Sezon 97/98, w Pucharze Polski dalej od Jagiellonii Białystok zachodzi nawet Jagiellonia Tuszyn. Najlepszą drużyną Podlasia są faceci, którzy nie trenują ze sobą i nie grają w żadnej lidze.
Urząd Celny Białystok, zespół podlaskich celników, najpierw triumfował w okręgowym pucharze, a potem z powodzeniem bronił honoru Podlasia na szczeblu centralnym, pokonując zawodowców i stając rzut beretem od meczu z Mistrzem Polski.
Stoją od lewej: Ostrowski, Giedrojć, Danilczyk, Siedlecki, Kucharski, Plaga, Spura, Seluk, Mogilewski. Na dole Krawczuk, Tochwim, Ostaszewski, Szugzda, Mazur, Romaniuk, Parafinowicz, z piłką Weremczuk. Fot: zbiory Dariusza Mazura.
***
Na nasz mecz przyszli kibice, by przypomnieć sobie, jak to kiedyś bywało w Białymstoku. Przypomnieć sobie wielką piłkę.
Wiesław Romaniuk, były zawodnik Jagiellonii. Źródło: Piłka Nożna z 1998 roku, reportaż Dariusza Kurowskiego. Jagiellonia w sezonie 96/97 grała w III lidze, w 97/98 z niej spadła. Hetman był trzecioligowcem.
***
Na meczu z Łęczną było więcej kibiców, niż chodziło wtedy na Jagiellonię.
Tomasz Giedrojć, rozgrywający Urzędu Celnego, były piłkarz Jagi, Hetmana i Wigier Suwałki.
***
Straszna posucha panowała wtedy na Podlasiu. Naprawdę fatalnie było. Daliśmy kibicom namiastkę niezłej piłki.
Zbigniew Szugzda, snajper Urzędu Celnego, najbardziej znany z licznych bramek dla Jagiellonii.
***
Jeśli drużyna piłkarska przywozi z mistrzostw Polski celników ostatnie miejsce, zwykły dyrektor wzrusza ramionami i wraca do obowiązków. Ale Janusz Obiała był niepoprawnym pasjonatem piłki. Nie mógł znieść, że na opoczyńskim turnieju jego podopieczni zaprezentowlił się tak źle. Był co prawda tylko zastępcą, ale jego przełożony, Mirosław Sienkiewicz… sam kiedyś grał w Hetmanie, więc podzielał ból.
Był 1994 rok. Obiała – zwany przez piłkarzy prezesem prezesów – postanowił, że skompletuje celnicze Galacticos. Pomogli mu inni pasjonaci: Jakub Radkiewicz, kierownik Jagi za czasów Janusza Wójcika, później wieloletni kierowca “Żubrów”, a także świętej pamięci Krzysztof Potoczek, inspektor działu kadr i szkolenia.
– Bieda była. Nigdzie nie było pieniędzy. Większość piłkarzy szła do pracy. A że dyrektor Obiała miał hopla na punkcie piłki, to stworzył taką drużynkę – wspomina Tomasz Giedrojć.
– Sam się zgłosiłem. Taka była sytuacja w piłce, że trzeba było zwykłą robotę znaleźć. Jakby człowiek się dalej boiska trzymał, nieźle by się wkopał – tłumaczy Zbigniew Szugzda, jeden z najlepszych snajperów Podlasia w latach dziewięćdziesiątych. W momencie, gdy zgłaszał akces do Urzędu Celnego, nie miał jeszcze nawet trzydziestki.
Schemat był prosty. Futbol w regionie całkowicie leżał. Najlepsze kluby grały maksymalnie w dawnej III lidze. Nie dało się z piłki wyżyć, nawet jeśli grać faktycznie się potrafiło. Nawet tak cenieni piłkarze jak Szugzda zrozumieli, że futbol im chleba nie da.
Praca w Urzędzie Celnym jawiła się lepiej, niż transfer do wyższej ligi. To był pewny byt na wiele lat, w dodatku na miejscu. Na przestrzeni kilku lat do Urzędu Celnego i jego regionalnych oddziałów przyjęto kilkunastu czynnych piłkarzy, w tym byłych pierwszoligowców: Romaniuka, Giedrojcia, Szugzdę, Ostaszewskiego i Drągowskiego, ojca Bartka, dzisiejszego młodzieżowca kadry Polski.
“Transfer” Dariusza Drągowskiego był prawdziwym hitem. Chwilę wcześniej grał w pierwszoligowej Siarce Tarnobrzeg, która z hukiem spadła z ligi. źródło: sklady.hostmix.pl
Obowiązki drużyny Urzędu Celnego nie były tak intensywne, by nie mogli godzić tego z normalnymi treningami w trzecioligowcu. Niektórzy wciąż kopali w lokalnej lidze.
– Dogadałem się w Hetmanie, że obowiązki zawodowe są priorytetem i mogę grać dla nich, jeśli z tego tytułu nie będą robić mi przykrości. A że gra w drużynie Urzędu Celnego też była zawodowym obowiązkiem… – tłumaczy Szugzda.
Nie było jednak tak, że zatrudnienie znaleźli się tylko za zdolności boiskowe. Obiała dwadzieścia lat temu dla “PN”:
– Każdy może pracować w administracji celnej, pod warunkiem, że spełnia określone wymogi. Oni je spełniają. Po pierwsze jako pracownicy, to jest najważniejsze. W tej drużynie gra czterech magistrów ekonomii i dwóch prawników. Są wykształconymi, wartościowymi ludźmi.
Niektórzy piłkarze trafiali do zespołu jeszcze przed czasem ofensywy transferowej. Andrzej Spura, zawodnik Wigier Suwałki, był w UC od 1993. O Dariuszu Mazurze, notabene dzisiejszym prezesie Wigier, nawet nie wiedziano, że w 1980 zdobył mistrzostwo Polski juniorów z Jagą. Przypomniał się i trafił do zespołu. W kadrach pracowniczych było więc kilku graczy, a inni systematycznie dołączali. Nie było jednak autostrady do szatni – kilku piłkarzy, których nie dało sobie rady z testami na celnika, odpadło w przedbiegach.
– Wbrew temu, co niektórzy mówili, nie było tak, że podbijaliśmy kartę i tyle. Normalnie pracowaliśmy. Jedynie byliśmy zwalniani na mecze – tłumaczy Szugzda.
Na prowadzenie drużyny Radkiewicz próbował namówić samego Ryszarda Karalusa, ale ostatecznie stanęło na Henryka Pasierskim, zasłużonym emerytowanym trenerze, a także działaczu wiele lat związanego z Jagą. Pasierski prowadził zespół pro bono. Prowadził to zresztą ciut za duże słowo: nie mieli przecież wspólnych treningów, spotykali się w zasadzie tylko na mecz.
– Dwa, trzy dni przed meczem spotykałem się chłopakami żeby ustalić pewne sprawy na mecz – wspomina Pasierski – Szczególnie liczyło się zdanie Andrzeja Spury, który cieszył się wielkim zaufaniem kolegów. Dochodził Krzysztof Potoczek, czasem Janusz Obiała i Mirosław Sienkiewicz, a potem rozmawialiśmy. Nie musieliśmy robić przygotowań, uzgadniałem z chłopakami taktykę i się grało. To byli dobrzy gracze, znałem ich bardzo dobrze, nie potrzeba było wielkich ceregieli.
Tak powstała drużyna, której trzon stanowili byli pierwszoligowcy, wsparciem byli gracze z odrobinę niższych szczebli, a uzupełnieniem bawiący się w piłkę w najniższych ligach. Urząd Celny Białystok w cuglach wygrywał celnicze mistrzostwa. Jako reprezentacja Polski wygrała nawet celnicze… mistrzostwa Europy rozgrywane w Czechach, choć nazwa była znacznie na wyrost: zmierzyły się ze sobą drużyny z Grupy Wyszehradzkiej.
Drużyna miała w zasadzie lepsze warunki organizacyjne, niż jakikolwiek lokalny klub: dobry sprzęt, dresy, torby, zero problemów z transportem. A przecież niewiele wcześniej Jagiellonia w pierwszej lidze bywała w podbramkowych sytuacjach, gdzie brakowało pieniędzy na autokar.
Każdy kolejny sukces nakręcał mobilizację. Wtedy ktoś wpadł na szalony pomysł: a może by tak zgłosić się do Pucharu Polski?
Z trofeum za prymat w Europie stoją Dariusz Mazur i Tomasz Giedrojć.
– Między innymi ja byłem prowodyrem – tłumaczy Dariusz Mazur – podkręciliśmy Janusza Obiałę, żeby coś takiego zrobić. Wymyśliliśmy taki trik, że każdy w klubie dostał zgodę, żeby w rozgrywkach Pucharu Polski móc reprezentować Urząd Celny. Złożyliśmy to do okręgowego związku i dostaliśmy zgodę.
Myślano, że Urząd Celny przejdzie jedną, dwie rundy. Ot, taka zabawa. Tymczasem trup ścielił się gęsto:
Urząd Celny Białystok – Skra Czarna Białostocka 8:1.
Urząd Celny Białystok – Włókniarz Białystok 3:1.
Urząd Celny Białystok – Pogoń Łapy 5:1.
Urząd Celny Białystok – Tur Bielsk Podlaski 5:1.
Urząd Celny Białystok – Hetman Białystok 2:0.
Urząd Celny Białystok – KP Wasilków 5:3.
Lekceważony zespół szedł jak burza, a piłkarze czasami sztukowali… własnych kolegów, z którymi trenowali i grali w lidze na co dzień. Hetmana dwoma golami załatwił Szugzda, czyli piłkarz Hetmana.
“Tu nie możemy uwierzyć, że zdobyliśmy Puchar Polski na szczeblu wojewódzkim z trzecioligowym Wasilkowem w finale. Od lewej Andrzej Spura, Dariusz Mazur, Mirek Plaga i Tomek Giedrojć – wszyscy wychowankowie Wigier” – opisuje zdjęcie Dariusz Mazur.
– Oprócz tego, że były to udane wyprawy sportowo, to rozrywkowo jeszcze bardziej – ze śmiechem wspomina Dariusz Mazur – Heniu Pasierski potrafił być dla nas dobry, a zarazem na tyle pilnować dyscypliny, że wszystko zawsze było w porządku. Graliśmy na przykład w Sokółce mecze z Bugiem Wyszków i Mazurem Ełk. Na wschodzie ludzie są ofiarni, a dobry zwyczaj to przyjmować gości, więc ci celnicy, co mieszkali tam na co dzień, gościli nas do rana. Powroty z meczów często były na śniadanie. Żony czekały, aż już odpadniemy, ale nigdy nic złego się nie stało. Wszyscy zdrowi. Nie połamani. Wspaniały okres, wspaniali ludzie. Niesamowitą pakę tworzyliśmy. Pamiętam, że wracaliśmy często na dwa busy – jeden w Ostrowie Mazowieckim jechał prosto, w kierunku Suwałk, drugi skręcał na Białystok. Pewnego razu wracaliśmy z Warszawy z półfinału mistrzostw celnych i dopiero w Łomży my, grupa suwalska, zorientowaliśmy się, że w naszym busie siedzi dwóch białostoczan (śmiech). To może pan sobie wyobrazić, jaka była w drużynie atmosfera. Przyznam szczerze, jak pan dzisiaj mi przypomniał, to aż się łezka w oku zakręciła.
– Takie zwycięstwa jak z Wyszkowem, Ełkiem, zawsze były hucznie oblewane. Normalne wówczas czasy, że chodziło się na piwko po meczu, a nie na odżywki czy masaże – wspomina Tomasz Giedrojć.
Jak pilnowanie swojego stadka doświadczonych graczy wspomina trener Pasierski?
– Po wygranym pucharze oficjalnie był szampan. A co robili później to nie wiem (śmiech). Pamiętam, że wracając z mistrzostw Polski celników w restauracji polowej zjedliśmy duże golonki.
To musiały być naprawdę duże golonki, skoro z tamtej kuchni polowej zachowało się zdjęcie
***
Po triumfie w województwie białostockim Urząd Celny Białystok w sezonie 97/98 przystąpił do gry w centralnych rozgrywkach Pucharu Polski. Wszystko działo się jeszcze przed reformą administracyjną, więc w rundzie wstępnej zagrał z rywalem zza miedzy, reprezentującym województwo suwalskie Mazurem Ełk.
Urząd Celny wygrał 5:3.
W pierwszej rundzie Pucharu Polski odpadły takie drużyny jak Stal Rzeszów, Radomiak Radom czy… Sandecja Nowy Sącz. Ale Urząd Celny Białystok znowu okazał się zwycięski, tym razem przed tysiącem widzów w Sokółce pokonując Bug Wyszków. Dwa gole znowu strzelił niezawodny Szugzda. Sukcesy zespoły elektryzowały i przyciągały coraz poważniejsze frekwencje.
W drugiej rundzie do gry włączali się drugoligowcy. Los tym razem nie był łaskawy dla Urzędu Celnego, wylosowali bowiem marzący o pierwszej lidze Górnik Łęczna. Mecz odbył się przy Jurowieckiej.
– W Górniku grał Zbyszek Kowalski, z którym graliśmy wcześniej w Jagiellonii. Rozmawialiśmy z nim później. Górnicy jechali na mecz z nami uśmiechnięci, zadowoleni, że szybko nas pykną i pojadą na ligę. Dopiero Zbyszek ich uświadomił: “hola hola, nie będzie tak łatwo”. Zaczął wymieniać kto u nas gra i oni troszkę zaczęli zmieniać podejście – wspomina Szugzda.
Górnicy i tak wyglądali na początku, jakby zlekceważyli rywala. W trzeciej minucie Tomasz Giedrojć wyszedł sam na sam z Jakubem Wierzchowskim. W 22 minucie Urząd Celny wyszedł na prowadzenie po strzale Andrzeja Spury. To dopiero obudziło Górników, którzy odpowiedzieli jeszcze przed przerwą bramkami Nazaruka i Szczytniewskiego.
– Miałem trochę pecha bo zaraz na początku dostałem w mięsień czworogłowy. To było ochładzane, ale noga i tak bolała. Z zacisniętymi zębami grałem – wspomina Tomasz Giedrojć – może gdyby było lepsze zdrowie? Zbyszek Kowalski opowiadał nam, że w przerwie trener tak ich opieprzył za taką grę z amatorami… Jakby z nami nie wygrali, dostaliby potężne kary. Widać było po nich, że wyszli trochę rozluźnieni. Myśleli, że będzie lelum polelum, ale po przerwie zaczęli grać solidną piłkę. To byli zawodowcy.
Na 1:3 Góra, na 2:3 Drągowski, na 2:4 Koniarczyk, na 3:4 Szugzda, ale dopiero w 89 minucie. Przygoda zakończona, ale honorowo.
– Przy odrobinie szczęścia, gdybyśmy głupio nie stracili bramki w końcówce pierwszej połowy to kto wie? Piłkarsko byli lepsi od nas, ale nie na tyle, by nie dało się doprowadzić do dogrywki, potem karnych – twierdzi Dariusz Mazur – nasi szefowie tak naprawdę odetchnęli z ulgą. Nie mogli sprzedawać biletów na mecze, bo byliśmy jednostką państwową, a trzeba było wynajmować stadion, opłacać sędziów, ochronę.
Tę wersję potwierdza Giedrojć:
– Dyrektor Obiała przyszedł i powiedział, że szkoda meczu, bo było blisko, ale z drugiej strony fundusze już się skończyły. Wszystkie pieniądze szły na nas i z góry zaczęli krzywo na to patrzeć.
Gdyby Urząd Celny przeszedł Górnik Łęczna, trafiłby na będącą w kryzysie, trzecioligową Siarkę Tarnobrzeg. Ewentualnie wygrywając, następnym rywalem byłby mistrz Polski, ŁKS Łódź.
Zespół rok później już nie wystartował. Kilku jej zawodników po dziś dzień pracuje w urzędzie celnym.
***
Wszyscy pamiętamy rajd Błękitnych Stargard do półfinału. W 1984 wielki Widzew, potrafiący ograć najlepszych w Europie, mierzył się z Jadowniczanką Jadowniki. Takie historie, tak samo jak ta Urzędu Celnego, są esencją Pucharu Polski, tym, co ma najpiękniejszego do zaoferowania.
Ale jeszcze bardziej przygoda białostockich celników pokazuje w perspektywie to, jak podniosło się piłkarsko z kolan Podlasie. Dwie dekady temu najlepszą drużyną regionu był zlepek graczy, którzy nawet ze sobą nie trenowali, spotykali się tylko przed meczem, a piłka była dla nich dodatkiem do codziennej pracy.
Dziś to dom lidera Ekstraklasy.
Leszek Milewski
Napisz autorowi, że powinien napisać o Jagiellonii Tuszyn
Specjalne podziękowania dla Jarosława Dundy za pomoc w dotarciu do archiwalnych materiałów. Pan Jarek prowadzi fanpage Skarbiec Jagiellonii.