Reklama

Grałeś w Holandii? Przy transferze do Polski nic to nie znaczy

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

15 marca 2018, 17:06 • 7 min czytania 31 komentarzy

CV z meczami w lidze zachodniej będącej silniejsza niż nasza w momencie transferu do Polski przyjmowane jest za dobrą monetę. Siłą rzeczy, chciałoby się powiedzieć. Niestety – praktyka bardzo często pokazuje, że niewiele to znaczy. Niedawno udowadnialiśmy to TUTAJ na przykładzie Półwyspu Iberyjskiego, a teraz warto skupić się na Holandii, zwłaszcza Eredivisie. Dlaczego? Ponieważ, mimo że całościowo jest lepsza od Ekstraklasy, uchodzi za ligę znacznie bardziej będącą w naszym zasięgu sportowym i finansowym. Czytaj: pozwalającą ściągać stamtąd zawodników regularnie grających lub nawet wyróżniających się dopiero co, a nie pięć czy osiem lat temu. Mimo to bardzo rzadko ktoś stamtąd w dłuższej perspektywie sprawdza się na polskiej ziemi. 

Grałeś w Holandii? Przy transferze do Polski nic to nie znaczy

Zacznijmy od naszych rodaków. Mikołaj Lebedyński, Paweł Wojciechowski i Mateusz Prus dopiero w Holandii debiutowali na ekstraklasowym poziomie. Każdy z nich miał tam swoje momenty. Lebedyński strzelił w Eredivisie cztery gole dla Rody, z czego trzy w trzech kolejnych meczach. A przychodził przecież jako młody napastnik z pierwszoligowej wówczas Pogoni Szczecin. Kolejne lata pokazały, że chwilowe przebłyski w Kerkrade co najwyżej wystarczą do tego, żeby sprawdzać się w I lidze. Lebedyński miał dobry sezon 2015/16 (13 bramek) i walnie przyczynił się do awansu. Potem jednak uznał, że niezasłużenie przegrywał rywalizację, wymuszając wręcz wypożyczenie do GKS-u Katowice. Tam liczbowo nie imponował, ale grał dla zespołu, co doceniał Jerzy Brzęczek. Po objęciu sterów w Płocku dał kolejną szansę swojemu napastnikowi, jednak ten na Ekstraklasę znów okazał się za słaby. Zimą wystawiono go na listę transferową. Długo nic się nie działo, aż wreszcie Lebedyński rzutem na taśmę 28 lutego odszedł do Górnika Łęczna.

Wojciechowski już w debiucie w Eredivisie jako zawodnik Heerenveen pokonał bramkarza AZ Alkmaar. Później trafił jeszcze do siatki PSV Eindhoven. Jego karierę zahamowało dwukrotne zerwanie więzadeł. Prób powrotu do Polski miał kilka (testy w Lechii Gdańsk i Cracovii), udało się dopiero z Zawiszą Bydgoszcz. Tam co prawda wywalczył krajowy puchar, ale nie grał pierwszoplanowej roli. W lidze poprzestał na sześciu meczach. Może gdyby wykorzystał dobrą sytuację na stadionie Legii, jego losy potoczyłyby się inaczej. Po drugim wypadzie na Białoruś musiał już zejść do I ligi. W Chrobrym Głogów było nieźle, w Odrze Opole jesienią zupełnie mu nie poszło, a teraz spróbuje się odbudować w Ruchu Chorzów.

Reklama

Prus (jego historia jest fascynująca, nasz duży wywiad TUTAJ), w Rodzie nigdy nie wygrał rywalizacji z Przemysławem Tytoniem, Pawłem Kieszkiem i Filipem Kurto, ale ponad 20 występów w holenderskiej ekstraklasie mu się nazbierało. Chyba nikt nie przewidywał, że po kolejnych niepowodzeniach na coraz niższych szczeblach skończy w trzecioligowym Świcie Nowy Dwór Mazowiecki. O wszystkim dokładnie opowiedział, odsyłamy do wywiadu.

Cała trójka na pewno oczekiwała, że ze swoim holenderskim dorobkiem będzie miała w Polsce łatwiejszy start, choć być może nie każdy przyzna się do tego głośno. Praktyka pokazała, że nawet nieco lepsze okresy w klubach ze środka lub dołu tabeli Eredivisie obecnie nie są żadnym wyznacznikiem piłkarskiej klasy w kontekście kopania na rodzimej ziemi.

W jeszcze większym stopniu dotyczy to Jupiler League. Regularne przebłyski notował tam Michał Janota. W Polsce z sezonu na sezon było coraz słabiej, aż przebłyski zaczęły się ograniczać do “raz na rundę”. Być może jeszcze w Stali Mielec uda mu się wejść na trochę wyższy poziom. Po świetnych sezonach na tym szczeblu do Ekstraklasy przychodzili Fred Benson, Johan Voskamp i Koen van der Biezen. Wszyscy wyjeżdżali jako niewypały. Benson co prawda jest autorem pierwszego oficjalnego gola na nowym stadionie Lechii, ale to był jedyny pozytyw jego pobytu w Gdańsku.

Reklama

Voskamp po obiecującym początku znacznie spuścił z tonu i już nigdy nie zdołał odzyskać zaufania. Nie przeszkodziło mu to po powrocie na drugi front do Holandii. W trzech następnych sezonach dla Sparty Rotterdam ładował tam po kilkanaście goli.

Van der Biezen dał wygraną w derbach Krakowa, ale całościowo zdecydowanie nie spełnił oczekiwań. Później miał nawet lepszy okres w 2. Bundeslidze (KSC), lecz w tym sezonie nie trafił ani w trzeciej lidze niemieckiej, ani teraz w Jupiler League dla FC Oss.

I tak moglibyśmy wymieniać. Wszystko zaczęło się, gdy w 2005 roku do Amiki Wronki z NEC Nijmegen zawitał Jarda Simr. Było to wydarzenie, bo wtedy przyjście do Ekstraklasy obcokrajowca bezpośrednio z lepszej ligi było czymś w zasadzie niespotykanym. Simr przez wcześniejsze 3,5 roku uzbierał w Eredivisie 90 meczów i sześć goli. Miało to swoją wymowę, ale czeski pomocnik furory nie zrobił. Pokopał we Wronkach przez półtora roku, żadnej bramki nie zdobył. Na chwilę wrócił do Holandii (Excelsior Rotterdam), potem nie poradził sobie w Viktorii Pilzno i poważne granie się dla niego skończyło.

simr amica

Boom na kierunek holenderski zaczął się na dobre na przełomie dekad, gdy w Kraju Tulipanów kupować zaczął Janusz Filipiak (Saidi Ntibazonkiza, Hesdey Suart, Van der Biezen), na tamten kierunek zaczęto spoglądać w Arce Gdynia (Joel Tshibamba, Marciano Bruma, Giovanni Vemba Duarte), a trenujący Wisłę Kraków Robert Maaskant sprowadził kilku zawodników, którzy mieli w jego ojczyźnie pokaźny dorobek (Kew Jaliens, Michael Lamey, Nourdin Boukhari). Nikt nie został gwiazdą całej ligi. Nawet Ntibazonkiza często bywał chimeryczny i koniec końców odchodził za darmo. Jaliens czy Lamey nie skompromitowali się, ale oczekiwania były znacznie większe. Boukhari poza golem w derbach pokazał jedynie nadwagę. Tshibamba i Bruma sprawdzili się tylko w Gdyni, w Poznaniu nie potrafili już nawiązać do wcześniejszej formy. Bruma odszedł z powodów rodzinnych, Tshibamba do dziś jest pamiętany głównie z pudeł i tego typu video:

Jeszcze gorzej wygląda to w przypadku piłkarzy, którzy o Holandię zahaczyli po drodze i dopiero po jakimś czasie zawitali nad Wisłę. Na 17 przypadków jedynie cztery transfery można uznać za przyzwoite/dobre, z czego tylko na Tamasie Kadarze udało się zarobić, a on sam zanotował awans sportowy. Mało tego: w przypadku Skerli i Vasconcelosa epizod z Eredivisie miał miejsce na początku kariery, wiele lat przed Ekstraklasą i nie miał żadnego znaczenia dla teraźniejszości.

Największym ciosem wizerunkowym w tym temacie jest przypadek Waleriego Kazaiszwilego. Gruzin latem 2016 został przez Legię wypożyczony z Vitesse jako gwiazda tego klubu, która w ciągu dwóch lat strzeliła w lidze 22 gole. Wydawało się, że to pewniak na hit transferowy, tymczasem Kazaiszwili nigdy nie zaczął prezentować się w Warszawie na miarę swoich możliwości. Widać było, że sporo umie, lecz grał za mało zespołowo, miał braki taktyczne i za wolno myślał. To przy okazji sporo mówiło o samej Eredivisie. Zresztą – to nie przypadek, że Mateusz Klich nie sprawdzał się w 2. Bundeslidze czy Championship, a w holenderskiej ekstraklasie zawsze się wyróżniał.

Konkluzja? Już dawno minęły czasy, gdy posiadanie w CV nawet trochę bogatszej karty w holenderskiej piłce może mocniej imponować, a już na pewno nie zwiększa prawdopodobieństwa udanego transferu. W wielu przypadkach nie znaczy absolutnie nic, nie świadczy o niczym. Z tego względu na przykład kibice Cracovii nie powinni wyciągać zbyt daleko idących wniosków z faktu, że Nicolai Brock-Madsen w zeszłym sezonie przyzwoicie spisywał się w PEC Zwolle na wypożyczeniu z Birmingham. A w Płocku wręcz martwilibyśmy się w przypadku Oskara Zawady, który grając niedawno w Twente nie miał ani jednego gola czy asysty przy czterystu rozegranych minutach…

Bezpośrednio z Holandii do Polski:
Stefan Askovski (Górnik Łęczna) – niewypał
Fred Benson (Lechia Gdańsk) – niewypał
Marciano Bruma (Arka Gdynia) – przyzwoity transfer, (Lech Poznań) – rozczarowanie
Csaba Horvath (Zagłębie Lubin i Piast Gliwice)dobry transfer
Kew Jaliens (Wisła Kraków) – rozczarowanie
Waleri Kazaiszwili (Legia Warszawa) – niewypał
Saidi Ntibazonkiza (Cracovia) – dobry transfer
Jarda Simr (Amica Wronki) – rozczarowanie
Hesdey Suart (Cracovia) – przyzwoity transfer
Joel Tshibamba (Arka Gdynia) – dobry transfer, (Lech Poznań) – niewypał
Koen van der Biezen (Cracovia) – rozczarowanie
Johan Voskamp (Śląsk Wrocław) – rozczarowanie

Do Polski z przeszłością w Holandii:
Nourdin Boukhari (Wisła Kraków) – rozczarowanie
Nadir Ciftci (Pogoń Szczecin) – niewypał
Arnaud Djoum (Lech Poznań) – niewypał
Jan Frederiksen (Wisła Kraków) – niewypał
Dragan Jelić (Chojniczanka Chojnice) – niewypał
Collins John (Piast Gliwice) – niewypał
Tamas Kadar (Lech Poznań) dobry transfer
Michael Lamey (Wisła Kraków) – rozczarowanie
Tomas Necid (Legia Warszawa) – rozczarowanie
Henrik Ojamaa (Legia Warszawa) – rozczarowanie
Harmeet Singh (Wisła Płock) – niewypał
Andrius Skerla (Jagiellonia Białystok) dobry transfer
Dalibor Stevanović (Śląsk Wrocław) przyzwoity transfer
Gino van Kessel (Lechia Gdańsk) – niewypał
Vojtech Schulmeister (Termalica) – rozczarowanie
Bernardo Vasconcelos (Zawisza Bydgoszcz) – przyzwoity transfer
Giovanni Vemba Duarte (Arka Gdynia) – niewypał

Aktualnie grający w Polsce z przeszłością w Eredivisie lub Jupiler League:
Matthieu Bemba (Radomiak Radom)
Edgar Bernhardt (GKS Tychy)
Alexandre Cristovao (Zagłębie Sosnowiec)
Nicolai Brock-Madsen (Cracovia)
Lukas Duriska (Raków Częstochowa)
Vitalijs Maksimenko (Termalica)
Michal Papadopulos (Zagłębie Lubin/Piast Gliwice)
Samuel Stefanik (Podbeskidzie/Termalica)
Joona Toivio (Termalica)
Dalibor Volas (GKS Katowice)
Oskar Zawada (Wisła Płock)

Fot. Michał Stawowiak/400mm.pl

Najnowsze

Komentarze

31 komentarzy

Loading...