Reklama

Urodziny Stepha, setka Russella. W NBA ważny dzień

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

14 marca 2018, 21:44 • 4 min czytania 13 komentarzy

Dziś w NBA istotne są tylko dwie liczby: 30 i 100. Pierwsza z nich, bo tyle lat kończy gość, który – nie bójmy się tego napisać – jest już legendą. Druga, bo inny, pretendujący do tego miana, właśnie dobił do setki triple-double w karierze. Jako czwarty zawodnik w historii.

Urodziny Stepha, setka Russella. W NBA ważny dzień

Wbrew przewidywaniom

Trójka z przodu wskoczyła dziś Stephenowi Curry’emu. O liderze Golden State Warriors nie da się napisać wiele odkrywczych rzeczy: Steph jest jednym z tych sportowców, którego przeanalizowano pod każdym możliwym kątem. Wiemy, że gdy był dzieciakiem, ojciec niemalże zmuszał go do ćwiczenia rzutów za trzy. Wiemy, że był bliski rezygnacji z koszykówki, bo sprawiała mu w pewnym momencie zbyt wiele bólu. Z perspektywy czasu możemy napisać tylko: Stephen, dzięki Bogu, że tego nie zrobiłeś. Basket straciłby cholernie wiele.

Napisaliśmy wcześniej, że Curry jest już legendą. Będziemy się tego zdania twardo trzymać, bo to nie tylko gość, który fantastycznie rzuca zza linii. Ten gość, któremu w szkole średniej nikt nie wróżył wielkiej kariery, zrewolucjonizował koszykówkę. Dosłownie. Zobaczcie sobie nagrania z meczów sprzed 10 lat. To zupełnie inny basket, zupełnie inna rola centra, zupełnie inni zawodnicy na tej pozycji. Kto jest za to odpowiedzialny? Dokładnie, Stephen Curry.

Reklama

Rekordy, tytuły MVP, mistrzostwa. Tak wiele, że nie będziemy tu przytaczać liczb, bo zarzucilibyśmy was samymi statystykami. Miejsce w annałach NBA. Curry ma już wszystko. Czy jest coś, czego można mu życzyć na trzydzieste urodziny?

Krzysztof Sendecki, dziennikarz sportowy Radia Zet, komentator koszykówki:

– Po tym, co Cury zrobił w ostatnich latach, wszyscy zbieraliśmy szczękę z podłogi. To jest gość, który odmienił koszykówkę. Dziś nie ma już wielkich centrów, wszyscy chcą grać niskimi. Wszyscy rzucają za trzy punkty. Wszyscy chcą być jak Curry. Kiedyś trenerzy sadzali na ławkę za karę, kiedy kontry nie kończyło się wejściem pod kosz. Dziś Stephen staje za linią, rzuca za trzy i trafia. Z koszykarskiego punktu widzenia, jedyne, czego możemy mu życzyć, to zbudowanie dynastii z ekipą Warriors. Wygranie kilku tytułów z rzędu. To jedyne, z czym jeszcze się ściga. Do tego jeszcze tylko zdrowia. Cała reszta jest już załatwiona.

Jeden, by móc dyskutować

Sto triple-double. Rzecz bardziej unikalna niż lądowanie na Księżycu, bo chodziło po nim do tej pory dwunastu ludzi. Wynik, do którego w nocy dobił Russell Westbrook, zaliczyły dokładnie cztery osoby: Oscar Robertson (181), Magic Jonhson (134) i Jason Kidd (107) i on sam. Nie mamy żadnych wątpliwości, że Kidd zleci z podium. Kwestia miesięcy, biorąc pod uwagę to, jak Westbrook gra w ostatnich latach

Właściwie nie wiemy, do czego przyrównać to osiągnięcie. Brakuje nam skali. To jeden z tych historycznych wyników, jakich nie da się zapomnieć. Westbrook to mistrz w swoim fachu. A tym fachem jest… wszystko. Dosłownie. W rozgrywkach 2016/17, rekordowych pod każdym względem, zanotował 42 triple-double. Cały sezon grał na takim poziomie. Jego średnia to 31,6 punktu, 10,7 zbiórki i 10,4 asysty na mecz. Ukłony, panie Westbrook.

Reklama

W tej kampanii Russell stoi z liczbami nieco gorzej (25,3; 9,6; 10,2), ale to wciąż wyniki, o jakich większość koszykarzy nie śmie nawet marzyć. W tej kategorii Westbrook w tej chwili rywalizuje tylko z legendami i… z sobą samym. Jesteśmy bardzo ciekawi, czy w którymś z tych przypadków uda mu się jeszcze wygrać.

Krzysztof Sendecki:

– O Westbrooku też moglibyśmy powiedzieć, że nieco odmienił koszykówkę. Właściwie jedynym gościem, którego stylem gry mniej-więcej przypomina, jest Magic Johnson. Russellowi brakuje tylko wygranych w drużynie. Gdy w zeszłym sezonie został MVP, rozgorzała wielka debata, czy powinien nim zostać zawodnik, który gra fenomenalnie, ale jego zespół nic nie osiąga. I to jest pytanie aktualne. Westbrook jest fenomenalny, robi wielkie rzeczy, ale w NBA każda dyskusja kończy się pytaniem: „Czy masz pierścień mistrzowski?”. Russell go nie ma i jeśli ten stan się utrzyma, to w każdej debacie będzie stać na przegranej pozycji.

Łączy ich Durant

W karierach obu tych zawodników, ogromną rolę odgrywa inny genialny koszykarz. A imię jego to Kevin Durant. Gdy przyszedł do Golden State Warriors, na początku roku 2016, zawodnicy z Waszyngtonu zaprezentowali pełnię swoich możliwości. Curry z chęcią z roli absolutnego lidera drużyny przeszedł do tego, który wciąż liderem pozostaje, ale, gdy zajdzie potrzeba, jest w stanie oddać komuś tę rolę. A tym kimś jest właśnie Durant. Taki układ dał Warriors drugi tytuł mistrzowski.

Z Westbrookiem było odwrotnie. Póki był Durant, Russell był schowany w cieniu. Gdy Kevin poszedł wspomagać Stepha (a wcześniej jeszcze leczył się z kontuzji), Westbrook eksplodował formą. Dziś to on jest absolutnym liderem Oklahomy, ma nieziemskie statystyki i tytuł MVP, ale brak mu, jak już pisaliśmy, sukcesów drużynowych. Znalazł jednak inny sposób na zapisanie się w historii.

Panowie, z naszej strony tylko jedna prośba: nie zwalniajcie tempa. Bo cholernie dobrze się was ogląda.

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

13 komentarzy

Loading...