Reklama

Nazwiska to nie wszystko, ale w nowym klubie Carrasco i Gaitana o tym nie wiedzą

redakcja

Autor:redakcja

11 marca 2018, 14:26 • 5 min czytania 5 komentarzy

Wraz z końcem lutego zamknęło się zimowe okienko transferowe w Chinach. To nie tak, że śledziliśmy je jakoś namiętnie, ale szczerze musimy przyznać – chyba spodziewaliśmy się nieco większych fajerwerków. Ale to już też nie są czasy, kiedy byle biznesmen przychodził do europejskiego klubu z workiem kasy i brał kogo tylko chciał. Tak jak zimą 2016 roku, kiedy 10 z 20 najdroższych transferów wydarzyło się przy udziale klubów z Państwa Środka.

Nazwiska to nie wszystko, ale w nowym klubie Carrasco i Gaitana o tym nie wiedzą

Od tamtego momentu w chińskiej piłce zmieniło się sporo. Przede wszystkim wprowadzono podatek wynoszący 100% kwoty transferu, jeśli kupuje się piłkarza za więcej niż 5,8 miliona euro. Opiszmy to na żywym przykładzie – do Beijing Guoan trafił Cedric Bakambu, który jesienią był prawdziwym liderem Villarrealu. Zapłacono za niego 40 baniek, a w związku z tym konieczne stało się także oddanie kolejnych 40 na rzecz ogólnokrajowego funduszu. Uzyskane w ten sposób pieniądze mają zostać przeznaczone na pracę u podstaw, jeśli chodzi o rozwój miejscowego futbolu.

Z tego właśnie wynikają dwie kluczowe kwestie – po pierwsze, dlaczego tak nudziliśmy się tej zimy, zerkając na działania rodaków Xi Jinpinga. Oraz druga, znacznie ważniejsza – wprowadzenie takich obostrzeń miało sprawić, iż polityka transferowa poszczególnych klubów stanie się znacznie bardziej odpowiedzialna, logiczna i (to już myślenie życzeniowe) skuteczna. Ale nawet pomimo tego, niektórzy działali bez większego rozmysłu. Przykładem może być tu wcześniej wspomniany Beijing Guoan. Pekińczycy najpierw bowiem starali się pozyskać Maxiego Gomeza z Celty, typową dziewiątkę. Nie udało się? No to ruszamy po Jonathana Vierę z Las Palmas, który de facto jest… pomocnikiem. Już na pierwszy rzut oka widać, iż trochę w tym brakuje koncepcji.

Podobne zarzuty możemy zresztą postawić innemu klubowi, o którym stało się głośniej w styczniu. Mowa tu o Dalian Yifang, bieniaminku Chinese Super League, pragnącym podbić krajowe rozgrywki. Ambitnie, biorąc pod uwagę, iż monopolu Guangzhou Evergrande nie potrafiły przełamać inne, znacznie solidniejsze firmy. Klubem tym zarządza jednak człowiek, który na poważny futbol zdążył się już dość uważnie napatrzeć – Wang Jianlin, prezes przedsiębiorstwa „Wanda Group”, do niedawna współpracującego z Atletico Madryt.

Ostatnio jednak firma ta miała ogromne problemy finansowe, dlatego też sprzedała swoje udziały w ekipie Los Robijblancos i wróciła z podkulonym ogonem do ojczyzny. Za sobą Wang pociągnął jednak paru naprawdę solidnych grajków, którzy mieli pociągnąć zespół, pozwolić mu wystartować z przytupem. Do Yifang dołączyli bowiem Yannick Carrasco, Nico Gaitan oraz Jose Fonte. Krótko mówiąc – dobra ekipa.

Reklama

Wilk (Dalian) wydawał się być syty, wszak pozyskał zawodników o uznanej marce, ale też owca (Atleti) cała, ponieważ dzięki temu Los Colchoneros zasypali dziurę budżetową. No i przyszedł pierwszy mecz, od razu całkiem poważny sprawdzian, bo wyjazd na Shanghai SIPG. Jasne, faworyt był tutaj oczywisty, wszak gospodarze należą do czołówki ligi. Co innego jednak przegrać jakościowo, jednocześnie stawiając opór, a co innego wystawić policzek i oberwać w niego osiem razy.

Zerknęliśmy, jak to wszystko wyglądało ze strony naszych starych znajomych z Europy, ze szczególnym naciskiem na Belga, bo to po nim spodziewano się najwięcej, on stanowi największą nadzieję tej ekipy. Ale najpierw sami rzućcie okiem na poniższą kompilację:

Patrząc tylko na to, jak ten mecz prezentował się w statystykach, dałoby się pomyśleć, iż nawet nasi bohaterowie totalnie dali ciała. Z jednej strony – racja, wszak niczego w ofensywie nie zdziałali. Z drugiej – sami widzieliście te „ataki” gości. Jeśli już ktoś zapędzał się pod pole karne SIPG, byli to właśnie Carrasco oraz Gaitan. Samotni bardziej niż Akon w piosence „Lonely”. Raz wyszli we dwóch na czterech, raz na pięciu i tak cały czas. Z innej perspektywy można powiedzieć natomiast, iż zawodnicy o takiej jakości powinni przerobić chińskich rywali na sajgonki. No ale bez przesady, futbol to jednak gra zespołowa. Jeśli twoi kumple z boiska zachowują się na nim niczym turyści – tylko oglądają co się wokół nich dzieje, zamiast uczestniczyć w grze – to pewnych rzeczy nie przeskoczysz.

Tu dochodzimy do sedna, chyba największego problemu w tej ekipie, ale pewnie także i w paru innych miejscowych drużynach. Podejście Chińczyków do tego spotkania wyglądało jak: „O, patrzcie, przyszły do nas gwiazdy z Europy, dwóch chłopaków z Atletico i Fonte, mistrz Europy. No to my mamy fajrant, a oni niech zasuwają”.

Na przykładzie Dalian Yifang widzimy więc zasadniczy błąd: żeby osiągnąć sukces nawet w tak egzotycznej i – no sorry, ale taka jest prawda – słabej lidze jak chińska, nie wystarczy sprowadzić paru obcokrajowców o wyrobionym już nazwisku i marce. Trzeba również prowadzić mądrą politykę transferową względem rodzimych zawodników.

Reklama

Choć ekipa Wanga Jianlina marzy o zdetronizowaniu Guanzghou Evergrande, to ostatecznie nie powinna unikać czerpania wzorców od molocha z Kantonu. Ostatnio prowadzony przez Fabio Cannavaro zespół mógł zaszaleć, sprowadzając Aubameyanga za astronomiczną kwotę, ale nie zrobił tego. Wcześniej zaś kupował nie tylko obiecujących graczy z Ameryki Południowej, lecz na rodzimym rynku zachowywał się trochę niczym Bayern Monachium – skupował do siebie możliwie najlepszych Chińczyków. Jasne, nie wszystkich dało się wyrwać od mocnych rywali. Oczywiście, Guangzhou płaciło za niektórych nieproporcjonalnie wysokie kwoty (na przykład przeszło 10 baniek za skrzydłowego Zhanga Wenzhao czy też ~9,5 za lewego obrońcę Zhanga Chenglina). Zresztą, inne kluby trzymające się w czołówce lub blisko niej (choćby Shanghai Shenhua, Beijing Guoan) także postępowały podobnie.

Chińczycy obawiają się tylko jednego – czy ich klubowe projekty będą traktowane poważnie? Ostatnio szerokim echem odbijały się słowa Carlosa Teveza, który w Państwie Środka spędził ponad pół roku. – Byłem tam przez 7 miesięcy. Czułem się jak na wakacjach, więc słusznie mnie krytykowano. Nie grałem na odpowiednim poziomie. Na boisku często zadawałem sobie pytanie: „co ja tutaj robię?” – opowiadał napastnik. Niezbyt dobra laurka rodząca obawy, iż z podobnego założenia wyjdą kolejni gracze.

A ci nieraz zarzekają się, że przechodzą do Azji, by poznać inną kulturę, język… Albo niczym Carrasco. – Chiny oferują mi szansę do rozwijania moich projektów, które są dla mnie ważne, zwłaszcza jeśli chodzi o e-sport, gdyż jestem ambasadorem ARESu – argumentował Belg. Wszystkim tak mówiącym można wierzyć lub nie (my skłaniamy się ku tej drugiej opcji), aczkolwiek jest w tym jeszcze jeden haczyk. Aby obcokrajowcy zaczęli poważnie podchodzić do chińskich klubów – takich jak Dalian Yifang właśnie – ich zarządcy powinni stanąć przed lustrem, zrobić rachunek sumienia i często zmienić podejście. Tak, by futbolowy rozwój nie pozostał tylko ładnie brzmiącą propagandą.

Fot. NewsPix.pl

Najnowsze

Anglia

Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Radosław Laudański
1
Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś
Francja

Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Aleksander Rachwał
2
Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Komentarze

5 komentarzy

Loading...