Barry Douglas trzy lata temu dołożył sporą cegiełkę do zdobycia mistrzostwa Polski przez Lecha Poznań. Z Polski niewysoki Szkot trafił do Turcji, gdzie ponownie grał bardzo dobrze i trafił nawet do jedenastki sezonu tamtejszej ekstraklasy. Dziś Douglas walczy z Wolverhampton o awans do Premier League i właśnie dostał swoje pierwsze powołanie do reprezentacji Szkocji.
– Dobra, Barry, ale mógłbyś mówić wolniej i wyraźniej? – prosili Douglasa poznańscy dziennikarze, gdy ten zapominał się i mówił po angielsku z mocnym szkockim akcentem. Lewy obrońca „Kolejorza” był duszą towarzystwa, jednym z najbardziej lubianych obcokrajowców w ówczesnym Lechu. Luźne podejście do życia i swoboda w operowaniu social mediami przyniosła mu popularność, ale Szkot był też ceniony za umiejętności piłkarskie. W sezonie 2014/15 był kluczowym piłkarzem Lecha, który ostatecznie sięgnął po tytuł mistrza kraju. Mało kto wtedy miał tak kapitalnie ułożoną lewą nogę – „Basher” świetnie dośrodkowywał w biegu i ze stałych fragmentów, a w pamięci poznańskich kibiców zapadły też jego cudowne gole z rzutów wolnych.
Ale jego pobyt w Poznaniu dobiegł końca zimą 2015 roku. Lech nie chciał go puszczać, bo po pierwsze – był zadowolony z jego gry, a po drugie – nie miał w kadrze zawodnika, który mógłby go zastąpić. W klubie wiedzieli jednak, że albo sprzedadzą go zimą, albo latem będą zmuszeni puścić go za darmo, bo właśnie wtedy wygasała umowa wiążąca go z Lechem. Gdy na stole pojawiła się kasa z Turcji w Poznaniu zdecydowali – sprzedajemy już teraz. Lechici zarobili na tym transferze około 200 tysięcy euro. Łącznie Szkot w niebiesko-białych barwach zaliczył 75 występów, w których strzelił pięć goli i zaliczył 21 asyst. Jak na lewego obrońcę były to liczby ponadprzeciętne.
Douglas trafił do Konyasporu, czyli drużyny aspirującej do gry w europejskich pucharach, ale jednak nie zaliczającej się do gigantów tureckiego futbolu. Spędził tam półtora roku i był to ponownie pobyt bardzo udany. Szkot trafił m.in. do jedenastki sezonu razem z ex-wiślakiem Marcelo, Miguelem Lopesem, Cenkiem Tosunem czy Jermainem Lensem. I udało mi się to nawet mimo kilku urazów, które – podobnie jak w Poznaniu – były jego przekleństwem. Szczególnie często narzekał na problemy z piętą, wycinał sobie nawet fragmenty butów, by te nie sprawiały mu bólu.
Jego podatność na kontuzje nie stanowiła jednak przeszkody dla Wolverhampton, który w zeszłym roku zapłacił ponad milion euro, by wykupić Douglasa z Konyasporu. Szkot idealnie wpasował się w system z trójką obrońców, w którym gra na pozycji lewego wahadłowego. Owszem, wciąż nie jest najlepiej broniącym piłkarzem w lidze, ale asyst pozazdrościć może mu niejeden klasyczny skrzydłowy. W samej tylko Championship ex-lechita zaliczył jedenaście asyst i pod tym względem ustępuje tylko Luke’owi Freemanowi z Queens Park Rangers. Do tego Douglas dołożył cztery gole i w klasyfikacji kanadyjskiej uzbierał 15 punktów. Żaden inny zawodnik klasyfikowany jako obrońca nie ma w tej chwili lepszych liczb na zapleczu angielskiej ekstraklasy. „Wilki” z kolei są aktualnym liderem Championship z trzypunktową przewagą nad drugim Cardiff i siedmioma punktami przewagi nad miejscem barażowym. Bezpośredni awans wywalczą bowiem dwie najlepsze ekipy, a zespoły z miejsc 3-6 o awans miejsce w Premier League powalczą w barażach. Wiele wskazuje na to, że Wolves z Douglasem w składzie już za kilka miesięcy zameldują się w angielskiej elicie.
Nikogo zatem nie powinno dziwić, że Douglas dostał właśnie swoje pierwsze powołanie do reprezentacji Szkocji. Selekcjoner Alex McLeish wezwał go na towarzyskie spotkania z Kostaryką i Węgrami. Droga „Bashera” z Dundee przez Polskę, Turcję i Anglię wreszcie zahaczyła o miejsce, o które marzył. To może być najszczęśliwszy rok dla byłego piłkarza Lecha – powołanie do kadry, ewentualny debiut, ponadto awans do Premier League i narodziny dziecka. Jego żona Debbie (swego czasu robiąca furorę w polskich mediach) niedawno ogłosiła, że państwo Douglas spodziewają się potomka.
fot. FotoPyk