Polska liga zdecydowanie nie jest rajem dla Latynosów, nie ściągamy do niej tabunów Brazylijczyków czy Argentyńczyków. W kierunku afrykańskim też patrzymy niechętnie, chyba bojąc się kontraktować kolejnych Sadamów Sulleyów. Nie ma się co dziwić, skoro nasze rodzime kluby nie wydają fortuny na skauting. Ale czy to oznacza, że nie w Ekstraklasie musimy zadowolić się tylko słowacko-bałkańskim folklorem?
Oczywiście, że nie. Naprzeciw temu postanowiła wyjść Lechia, do której latem dołączy Egy Maulana Vikri. Jeśli nic wam to nazwisko nie mówi – zachowajcie spokój, wcale się temu nie dziwimy. I od razu zaznaczamy też, iż nie jest to żaden aktor rodem z Bollywood, lecz piłkarz z… Indonezji. No ale jeśli już trafił nam się taki rodzynek, to warto się mu przyjrzeć.
Dlaczego do Trójmiasta zawita dopiero latem? Najpierw musi wszak ukończyć 18 lat (urodziny ma 7 lipca, dopiero wtedy będzie mógł podpisać profesjonalny kontrakt w Europie). Choć pozornie może wyglądać to na transfer z gatunku „kot w worku”, fakty są dość obiecujące. Po pierwsze – trzecie miejsce z reprezentacją U21 w mistrzostwach Azji oraz korona króla strzelców na tychże. Niedługo potem młodzieżowa kadra Indonezji wzięła udział w corocznym turnieju w Toulonie, gdzie jego zespół przegrał wszystkie trzy mecze, ale on sam został odkryciem rozgrywek.
Lokalne media rozpisywały się o „indonezyjskim Messim”, ale brnięcie akurat w tego typu porównania sobie darujemy. Nie da się zliczyć wszystkich przypadków, gdy następcami wielkich zawodników nazywano futbolowych żółtodziobów, którzy potem kończyli grając na jakichś pastwiskach. Już prędzej wierzymy dziennikarzom „Guardiana”, którzy w 2017 roku przygotowali listę 60 najbardziej utalentowanych nastolatków z całego świata, gdzie znalazło się też miejsce dla naszego bohatera.
Parę testów Egy ma już jednak za sobą. Ponoć interesował się nim Espanyol – po tym jak rezerwy Papużek zagrały mecz towarzyski z młodzieżówką Indonezji. – Jest niezwykły – miał stwierdzić David Gallego, trener pracujący w klubie ze stolicy Katalonii, a samemu piłkarzowi przekazywał ponoć wiele wskazówek na temat gry defensywnej, bo jak wielu ofensywnych młodzieżowców zaniedbywał nieco inne boiskowe obowiązki. Innym razem był na testach w AS Saint-Etienne. – Pracowałem według specjalnego planu, który przygotowano dla mnie w klubie – mówił młodzian. Z kolei Dusan Bogdanović, jego agent, podkreślał, iż dobrze odnajdywał się we Francji: – Rzeczy takie jak mróz czy jedzenie w ogóle nie sprawiały mu problemów. Jeśli już coś stanowiło przeszkodę, była to bariera językowa.
– Zanim jeszcze podjąłem decyzję o dołączeniu do Lechii, bardzo dużo nad tym wszystkim myślałem. Wielokrotnie rozmawiałem z rodzicami i innymi bliskimi. Ostatecznie zdecydowałem się przyjąć tę ofertę, ponieważ Lechia potraktowała mnie bardzo poważnie. Wyglądają na profesjonalistów. Do tego w Polsce wiele osób posługuje się językiem angielskim, co jest ważne, abyśmy mogli się porozumieć – opowiadał Egy w rozmowie z portalem „Kumparan”
Nie mamy pojęcia, czy chłopak w ogóle odpali. Pewni jesteśmy jednak tego, iż biało-zieloni pod względem marketingowym zrobili dobry interes. Bo choć Indonezja piłkarsko jest słaba – ostatni poważniejszy sukces odniosła w 1991 roku – to zainteresowanie piłką jest tam (i w okolicach) gigantyczne. Nie bez powodu największe drużyny niemal co roku latają do Azji na letnie tournée, korzystają z ogromnego potencjału. A na wschodnim rynku ugrać można sporo, nawet nie będąc klubem-mocarstwem, co pokazuje przykład Eibaru, który dzięki Takashiemu Inuiemu w składzie jest jednym z najbardziej popularnych zespołów w Japonii.
Nie należy więc wykluczać, że gdańszczanie znacznie bardziej skorzystają na Egym wizerunkowo marketingowo, niż sportowo. Zwłaszcza, jeśli wykorzysta możliwości, jakie dają dziś social media. To trochę ironia losu, a z drugiej strony ogromna szansa dla Lechii, której – w momencie powstawania tego tekstu – instagramowy profil śledzi 42,7 tysięcy kibiców. Maulana Vikri ma zaś 652 tysiące followersów. A to i tak kropla w morzu 260 milionów obywateli tego kraju, z czego tej platformy używa więcej osób, niż mamy obywateli w Polsce.
Cała otoczka wokół transferu chłopaka wygląda więc zupełnie poważnie. Nie mamy tu do czynienia z historią typu „Freddy Adu w Sandecji”. Pytanie tylko na co tak naprawdę bardziej liczy Lechia?