skrzywdzili za bardzo Dynama, to koniec końców Lazio melduje się w kolejnej rundzie bez najmniejszych kłopotów.

Dwa rzuty rożne wystarczyły na Dynamo – spacerek Lazio do ćwierćfinału LE

Ukraińcy przywieźli z Rzymu korzystny rezultat – zaprezentowali niezły futbol i zremisowali na wyjeździe 2:2, wiec to na Biancocelesti ciążyła presja pogoni za wynikiem. I – może zgodnie z założeniami taktycznymi, a może w efekcie podświadomego kunktatorstwa – podopieczni Aleksandra Chackiewicza od początku meczu zupełnie oddali inicjatywę rywalom, ustawiając zasieki obronne głęboko na własnej połowie. Lazio błyskawicznie z tego skorzystało, dominując od pierwszych minut i tworząc sobie groźne sytuacje, głównie za sprawą szalejącego na obu skrzydłach Felipe Andersona. Najlepsze szanse strzeleckie miał rzecz jasna królujący w obrębie pola karnego Immobile, choćby w 9. minucie meczu, kiedy świetnie wyszedł do prostopadłego podania, minął bramkarza, ale jego strzał do pustaka zdołał na wślizgu zablokować obrońca.

Dominacja gości jak gdyby nieco przycichła po pierwszym kwadransie, ale to była cisza przed burzą. W 23. minucie dobre dośrodkowanie z rzutu rożnego zagrał Luis Alberto, a świetnym nabiegiem i precyzyjnym strzałem głową popisał się akurat ten zawodnik, którego byśmy się najmniej w roli strzelca spodziewali – Lucas Leiva. Brazylijczyk strzelił do tej pory w karierze tylko 8 goli, ale w europejskich pucharach systematycznie pracuje na miano „bello di notte”, bo połowę swojego dorobku zgromadził właśnie w Lidze Mistrzów i Lidze Europy. Teraz dorzucił jeszcze jedno trafienie, które pozwoliło przełamać zmasowaną obronę niepokonanych do tej pory u siebie kijowian i niestrudzenie ściga Cristiano Ronaldo w rankingu najlepszych strzelców w historii europejskich rozgrywek.

Reklama

Stracony gol podrażnił ambicję gospodarzy, ale Cyhankow i spółka zdołali przejąć mecz góra na pięć minut. Później Lazio podziurawiło defensywę przeciwników jak durszlak – kolejne szarże Felipe Andersona siały spustoszenie, a Immobile co i rusz wychodził sam na sam z bramkarzem, jednak partaczył na potęgę. A to nie trafił w piłkę, a to dziabnął za lekko, a to nieudolnie lobował. Niepokoić może fakt, że Anderson swoje akcje inicjował głównie na lewym skrzydle, czyli w strefie, którą obstawiał Tomasz Kędziora.

O ile Kędziora z powstrzymywaniem zawodników Lazio radził sobie ze zmiennym szczęściem, miał kiepskie momenty, ale także i klasowe interwencje, to w ofensywie zagrał po prostu zupełne nic. Na palcach jednej ręki można policzyć sytuacje, w których w ogóle przekroczył linię środkową boiska, w zasadzie miał tylko jedną w miarę udaną akcję skrzydłem, ale koniec końców ją spalił. Wynikało to nie tylko z jego kiepskiej dyspozycji, ale też z marnej postawy całego Dynama, grającego bez polotu i bez pomysłu. Ich jedyną koncepcją rozwiązania ataku było oddanie piłki do Cyhankowa i oczekiwanie, że ten odda strzał życia zza szesnastego metra. To trochę za mało na tak dobrze dysponowane Lazio, notujące posiadanie piłki na poziomie zbliżonym do 70%. To wszystko na wyjeździe – miazga.

Najlepszy fragment meczu w wykonaniu gospodarzy to chyba początek drugiej połowy, kiedy na fali entuzjazmu wywołanego motywacyjną pogadanką w przerwie, rzucili się z impetem na rywala. Ale nawet wtedy nie kreowali sobie żadnych konkretnych okazji poza bombami z dalszej odległości. Tymczasem Lazio mogło ich szybko zaskoczyć kontratakiem, jednak strzał z sześciu metrów niemal do pustej bramki sknocił Patric Gabarron, wychowanek Barcelony, który swoim koślawym uderzeniem potwierdził, iż decyzja, aby odpalić go z Camp Nou była z wszech miar słuszna.

I w zasadzie tyle było Dynama w tym meczu. Rzymianie przejęli kontrolę nad spotkaniem i chyba tylko oni mają pojęcie, dlaczego aż tak długo utrzymywała się w tym meczu ich ledwie jednobramkowa przewaga. Fakt – Felipe Anderson i Luis Alberto poczuli nieco za dużo luzu i w drugiej połowie zbyt często grali pod siebie, ale mimo wszystko Immobile miał tyle stuprocentowych okazji, że powinien skompletować co najmniej hattricka. Włoch postanowił jednak, zamiast strzelać bramki, zaprezentować jedyną w swoim rodzaju kompilację kiksów, nieudolnych strzałów i błędnych decyzji. W efekcie Simone Inzaghi przepędził go z boiska w 82. minucie, a już kilkadziesiąt sekund później Lazio podwyższyło prowadzenie. Znów zadecydował stały fragment gry, po raz kolejny korner – Luis Alberto raz jeszcze znakomicie zacentrował, Luiz Felipe przedłużył głową, zaś Stefan de Vrij z najbliższej odległości wbił gwóźdź do trumny kijowskiego Dynama. Najgorszej na tym wszystkim mógł wyjść trener przyjezdnych, bo celebrując gola dość groźnie się poślizgnął, ale obyło się bez złamania nogi, wywrotka zakończyła się tylko na ubrudzonych spodniach.

Lazio, choć bramki zdobywało wyłącznie ze stojącej piłki, miało mecz pod absolutną kontrolą od pierwszej, do ostatniej minuty. Inna sprawa, że prosili się o kłopoty, marnując kolejne szanse i nie wykorzystując absurdalnych wyczynów parodysty ze środka obrony Dynama, czyli Mykyty Burdy, który przegrał chyba wszystkie pojedynki z Immobile. Jednak gospodarze byli tak bezpłciowi w swoich poczynaniach ofensywnych, że korzystny dla rzymian wynik tak naprawdę nie był zagrożony nawet przez sekundę. Dynamo żegnamy zatem bez żalu, a na Lazio w Lidze Europy chętnie zawiesimy jeszcze oko, bo na grę takich piłkarzy jak Anderson, Alberto czy Parolo patrzy się naprawdę z przyjemnością.

Dynamo Kijów 0:2 Lazio

Reklama

23′ Lucas Leiva

83′ Stefan de Vrij

Najnowsze

Komentarze

4 komentarze

Loading...