Trzeba zrobić badania trampkarzom, ponaglić spóźnialskich na odprawę, przekazać gościowi od sprzętu, że na jutrzejszy wyjazd ma zabrać daną liczbę koszulek – oto typowe problemy, o jakich można usłyszeć w piłkarskim budynku klubowym. Ale w siedzibie lidera I ligi (po pierwszej rundzie) można usłyszeć zgoła inne głosy. „Dokręć tam mocniej”. „Poczekajmy z tym aż przyjedzie materiał”. „Możemy montować, szefie?”. „Musimy to zrobić dzisiaj, bo jutro już trzeba zająć się kolejną kondygnacją…”.
Władze Chojniczanki nie chcą dzielić skóry na niedźwiedziu, ale mają świadomość, że mogą wywalczyć awans do ekstraklasy. Klub stara się, by w razie awansu wszystko było przygotowane, ale niestety są małe szanse, że tak się stanie. Najtrudniej będzie z zamontowaniem podgrzewanej murawy: – Na razie jesteśmy na etapie szukania projektanta. Gdy go znajdziemy i wykona projekt, ogłosimy przetarg na wykonanie. Roboty na stadionie będą mogły zacząć się dopiero po rozegraniu ostatniego meczu, a więc na początku czerwca. Czasu będzie bardzo mało, dlatego nie ma szans, by z tym zdążyć na start nowego sezonu.
Na dzień dzisiejszy mogę jednak powiedzieć, że będziemy realizować ten projekt, nawet jeśli nie awansujemy. Wydaje mi się, że PZPN – po tegorocznym ataku zimy – niebawem przykręci śrubkę pierwszoligowcom i będzie wymóg podgrzewanej murawy także w I lidze. Myślę, że dojdzie do tego w najbliższych dwóch latach – powiedział nam wiceprezes Chojniczanki, Jarosław Klauzo.
Na terenie stadionu nie ma również budynku dla mediów z prawdziwego zdarzenia. Ten jednak niebawem ma powstać: – Do końca miesiąca zostanie stworzony projekt budynku trzykondygnacyjnego dla mediów. Na dole będzie sala konferencyjna. Na kolejnym piętrze zbudujemy sześć pomieszczeń dla radia i telewizji, a na ostatnim piętrze stworzymy miejsce dla prasy, gdzie zmieści się około 40 dziennikarzy – mówi Klauzo.
Pojemność stadionu wynosi obecnie 3 000 miejsc, a wymogiem jest 4 500 krzesełek. Jednak tutaj nie trzeba budować na pierwszy gwizdek w lipcu. Zerknijmy do podręcznika licencyjnego: – Minimalna pojemność Stadionu wynosi 4 500 (cztery i pół tysiąca) udostępnionych dla publiczności indywidualnych miejsc siedzących. Dopuszcza się możliwość zmniejszenia minimalnej pojemności Stadionu do 3 000 (trzech tysięcy) indywidualnych miejsc siedzących w sytuacji budowy/przebudowy Stadionu, na podstawie dokumentacji uzgodnionej z Departamentem Organizacji Imprez, Bezpieczeństwa i Infrastruktury PZPN, jednakże nie dłużej niż na okres określony decyzją właściwego Organu Licencyjnego. Okres ten nie może przekraczać jednego Sezonu Licencyjnego.
Bez wątpienia to dobra informacja dla Chojniczanki, bo pewnie miałaby z tym niemały problem: – Przez pierwsze dwa lata nie jest wymagane, by liczba miejsc na stadionie wynosiła 4 500, dlatego nie jest to dla nas priorytet. Najpierw musimy skupić się na budynku dla mediów, a także podgrzewanej murawie… Oczywiście jakiś plan już mamy, ale nic konkretnie jeszcze nie jest ustalone, jeśli chodzi o całościowy koszt projektu – mówi Klauzo.
Przed Chojniczanką więc ważny czas, bo zacznie dwa duże projekty – podgrzewana murawa i budynek dla mediów. Wcześniej jednak też nie próżnowała, bo lada dzień będzie gotowe zadaszenie nad jedną z trybun. A poza tym, z tych mniejszych rzeczy, powiększono parking, wyremontowano budynek klubu, a także wymieniono krzesełka.
– Od strony sportowej fajna sprawa, że będzie ten baraż. Jednak nie za bardzo rozumiem pozostałe zmiany. Pęd infrastrukturalny, jaki nastał w Polsce, jest wystarczający, dlatego nie widzę powodów, by go przyspieszać, a tym samym przykręcać śrubkę. Jeśli chcemy zrobić ligę infrastrukturalną, to weźmy od razu do tej ligi Widzew i ŁKS i grajmy. Nie mówmy jednak o jakichś awansach i spadkach, bo takie coś jest bez sensu. PZPN i wy, dziennikarze, a także my musimy zdawać sobie sprawę, że wszystkiego nie zbuduje się z dnia na dzień. Wiem, że casus Sandecji narobił zamieszania, ale nie można zawracać Wisły kijem, bo drużyna z Nowego Sącza ma problemy. Zresztą po niej najlepiej widać, że budowa stadionu wcale nie jest taka prosta. Dajmy trochę czasu, a później oceniajmy i weryfikujmy. Bo inaczej awans do ekstraklasy uzyska 12. drużyna z I ligi – powiedział Klauzo.
Można się z tym zgadzać albo nie, ale skupmy się na tym, co dzisiaj. Aby awansować do ekstraklasy, należy pokazać się z dobrej strony na boisku. Na jesień drużyna z Chojnic spisywała się bardzo dobrze, co zresztą pozwoliło jej – już drugi raz z rzędu – spędzić zimę na pozycji lidera. Poprzedni sezon jednak pokazał, że dobra jesień jeszcze nic nie znaczy, bo wiosną Chojniczanka mocno się pogubiła. Bez wątpienia było kilka czynników, przez które tak się stało, ale jako główny podawano zamieszanie na ławce trenerskiej. Przed końcem pierwszej rundy Maciej Bartoszek opuścił Chojnice i trafił do Korony Kielce. Na jego miejsce chwilowo wskoczył Hermes, a następnie podpisano kontrakt z Piotrem Gruszką, który okazał się sporą pomyłką.
– Bartoszek 16 meczów – 8W, 7R, 1P, 31 pkt, średnia punktów na mecz 1,93
– Hermes 3 mecze – 1W, 2R, 0P, 5 pkt, średnia punktów na mecz 1,66
– Gruszka 9 meczów – 2W, 5R, 2P, 11 pkt, średnia punktów na mecz 1,22
– Derbin 6 meczów – 2W, 3R, 1P, 9 pkt, średnia punktów na mecz 1,5
Liczby jasno pokazują, że Chojniczanka, w najważniejszym momencie, postawiła na złego konia. Choć dyrektor sportowy klubu, Maciej Chrzanowski, patrzy na sprawę nieco szerzej: – Podjąłem wówczas taką decyzję z zarządem, ale biorę wszystko na siebie. Wydawało mi się wtedy, że Gruszka i Hermes stworzą dobry duet, ale coś nie odpaliło. Nie uważam jednak, by tylko Gruszka był winny, bo dużo czynników wpłynęło na nasze niepowodzenia wiosną. W mojej opinii byliśmy słabszą drużyną od Sandecji i – zwłaszcza – Górnika.
Tak się teraz mówi, że mogliśmy zatrudnić trenera z doświadczeniem. Jednak wtedy chcieliśmy spróbować czegoś innego. Niestety nie udało się, dlatego przyszedł Artur Derbin, który wykonał dobrą robotę. Później nie przedłużyliśmy z nim umowy, ale nie dlatego, że nas zawiódł. Po prostu podjęliśmy decyzję, że musimy wymienić cały sztab.
Ogólnie teraz panuje opinia, że trenerzy są zbyt często zwalniani, a prezesi podejmują złe decyzje. Nie do końca się z tym zgodzę, bo zwolnienie szkoleniowca zawsze jest trudną decyzją. Nie jest tak, że przychodzisz do pracy i mówisz sobie: „A dzisiaj zmienię trenera, bo ten jednak robi słabe wyniki”. Absolutnie tak to nie działa, bo dziennikarze nie wiedzą o wszystkich czynnikach. Oczywiście są kluby, w których działa się impulsywnie, ale większość drużyn pracuje raczej racjonalnie, tak jak my. Zanim zwolniliśmy trenera Gruszkę, nie spaliśmy trzy noce, bo naprawdę to była trudna decyzja.
***
Po zakończeniu sezonu w Chojniczance stwierdzono, że należy dokonać gruntowej przebudowy sztabu szkoleniowego. Ze starej gwardii został tylko Maciej Chrzanowski i człowiek od odnowy biologicznej. Oczywiście najważniejszym zadaniem dyrektora sportowego i zarządu było wybranie odpowiedniego trenera. Padło na Krzysztofa Brede, który przekonał do siebie zarząd i Chrzanowskiego.
Były asystent Michała Probierza jesienią poradził sobie doskonale, bo zakończył rundę na pierwszym miejscu. Tym razem nie przespano zimowego okienka transferowego, bo ściągnięto kilku solidnych zawodników: Dominik Jończy (wypożyczenie z opcją pierwokupu na koniec sezonu), Sebastian Steblecki, Damian Piotrowski i Maciej Górski (wypożyczenie). Latem do drużyny dołączy jeszcze Seweryn Michalski… Choć zdaniem Macieja Chrzanowskiego w 2017 roku również nikt nie spał, a najzwyczajniej w świecie Chojniczanki nie było stać na zawodników, których teraz pozyskała: – W poprzednim sezonie rozmawialiśmy z kilkoma dobrymi zawodnikami, ale mieliśmy ograniczenia finansowe. Nie było więc tak, że przespaliśmy tamten okres, a teraz nagle zrozumieliśmy, że trzeba się wzmacniać zimą. Już wtedy przecież chcieliśmy Górskiego i Drozdowicza. Walczyliśmy z Prezesem Klauzo o Sekulskiego i innych zawodników, ale nie było nas na nich stać. Tym razem mogliśmy sobie pozwolić na więcej i myślę, że udało się pozyskać kilku fajnych piłkarzy.
Z kolei Jarosław Klauzo powiedział nam, że zima faktycznie była w klubie gorąca. – Dawno nie pamiętam tak trudnego okienka transferowego. Wiele klubów postawiło twarde warunki w negocjacjach, dlatego trudno było je przebić. Było też mało polskich zawodników do pozyskania, a znacznie więcej zagranicznych. Zimą jest mało czasu na eksperymentowanie i nie chcieliśmy ryzykować. Co prawda rozmawialiśmy z kilkoma, którzy wcześniej grali w ekstraklasie, ale na końcu coś się wysypało.
Rzecz jasna, o transferach Chojniczanki najwięcej wie dyrektor sportowy, dlatego zadaliśmy mu kilka pytań.
Kogo było najtrudniej ściągnąć z czwórki: Dominik Jończy, Sebastian Steblecki, Damian Piotrowski i Maciej Górski?
Dość mocno walczyliśmy o tych zawodników, ale bardzo pomogło nam to, że oni sami chcieli tutaj przyjść. Zawsze powtarzam, że podejście zawodnika jest kluczowe, jeśli mówimy o transferach bezgotówkowych. Bardzo łatwo wyczuć w negocjacjach, czy piłkarz faktycznie chce przyjechać do Chojnic.
No właśnie, a Emil Drozdowicz miał przyjść do was zimą w sezonie 2016/2017, a jednak nic z tego nie wyszło. Zasugerowałeś wówczas, gdy transfer upadł, że piłkarz nie do końca był przekonany do gry w Chojniczance… Minęło pół roku i Drozdowicz do was trafił.
Gdy zawodnicy mają ważne kontrakty w klubach ekstraklasy, jest trudniej. Nie ma co się im dziwić, że zostają do końca kontraktu, a liczą także na przedłużenie. Dysproporcje pomiędzy finansami w klubach z elity a naszym są duże. Jednak Emilowi latem skończył się kontrakt, dlatego było już łatwiej w negocjacjach. Muszę też powiedzieć, że byliśmy przez pół roku w kontakcie.
Wszystkie transfery z tej zimy były zaplanowane czy któryś zaskoczył nawet ciebie?
Temat Macieja Górskiego przerabialiśmy już pół roku temu, ale wybrał ofertę z ekstraklasy, co akurat nikogo nie zdziwiło. Osoba Sebastiana Stebleckiego pojawiła się pod koniec listopada, ale początkowo byliśmy tutaj sceptycznie nastawieni, bo wiedzieliśmy, że zawodnik na pewno będzie miał oferty lepsze finansowo z innych klubów. Szacunek dla niego, że wybrał naszą propozycję i zaufał trenerowi, który widzi go w swoim systemie. Możliwość pozyskania Damiana Piotrowskiego pojawiła się w ostatnim dniu okienka transferowego, dlatego tutaj możemy mówić o dużym zaskoczeniu.
Dominik Jończy był planowany transferem czy jednak musieliście działać, bo niespodziewanie wypadł Markowski?
W życiu bym się nie spodziewał, że tak się stanie. Pamiętam jak z prezesem Klauzo walczyliśmy o transfer tego chłopaka. Załatwialiśmy wszystko w 45 minut, gdy związki już nie pracowały, ale udało nam się. Michał zrobił z nami awans do I ligi, a także był w klubie już kilka lat. Ta sytuacja bardzo nas zaskoczyła, a nagonka na człowieka, którą wytworzyły media, była słaba. Musieliśmy jednak szybko działać, by go zastąpić, ale nie było tak, że tylko dlatego ściągnęliśmy Dominika.
Zaklepaliście także Michalskiego, który przyjdzie do was latem.
Ten transfer pokazuje, że myślimy długofalowo. Chcieliśmy już teraz tego zawodnika, ale Chrobry nie był tym zainteresowany. Byliśmy jednak zdecydowani, by go pozyskać nawet za pół roku.
O Michalskim mówiło się w kontekście klubów ekstraklasy, a już wiadomo, że trafi do was. Co proponujecie takim piłkarzom, bo wiadomo, że jest sporo drużyn, które mogą zaproponować wyższy kontrakt.
Jeśli chcemy pozyskać zawodnika, to jesteśmy przekonani do tego w stu procentach. Staramy się działać szybko i zdecydowanie. Nie mówimy, a może tyle ci damy, a może tyle… Po prostu jesteśmy konkretni, a piłkarze widzą też naszą determinację i bardzo im się to podoba. Bez wątpienia teraz mamy fajną opinię w środowisku, a to też pomaga. Przykładowo Sebastian Steblecki wiedział chyba o klubie więcej od nas (śmiech).
Mówi się, że pieniądze są ważne, a może nawet najważniejsze, ale czasami można podać inny argument w negocjacjach. Oczywiście również płacimy godnie, ale jest kilka klubów, które płacą więcej. Jednak na końcu zawsze liczy się zdanie piłkarza.
Nie macie żadnego obcokrajowca w drużynie. To przypadek czy może zamierzona filozofia?
Może wyglądać tak, że jesteśmy do nich źle nastawieni, ale nie do końca tak jest. Nie stać nas skauting, a tym samym oglądanie tych piłkarzy w akcji.
Innych też nie stać skauting, a biorą obcokrajowców.
W sumie masz rację (śmiech). Nie wiem teraz, co mam ci powiedzieć… Uważam, że trudno ocenić piłkarza na podstawie filmików. Wolę zawodnika, którego grę mogłem oglądać, a także wiem o nim sporo. Zapewne można ciekawie trafić z takim transferem, ale jest też spore ryzyko. Wcześniej mieliśmy kilku obcokrajowców i nawet sprawdzili się w trakcie sezonu, ale było też kilka nietrafionych.
Obecnie panuje opinia, że obcokrajowiec jest tańszy od Polaka. Nie do końca się z tym zgodzę, bo sprowadzenie dobrego piłkarza z ligi zagranicznej wiąże się z dużym wydatkiem, który może być większy niż pozyskanie zawodnika krajowego. Nie jest jednak tak, że zamykamy się na takie transfery, bo jeśli będzie okazja, to na pewno z niej skorzystamy.
Po ewentualnym awansie będzie duża rewolucja w kadrze?
Nawet wczoraj rozmawiałem z żoną – która jest moją wyrocznią – i powiedziałem jej, że nie będę myślał tak daleko w przyszłość. Nie ma tematu awansu, a nasze motto brzmi – każdy najbliższy mecz jest najważniejszy. Wcześniej potrafiłem liczyć punkty do przodu, a później wszystko było inaczej. Mogę tylko powiedzieć, że jeśli uda się nam awansować, nie zrobimy dużej rewolucji w składzie.
Macie oferty w drugą stronę, jeśli chodzi o sprzedaż zawodników?
Kosakiewicz miał propozycje z klubów ekstraklasy. Nie jest jednak tak, że one dają ofertę, po której padamy na kolanach. Trochę myślą, że jak biorą piłkarza z I ligi, to powinni dostać go za darmo. A dlaczego mamy oddawać im ważnego zawodnika za nic? Płacimy za jego kontrakt, rejestracje, ryczałty itp. W Bundeslidze jest fajny rynek zewnętrzny, który dobrze funkcjonuje.
Czyli jesteś zadowolony z tego okienka transferowego?
Ocena okienka transferowego nastąpi w czerwcu i oby okazało się, że było owocne. Choć teraz mogę już powiedzieć, że ściągnęliśmy piłkarzy, których chcieliśmy mieć u siebie. A jak widzę pracę trenera Brede i całego sztabu, jestem bardzo zadowolony z podjętych wcześniej decyzji.
***
Bez dwóch zdań Chojniczanka jest projektem, który może budzić podziw, jeśli chodzi o finanse. Piłkarzom płaci godnie, ale nie przesadza, bo jej najzwyczajniej nie stać. Nie chce brać żadnych kredytów, a także nie dostaje od miasta wielkich pieniędzy. Radzi sobie na swój sposób, ale wszystko robi ze zdrowym rozsądkiem. Przykładowo premia za awans wyniesie milion złotych do podziału, czyli kwota ani duża, ani mała. Nie ma mowy, by w razie braku awansu klub popadł w problemy finansowe.
Wydaje się jednak, że są sprawy, których nie da się przeskoczyć. Nie ma mowy, by na mecze Chojniczanki przychodziło 10 000 osób, skoro jej stadion rozrośnie się w najbliższych latach do 4 500 miejsc.
– Obecnie mamy średnią frekwencję około 2 000 osób, a stadion ma pojemność 3 000. Jedna trybuna będzie przeznaczona typowo dla gości. Trochę może być mało miejsc, dlatego będziemy coś kombinować, jeśli uda się zrobić krok do przodu.
Ludziom wszystko się nudzi, a mówię tak, bo wiem, jak było u nas. Awansowaliśmy do II ligi i było fajnie, ale zaraz się znudziło. Później była I liga i teraz też już słyszę głosy, no ile można? W przypadku najwyższej ligi mogłoby być podobnie. Jestem jednak zdania, że na większości spotkań mielibyśmy pełny stadion – powiedział nam Jarosław Klauzo mając na myśli sytuację po dostawieniu/zbudowaniu trybuny.
Awans Chojniczanki mógłby służyć jako przykład dla wielu klubów, że można dojść do ekstraklasy bez potężnego sponsora albo ogromnych dofinansowań od miasta. Z drugiej strony – dla części kibiców – brak nowoczesnego i dużego obiektu stanowi przeszkodę, której Chojniczanka raczej nie przeskoczy w najbliższych latach.
BARTOSZ BURZYŃSKI
Obserwuj @Bartosza Burzyńskiego
fot.mkschojniczanka.pl